„Wszystko, co ma początek, ma też koniec”. Nawiązując do jakże epickich słów reasumujących trylogię Matrixa, tym razem chcemy wam trochę posnuć o przemijaniu. Oczywiście o tym futbolowym. Ostatnio w tym temacie dużo się dzieję, szczególnie jeśli chodzi o najbardziej utytułowane kluby we Włoszech i Hiszpanii. Dlatego też bez zbędnych słów wstępu przechodzimy do głównego wątku naszych rozważań.
Koniec ery! Grzmi „La Gazzetta dello Sport” o ostatnich wydarzeniach z Mediolanu. Przy okazji żali się publicznie, że Anglicy i Hiszpanie prześcignęli w piłkarskim rzemiośle mocarzy Calcio już o trzy etapy Ligi Mistrzów. No cóż, trudno tu o jakąkolwiek polemikę. W ciągu ostatnich kilku dni Milan stracił wszystkie atrybuty i stanął goły jak gdyby władca bez swoich królewskich insygniów. „Nieśmiertelny” Paolo Maldini po trwającej ćwierć wieku przygodzie w barwach Diavoli postanowił odejść na piłkarską emeryturę, chociaż cały Półwysep Apeniński jeszcze nie zdołał się z tego faktu otrząsnąć. O Il Capitano pewnie przez długie lata będę pisać książki, co wcale nie wynika z biograficznych zapędów Włochów. Jego sylwetka zapisze się na kartach historii nie tylko jako legenda Milanu oraz włoskiej piłki, ale jednego z najlepszych zawodników europejskiego futbolu w ogóle. Diego Maradona niejednokrotnie ripostował: – Maldini to Milan, Milan to Maldini. – Zresztą nie on jeden śmiał tak twierdzić.
Koniec ery Paolo pociągnął za sobą koniec ery Carlo Ancelottiego. Szkoleniowca, który zbudował drużynę opartą na zjawisku wzajemnej adoracji. Szkoleniowca, który mimo swej niekrótkiej, bo ośmioletniej kadencji (mistrzostwo Włoch, dwukrotny triumf w LM, plus pamiętna porażka w finale z Liverpoolem), w przeciągu ostatnich dwóch sezonów dał się poznać jako facet, który kompletnie nie ma pomysłu jak odzyskać Scudetto. Mało tego, „Carletto” w ubiegłym roku nie zakwalifikował się do LM, co równało się nie tylko z ogromnymi stratami finansowymi (ok. 70 mln euro), ale blamażem wraz z otrzymaniem statusu ubogiego kuzyna Interu. No i ta nieodłączna kwestia, towarzysząca niemal każdej konferencji pomeczowej, na której trzeba było przełknąć gorycz porażki przed tłumem dziennikarzy – To dla nas wyjątkowo delikatna sytuacja. Musimy jakoś przetrwać ten okres. – Jak na złość kiedy Rossonerim grunt się pod nogami pali, już w poniedziałek okaże się, że stracą swojego futbolowego boga Ricardo Kakę.
Epopeja z brazylijskim trequartistą w roli głównej, ciągnie się już od stycznia. Nagle realne stało się, że nieudany transfer do City był tylko ciszą przed burzą czy tam letnim mercato. W Madrycie na piłkarza już czeka biała koszulka z numerem „5”. W tym momencie chcielibyśmy tych głęboko wierzących pozbawić złudzeń, gdyż Kaka na 99,9% przywdzieje ją w następnym sezonie, zaś cała makaroniada trwająca w Mediolanie przypomina nam pewien teleturniej emitowany w TV4. Galliani: – Ja w Madrycie? Jestem nad morzem… – Na to Berlusconi: – Nic nie wiem o sprawie Kaki, jeśli będzie chciał odejść nie będziemy dla niego przeszkodą. – Z kolei Berlusconi jr dorzuca do pieca: – Czasami trzeba kogoś sprzedać.
A zatem, kto jest kłamcą? Jedno jest pewne. Mediolańczycy strzelili samobója już przed zakończeniem sezonu, oddając bez walki Yoanna Gourcuffa. Nikt nie ma wątpliwości dzięki komu Bordeaux po dziesięciu latach zdobyło Mistrzostwo Ligue 1. Laurent Blanc niejednokrotnie miewał w nocy koszmary, rozmyślając, że może stracić motor napędowy swojej ekipy. Na jego szczęście tak się jednak nie stało, a 23-letni pomocnik, tryskający w każdym swoim zagraniu finezją, nie bez powodu został okrzyknięty we Francji nowym Zidanem. Przecież gdyby wrócił do Włoch prawdopodobnie zostałby okrzyknięty… nowym Kaką.
Koniec (prawie zawsze) jest początkiem
Nowym maestro w Milanie został Leonardo. Postać dość anonimowa, dotychczas znana z niesamowitej umiejętności wyciągania talentów rodem z Ameryki Południowej (Kaka, Pato). Paradoksalnie Brazylijczyk nie posiada nawet uprawnień trenerskich. Co zatem sprawiło, że totalny żółtodziób swoją kandydaturą zostawił w tyle Van Bastena czy Rijkaarda? Otóż zaważył nowy trend na Półwyspie Apenińskim, który zwie się „Być jak Josep Guardiola”. Obserwując taki obrót sprawy, za ciosem poszli również włodarze Juventusu, którzy zatrudnili na kolejny sezon Ciro Ferrarę. W końcu w futbolu trzeba stawiać na młodych, kto powiedział, że tylko piłkarzy?. W najbliższych tygodniach Milan czeka mała rewolucja, niektórzy nazywają to jednak ewolucją. Naszym zdaniem na dwoje babka wróżyła, a zatem niepotrzebne skreślić.
Nie wiadomo, jak potoczą się losy „Śmietanki”, czyli takich wyjadaczy jak Seedorf i Pirlo. (Na transfer tego drugiego do Chelsea, Ancelotti ciśnie Abramovicha wyjątkowo ostro). Wraz z nowym trenerem przyjdzie nowa taktyka. Leonardo już zapowiedział, że wynalazek Ancelottiego idzie w odstawkę, (dla jeszcze nie zorientowanych – choinka) a jego drużyna od przyszłego sezonu będzie grać ultra ofensywnie i swoim stylem zachwyci całą Europę. Brzmi nieźle, zaś plan jest urzekający w swojej prostocie – być jak Guardiola, grać jak Barcelona. Ciężko być dobrym prorokiem jeśli chodzi o transfery. Na pewno do zespołu ku uciesze kibiców w końcu dołączy klasowy napastnik.
Na chwilę obecną linia ataku Milanu, oprócz Pato, nie napawa optymizmem: Inzaghi ze względu na swój zaawansowany wiek będzie ofiarą coraz częstszych urazów. Z drugiej strony, co powiedzieć o Boriello, którego na tle „Superpippo” można śmiało określić jako piłkarskiego trupa (514 min. na boiskach Serie A, jeden gol). Zastanawia nas, jaką minę musiał mieć Shevchenko, kiedy po powrocie do Londynu dowiedział się, że jego nowym przełożonym będzie nie kto inny jak Carlo Ancelotti. Kolejne prasowe spekulacje dotyczą tego, czy Milan nie pójdzie w ślady rywala zza miedzy i będzie mało włoski. Jednak nie ma co przedwcześnie wyrokować i, jak w przypadku ciężko rannego pacjenta, nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać. Dopiero po przynajmniej półrocznej pracy Leonardo przyjdzie nam rzetelnie ocenić, czy Rossoneri powrócą do czasów swej największej świetności, czy wszelkie te zabiegi tylko pogorszą stan tej i tak świetnie prosperującej firmy, sprawiając, że Milan można będzie określić mianem „stopy wielokroć przestrzelonej”.
Upadek Galacticos
Jakże popularny i logiczny jest zwrot, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. W Madrycie postanowiono nie zwracać większej uwagi na te słowa, ponieważ po raz drugi w przeciągu dekady prezydentem Realu został 62-letni Florentino Perez. Jego premierowa kadencja rozpoczęła się w 2000 roku i trwała blisko sześć lat. W jej trakcie działo się doprawdy wiele. Już kilka miesięcy po swojej nominacji (11 grudnia) dostąpił niezwykłego przywileju i zaszczytu. W imieniu swoich 14 poprzedników odebrał na gali FIFA nagrodę i tytuł najlepszej drużyny XX wieku. Gdyby osobiście sporządzić jego CV, oprócz dokonań inżynierskich, powinniśmy, najlepiej drukowanymi literami, wpisać: TWÓRCA ERY GALAKTYCZNYCH.To właśnie budowa drużyny opartej na największych gwiazdach, przechadzających się po piłkarskich salonach, była myślą przewodnią jego biznesplanu.
Co sezon kupował zawodnika z najwyższej półki, co ważne tylko o predyspozycjach ofensywnych. Defensywa miała być oparta na wychowankach, stąd znamienne już określenie polityki transferowej Pereza „Zidanes i Pavones” – w ataku zawodnicy pokroju Zidane’a, w obronie Pavone i reszta „swojaków”. Przez pierwsze trzy lata przynosiła ona znakomite efekty. Real zgarnął dwa mistrzostwa Hiszpanii i wygrał Ligę Mistrzów. Kibice, w tym również autorzy tekstu, zachłysnęli się kulturą i sposobem gry prezentowanym przez Królewskich. Hasło: „Życie jak w Madrycie” w końcu ukazało swój dogłębny sens. Efekty uboczne w końcu się jednak pojawiły. Real znów zaczął przypominać drużynę z lat 80-tych – zagubioną i nieskuteczną w rozgrywkach Champions League natomiast w La Liga zostawał upokarzany przez ekipy, których piłkarze już przed meczem ustalali, kto z nich wymieni się koszulką z Beckhamem lub Raulem.
Pomimo braku sukcesów Real notował wyraźny progres jeśli chodzi o sytuację finansową. W tej kwestii pojawiały się głosy, że jest to rezultat politycznych układów Pereza. Żadnych niezgodności nie udowodniono i w 2004 roku zepchnął z pozycji lidera futbolowych krezusów Manchester United, a przecież gdy Perez wprowadzał się na Santiago Bernabeu na swoim biurku znalazł sporo niezapłaconych rachunków. Udało mu się nie tylko je uregulować, ale i blisko dwukrotnie zwiększyć klubowy budżet. U kresu jego kadencji wynosił on około 290 mln euro. Ale prezydent był w pierwszej kolejności kibicem Realu, dlatego brak czysto sportowych sukcesów był dla niego na tyle niestrawny, że w 2006 roku podał się do dymisji. Uczynił to pomimo blisko 100% poparcia kibiców oraz piłkarzy darzących przełożonego wyjątkową sympatią.
Reaktywacja Galacticos
Od tego momentu minęły trzy lata. Okres burzliwy, głównie ze względu na osobę nowego prezydenta – Ramona Calderona. Jego wizja budowy zespołu znacznie różniła się od tej głoszonej przez poprzednika. Głównym celem było ściąganie zawodników, którym dopiero co przyklejono etykietkę klasowych kopaczy. Powiew świeżości okazał się skuteczny na ligowym podwórku, gdzie Real dwukrotnie okazywał się najlepszy. Na rozgrywki europejskie już jednak nie wystarczył. Niestety Calderonowi nie wystarczyło również kompetencji zawodowych, ponieważ ostatnie miesiące to w jego wykonaniu kompromitowanie klubu. Takiego człowieka w Madrycie jednak nikt nie potrzebował i tym bardziej szukał. Szukano natomiast innych rozwiązań w przywróceniu Los Blancos pozycji futbolowego mocarstwa. Wówczas przypomniano sobie o Perezie, który od czasu swojej dymisji znów zaczął nieśmiało wspominać o powrocie pasji w angażowanie się w struktury ukochanego zespołu krążącej w jego żyłach. Była ona na tyle duża, że w wyborach wygrał bez jakiejkolwiek walki – tylko Perez w nich wystartował! Reszta kandydatów w ostatniej chwili zrezygnowała.
Tak bezapelacyjne zwycięstwo oznacza zmiany, wśród których największym przeobrażeniom ulegnie dotychczasowa polityka transferowa. Właściwie będzie to powrót do przeszłości, ponieważ w Realu piłkarze znów zaczną być układani w spójny gwiazdozbiór. Nowy prezydent zapowiedział, że od działań poprzednika, szczególnie tych transferowych, całkowicie się odcina. Dlatego też lista piłkarzy, którzy tego lata z Madrytem się pożegnają zawiera głównie nazwiska, które w Kastylii pojawiły w ciągu ostatnich dwóch lat. Zapewne na popularności straci zaciąg Holendrów, których liczba może się teraz bardzo gwałtownie zmniejszyć.
Jeśli pan Florentino nie zapomni o wyciągnięciu wniosków z błędów, jakie popełnił podczas swojej premierowej kadencji to wspomniana era galaktycznych nie tylko znów nastanie, ale okaże się jeszcze bardziej bogata w sukcesy. Patrząc na sztab ludzi, którymi już otoczył się nowo – stary sternik „Królewskich” (m.in. Zidane, Valdano) należy stwierdzić, że jest pojętnym uczniem. Duży plus należy mu się za zatrudnienie pierwszego członka kadry zespołu na przyszły sezon, czyli podpisanie kontaktu z nowym trenerem. 65-letni Manuel Pellegrini to architekt budowy nowej siły La Liga – Villarrealu. Skompletowana przez niego załoga Żółtej Łodzi Podwodnej od kilku lat walczy o najwyższe cele zarówno w Hiszpanii, jak i na Starym Kontynencie. Wybór wydaje się więc słuszny. Perez jako przedsiębiorca budowlany nieraz musiał współpracować z architektami, a w tym wypadku obaj panowie szybko uzgodnili warunki nowego projektu. Projektu, który może otworzyć przed chilijskim szkoleniowcem drzwi do raju najznakomitszych i niezapomnianych trenerów.
Powracając na koniec do kwestii powyborczych pomysłów Pereza, to uległy pewnej zmianie. Kilka lat temu chciał on sprowadzać najlepszych piłkarzy świata, niezależnie od narodowości. Teraz również pożąda tych najlepszych… ale głównie Hiszpanów. Marzy mu się bowiem wizja reprezentacji kraju, której większość stanowią zawodnicy Realu. Bogatemu marzy się przecież znacznie łatwiej. Już za kilka miesięcy, a być może i tygodni dowiemy się, czy Villa, Silva, Albiol, a także Xabi Alonso będą konsultować się z Casillasem i Sergio Ramosem w kwestii wyboru stałego lokum w Madrycie.
Zupę przyrządził Paweł Zapała i Krzysztof Kołodziej