Droga Tottenhamu do wielkiego finału Ligi Mistrzów stanowi dobry materiał na pierwszorzędne kino akcji. Każdy etap walki o przepustkę na Wanda Metropolitano w Madrycie miał wśród piłkarzy Maurico Pochettino odrębnych bohaterów. Wspólnie tworzą oni fantastyczną piątkę, bez której historyczna dla klubu szansa wejścia na europejski szczyt nie miałaby miejsca.
Wielu kibiców zachwyciło się heroiczną postawą Tottenhamu podczas kwietniowego rewanżu z Manchesterem City. A jeszcze bardziej, gdy „Kogutom” przyszło odrabiać straty w walce o finał przeciwko Ajaksowi. W tym wszystkim nieco zapomniano już, jak bardzo musiały namęczyć się w fazie grupowej dobiegającej do końca obecnej edycji Champions League. A od tego wszystko się zaczęło. Podopieczni Pochettino już wtedy mogli pożegnać się z europejską elitą. Stało się inaczej i wiosną staliśmy się świadkami kolejnych cudów z ich udziałem. Wszystko za sprawą poniższej piątki.
Son Heung-Min
O Koreańczyku napisano już wszystko. Wiecznie niedoceniany, w cieniu gwiazd Tottenhamu na czele z Kane’em, Allim i Eriksenem. I tak dalej. Kończony się sezon ostatecznie kładzie kres powyższej tezie, jak mantrę powielanej w piłkarskim środowisku. Son wielokrotnie na przestrzeni ostatnich miesięcy ocierał się o wielkość, której pozazdrościć mógłby sam angielski supersnajper Tottenhamu. A już z całą pewnością pozostawił w tyle o kilka długości Allego, który poza pojedynczymi momentami – na szczęście dla kibiców Tottenhamu wydarzyło się to w Amsterdamie – szczególnie nie zachwycał.
Ćwierćfinałowy dwumecz z Manchesterem City w pełni należał do niego. Zwycięska bramka Sona w pierwszym pojedynku po raz kolejny pokazała jego zdolność do pokazania się w wielkich momentach. I ponownie uczynił to w rewanżu, swoimi dwoma bramkami z 7. i 11. minuty tworząc z tego meczu największe piłkarskie show sezonu 2018/2019. Od dawna podbijał serca nie tylko kibiców Spurs, lecz także i tych na całym świecie. Już nie ma żadnych wątpliwości, z jak wielkim piłkarzem mamy do czynienia. W Korei Południowej uchodzi wręcz za prawdziwego guru. Son stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osobistości w całym kraju, którego popularność szeroko wykracza poza skalę sportu. Wątpliwe, czy z podobnym uwielbieniem w czasach swojej świetności spotykał się poprzedni wielki koreański piłkarz, Park Ji-Sung.
Lucas Moura
Wielkość miał osiągnąć znacznie wcześniej. Na to wskazywała skala jego talentu. Wydawało się, że Brazylijczyk po przybyciu do Europy znalazł się na autostradzie do wielkiej kariery. Stało się jednak inaczej. Pobyt w Paris Saint-Germain stał się początkiem przygaszania jego blasku. Pod batutą Carlo Ancelottiego wiele nie pograł. Pozycja Moury w przepełnionej blichtrem drużyny w stolicy Francji wiele się nie zmieniła po objęciu sterów przez Laurenta Blanca. Wręcz idealnie wpasował się w krajobraz paryskiego przepychu. 40 milionów euro, bo tyle PSG zapłaciło Sao Paulo, przepadło na ławce rezerwowych, a obecny bohater Tottenhamu grywał jedynie ogony. Przy Unaiu Emerym przepadł już całkowicie.
Ratunek przybył z Londynu, który początkowo wydawał się jednak rozpadającą się tratwą. Brazylijczykowi ostatecznie udało się dotrzeć do bezpiecznej przystani wraz z sezonem 2018/2019. Pochettino w końcu odnalazł plan na wykorzystanie niemałych i wciąż drzemiących w Mourze umiejętności. Reszta już jest doskonale znana. Jego zdolności eksplodowały na Johan Cruyff Arena w Amsterdamie i ostatecznie spacyfikowały młodą, holenderską drużynę, na którą nikt do tamtej pory nie potrafił znaleźć sposobu. Aby nie obracać się jedynie wokół rewanżowego meczu z Ajaksem, należy podkreślić, że w ostatnim meczu fazy grupowej przeciwko Barcelonie to właśnie jego gol z 85. minuty zapewnił Tottenhamowi remis o niebagatelnym znaczeniu, który dał mu przepustkę do fazy pucharowej.
Moussa Sissoko
Najbardziej niespodziewana postać kampanii Tottenhamu na europejskiej arenie. Pobyt Francuza w północnym Londynie przez poprzednie dwa sezony trudno było uznać za udany etap jego kariery. Nie stawiano go choćby w drugim szeregu, jeśli chodzi o piłkarską wartość poszczególnych zawodników klubu. W hierarchii ważności mógł raczej partnerować tak marginalnym postaciom jak rezerwowy golkiper Michael Vorm czy stoper Kevin Wimmer, którego w Tottenhamie już nie ma.
Wszelkie cierpienia związane z brakiem statusu ważnego gracza, co było dla niego nowością, gdyż we wcześniejszych klubach ogrywał rolę gwiazdy, zostały mu wynagrodzone w bieżącym sezonie. Nawet jeśli nie są to wyczyny obligujące, aby umieszczać jego nazwisko w czołówkach wszelkich artykułów, jak miało to miejsce chociażby w przypadku Lucasa Moury, Francuz miał niebagatelny wpływ na boiskowe wydarzenia w trakcie pięknej przygody jego drużyny w Lidze Mistrzów. To małe rzeczy, lecz w ogólnym rozrachunku budujące wielkość całej ekipy. Tak jak chociażby w pierwszym półfinałowym meczu z Ajaksem. Przegranym co prawda przez londyńczyków na własnym obiekcie, lecz wejście Sissoko w miejsce kontuzjowanego Jana Vertonghena pozwoliło drużynie przywrócić zachwianą w pierwszej części gry równowagę. Z kolei w rewanżu zagranie przez niego długiej piłki na połowę rywala zapoczątkowała zwycięską bramkę na 3:2. I wielka radość stała się faktem. Podobne sytuacje z udziałem Sissoko można mnożyć. Istotą wszystkiego jest cała jego przemiana. Droga znikąd do roli jednego z bohaterów. Takie historie po prostu się ceni.
Harry Kane
Z powodu kontuzji nie znalazł się w centrum kluczowych wydarzeń, czyli rewanżowym pojedynku z Manchesterem City oraz dwumeczu z Ajaksem. Jeśli chodzi o wiosenną część sezonu w Lidze Mistrzów, odznaczył się jednie bramką na Signal Iduna Park w Dortmundzie, która i tak nie miała większego znaczenia, gdyż awans Tottenhamu pozostawał niezagrożony. Swoje zadanie wykonał w okresie wrzesień-grudzień ubiegłego roku. Zespół podczas fazy grupowej nie pokazywał nic, co sugerowałoby, że może odegrać istotną rolę w rozgrywkach Ligi Mistrzów i zaistnieć w Europie.
Kane zrobił, co do niego należało, i ciągnął swoich kolegów za uszy, stawiając fundamenty pod przyszłe, zaskakujące rezultaty. W grupie B z Barceloną, Interem i PSV swoimi trafieniami ukarał swoich przeciwników czterokrotnie, dorzucając do tego także jedną asystę. Bezcenne okazały się dwie bramki w drugim meczu przeciwko ekipie z Eindhoven. Tottenham długo przegrywał na Wembley, dopóki spraw w swoje nogi nie wziął angielski gwiazdor, trafiając dwukrotnie w 78. i 89. minucie. Wyżej wspomnieliśmy o bardzo istotnej bramce Moury, kiedy to pokonał bramkarza Barcelony ter Stegena. Brazylijczykowi asystował właśnie Kane. Wiosna należała zatem do kolegów, lecz Tottenham nie byłby tak bliski chwały, gdyby nie jesienne dokonania jego lidera.
Jan Vertonghen
Postać niezawodna dla Tottenhamu od wielu sezonów. Dla obecnej drużyny z północnego Londynu stał się już postacią niemalże ikoniczną. Belgijski stoper znajduje się w zespole od lata 2012 roku. W samej Premier League rozegrał dla swojego klubu 210 spotkań. Jak nikt inny zasługuje, aby wystąpić w wielkim finale na Wanda Metropolitano w Madrycie. W głównej mierze to od niego zależeć będzie, czy Tottenham będzie zdolny hamować ofensywne poczynania Liverpoolu.
Tym bardziej że Vertonghen miał niemały wpływ na postawę zespołu prezentowaną na europejskich boiskach. Każda z prezentowanych postaci miała swoje wielkiego momenty. Belg swoje wielkie chwile przeżywał m.in. w Dortmundzie. Sam dwumecz jako jedyny spośród wszystkich nie sprawił Tottenhamowi wielkich kłopotów. Jeśli weźmiemy również pod uwagę fazę grupową, przeciwko Niemcom było zaskakująco spokojnie. Pojedynki z Borussią wręcz nie pasują do całego krajobrazu bitwy toczonej przez Spurs w Lidze Mistrzów. Sympatycy piłkarskich thrillerów z pretensjami powinni zgłaszać się przede wszystkim właśnie do Belga. Głównie za jego sprawą kwestia awansu została właściwie rozstrzygnięta już w pierwszym meczu. Z konieczności wystąpił wówczas na lewym wahadle, co okazało się doskonałym rozwiązaniem Mauricio Pochettino. Najpierw odnotował asystę przy bramce Sona, a następnie sam wpisał się ma listę strzelców, zdobywając bramkę na 2:0. Praca wykonywana przez Vertonghena wyglądała również korzystnie w drugim pojedynku z Ajaksem. W sytuacji, gdy Tottenham gonił wynik, jego długie zagrania w kierunku Fernando Llorente wywoływały niemały chaos w formacji defensywnej Holendrów.