W piłce nożnej nierzadko jest jak w życiu: raz na wozie, raz pod wozem. Każdego sezonu zachwycamy się futbolową wojną pomiędzy bajeczną Barceloną i Realem, czy też pogonią Milanu za powiększającym swoją hegemonię Interem, często zapominając o tym, co dzieje się na przeciwnym biegunie ligowej tabeli. Postanowiliśmy więc poruszyć ten temat w naszej kolejnej zupie.
Prawdziwą rzadkością jest, aby spadek opłakiwał ktoś inny niż tylko zagorzali kibice zespołu z dna tabeli. W tym roku było zgoła inaczej, gdyż na obydwu półwyspach najwyższą klasę opuściły dwie, może nie rewelacyjne, ale szanowane marki, które już samą swoją obecnością wnosiły do rozgrywek ciut więcej emocji i polotu.
Fragile Torino
60-tą rocznicę tragedii Grande Torino (samolot z piłkarzami FC Torino rozbił się na wzgórzach okalających Turyn) obecni zawodnicy „Granaty” przypieczętowali spadkiem z najwyższej klasy rozgrywek, zapewniając swoim fanom dodatkową porcję melancholii. Ekipa ze Stadio Olimpico od dłuższego czasu wzbudza w autorach zupy nieodpartą fascynację. W klubowym sejfie kasy na wydatki od dawna nie brakuje, a mimo to, leży ona cały czas odłogiem. Co do kadry, jaką ta przeciętnością nie biłaby po oczach, wcale nie jest gorsza od takiego Chievo, Catanii, nie wspominając już nawet o Bologni. Niestety w grze Torino zawsze czegoś brakowało (przede wszystkim goli), a kiedy podopieczni Giancarlo Camolese w końcu wyraźnie poczuli, że pali im się grunt pod nogami, było co najmniej za późno. Kibice nie omieszkali dać upustu swym negatywnym emocjom i jak jeden mąż wyszli manifestować swoje niezadowolenie na ulice. Najbardziej zagorzali fani dopatrzyli się nawet sprytnie uknutego spisku klubowych włodarzy, którzy zaplanowali w legalny sposób zdegradować ich ukochany klub do Serie B.
Losy ośmiokrotnego mistrza Włoch ważyły się do ostatniej kolejki, w której ostatecznie polegli w wyjazdowym spotkaniu przeciwko Romie. Jak na ironię, Torino dało się wyprzedzić beniaminkowi z Bolonii, zespołowi, można by rzec, jednoosobowemu, który przez cały sezon był ciągnięty jak za uszy przez Marco di Vaio (56% wszystkich zdobytych bramek to jego sprawka). Tym ciężej było popularnym „Bykom” przełknąć gorycz porażki.
Pieniądze to nie wszystko
Jedno z końcowych rozstrzygnięć w La Liga wywołało w nas niespodziewany żal i smutek. Do Segunda Division spadł Betis Sewilla, który jeszcze przed 38. kolejką był nad kreską oznaczającą strefę spadkową. Podczas ostatniej serii spotkań zespół ze stolicy Andaluzji miał zapewnić sobie utrzymanie, dzięki zwycięstwu na własnym boisku z Valladolid. Ostatecznie padł remis, który okazał się fatalny w skutkach, ponieważ Osasuna i Sporting, zajmujące przed finałową kolejką odpowiednio 17. i 18. pozycję w generalnej klasyfikacji, wygrały swoje nie mniej ważne pojedynki. Tym samym, Betis został zdegradowany. Nie spodziewaliśmy się, że wzbudzi to w nas jakiekolwiek pokłady emocji. W trakcie sezonu nie okazywaliśmy przecież popularnym „Verdiblancos” większej sympatii czy uwagi. Być może, gdy z ligą żegna się drużyna będąca z nią związana nieprzerwanie od kilkunastu lat, dochodzi do takich sytuacji?
Im dłużej przeglądamy informacje na temat Betisu, tym trudniej jest nam zrozumieć końcowy werdykt. Już na Wikipedii odczytujemy znamienne słowa: –Zespół z wielkimi ambicjami i kadrą na miarę pierwszej piątki La Liga. Czyżby to kolejny dowód na niską wiarygodność Wolnej Encyklopedii? W tym wypadku jest chyba inaczej. Reprezentacyjny bramkarz Portugalii (Ricardo) i obrońca Hiszpanii (Juanito), odkrycie sezonu (Emana), dwójka cenionych „goleadorów” (Garcia, Oliveira) to za mało na pozostanie w La Liga? Tak, tak wiemy, w końcu liczy się kolektyw. Ale Betis, w przeciwieństwie do np. Sportingu, dodawał Primera Division znacznie więcej kolorytu, będąc autorem kilku niespodzianek – wygranej po kilkunastu sezonach na wyjeździe z Sevillą (w przyszłym sezonie zabraknie tych wspaniałych derbów!) czy przede wszystkim podwójnego remisu z Barceloną! Niestety ostatnia niespodzianka z nim związana, to znalezienie się w gronie trzech zespołów, które żegnają się z najwyższą klasą rozgrywkową. Pieniądze, których w Betisie od dłuższego czasu nie brakowało – w tym sezonie budżet na poziomie ponad 50 mln euro – były wydawane na tyle nieskutecznie, że w końcu nastąpiła kumulacja negatywnych skutków w postaci degradacji. Podobnie jak w Turynie, również w Sewilli fani Betisu zalali ulice miasta, by wyrazić ogromną dezaprobatę dla zarządu.
W 2005 roku na Estadio Manuel Ruiz de Lopera – stadionie nazwanym imieniem znienawidzonego obecnie prezesa – świętowano zdobycie Pucharu Króla. W tym samym roku, na tym samym obiekcie, Betis pokonał 1:0 Chelsea Londyn w czwartym dla obu zespołów grupowym spotkaniu piłkarskiej Ligi Mistrzów. Cztery lata po tym sukcesie, do Sewilli zawitają piłkarze takich klubów, jak choćby Salamanca czy Gimnastic Tarragona. Szok kibiców, oficjeli i piłkarzy „Verdiblancos” gwarantowany. A nie od dziś wiadomo, że aby się z niego wydobyć (czyt. wrócić do Primera Division) może minąć sporo czasu – sezonów.
Zupę przyrządził Paweł Zapała i Krzysztof Kołodziej
Do tych zespołów należy dodać jeszcze dwa angielskie
drużyny, Newcastle United i Middlesbrough FC, które
również zawiodły w tym sezonie i opuściły
Premiership...
Zawiodły wszystkie zespoły które spadły ze swoich
lig... a Newcastle i Boro razem biorąc nie osiągneły
tyle ile Torino, któremu kibicuje cały Turyn ( Juve
mocno w plecy) a powyższe kluby jednak są
prowincjonalne...
Boavista Porto zamiast wrócić do 1. Ligi
portugalskiej spadła do trzeciej :-(