Największą zmorą Piszczka w tym sezonie nie jest ani brak dynamiki i formy, ani niechęć Thomasa Tuchela, ani przewlekła rehabilitacja, którą przechodził jakiś czas temu. Problem reprezentanta Polski zamknięty jest w jednym słowie na sześć liter: Ginter. To nazwisko człowieka, który z wyśmiewanego i niedojrzałego do gry na wysokim poziomie chłopaka o włosach blond stał się piłkarzem przez duże P.
Jeśli Borussia w rundzie jesiennej sezonu 2014/2015 prezentowała się katastrofalnie, a na wiosnę już troszkę lepiej, to 21-letni obrońca przez cały rok trzymał równą formę. Z tą różnicą, że pod określeniem „równa forma” w jego wypadku kryją się występy absolutnie poniżej krytyki. Pod nieobecność kontuzjowanych stoperów Hummelsa, Suboticia i Sokratisa to właśnie on często pojawiał się na boisku. Niestety dla niego, z efektem bardzo marnym. Był za wolny, niepewny i przegrywał większość pojedynków z napastnikami rywala. Ograć potrafili go prawie wszyscy, bo błędy popełniał prawie w każdym meczu. Nie potrafił wziąć na siebie odpowiedzialności za grę, a kiedy dostawał piłkę, zazwyczaj odgrywał ją do najbliższego kolegi lub… do przeciwnika, co zdarzało mu się nagminnie. Irytowało to bardzo Juergena Kloppa, który ściągnął go do siebie z Freiburga za bagatela 10 milionów jako świeżo upieczonego mistrza świata i młody talent, który za kilka lat może być najlepszym defensorem świata. Jak się wkrótce okazało, cena, która została przelana na konto klubu w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, była zupełnie nieadekwatna do poziomu, jaki prezentował.
Charyzmatyczny szkoleniowiec nie znalazł sposobu na wykorzystanie potencjału swojego podopiecznego. Wystawiał go na środku obrony lub na pozycji defensywnego pomocnika. W konsekwencji przypominał on na boisku słonia w składzie porcelany, czym irytował kolegów z drużyny. Był synonimem bezradności i bezpłciowości taktycznej BVB w minionej kampanii. Kibice śmiali się, że jedyne, co potrafi 21-latek, to martwić się ze straconej przed chwilą bramki. Jeśli człowiek się dobrze przyjrzy, w tym rozumowaniu jest trochę prawdy, bo w wywiadach pomeczowych zazwyczaj po sromotnych porażkach Matthias Ginter zawsze w przejmujący, chwytliwy dla mediów sposób potrafił wyrazić skruchę i ubolewanie z powodu kolejnej porażki. Wreszcie sztab szkoleniowy w Dortmundzie nie wytrzymał i wysłał go do rezerw, żeby tam nabrał pokory. Ku jego uciesze po kompletnie nieudanym roku Signal Iduna Park opuścił trochę już uprzedzony Klopp. Na jego miejsce przyszedł Thomas Tuchel. Z nowym planem na zespół. W jego ramach osoba młodego stopera miała być bardzo istotna.
Młody trener chciał stawiać na perspektywicznych Niemców, więc na prawej obronie wolał często zawodzącego Erika Durma niż Łukasza Piszczka. Polak w ogóle nie przekonywał byłego sternika Mainz. Mistrz świata doznał jednak kontuzji, która wykluczyła go z rywalizacji. Tuchel musiał znaleźć jego następcę, a koniecznie szukał alternatywy dla reprezentanta „Biało-czerwonych”. Na początku padła na Gonzalo Castro, ale nowy nabytek BVB zupełnie nie sprawdził się w nowej dla siebie roli i zawiódł na całej linii. Wtedy w przerwie spotkania z Odds BK 42-latek wpadł na pewien pomysł. Otóż na prawej stronie bloku defensywnego postawił na Matthiasa Gintera. To był strzał w dziesiątkę, nie tylko w meczu z przeciętnym do bólu norweskim klubem.
Nowy trener zupełnie odmienił oblicze Borussii. Styl gry jest efektowny i dużo bardziej ofensywny niż za czasów Juergena Kloppa. W ataku uczestniczą prawie wszyscy piłkarze oprócz stoperów i jednego defensywnego pomocnika. Dużo zależy również od bocznych obrońców, których bardzo często wykorzystują rozgrywający, gdy zaczyna im brakować miejsca. To krótkimi podaniami wymienianymi na pełnej szybkości wprowadzają Gintera czy Schmelzera już w pole karne rywali, za plecy zaskoczonych defensorów rywali. Przeciwko Schalke właśnie tak pierwszy z nich zaliczył asystę przy golu Kagawy, a drugi po identycznej akcji wywalczył rzut rożny, który skończył się drugą bramką. Z tej dwójki lepiej radzi sobie Ginter, który jest jednym z bohaterów tego sezonu Borussii. Jego regularnej i tak dobrej gry na boku obrony nie spodziewał się nikt, w Dortmundzie ta pozycja była zarezerwowana od lat dla Łukasza Piszczka. A jednak Ginter przejął prawą obronę i tylko się tam umacnia. W trzynastu meczach tego sezonu ma już pięć asyst i trzy gole. Jednak różnica w grze młodego Niemca i bardziej doświadczonego Polaka polega nie na lepszych statystykach. Ginterowi, piłkarzowi wychowanemu na defensywnego pomocnika w nowoczesnym stylu, lepiej wychodzi łączenie gry na małej przestrzeni z kontrami. Piszczek zawsze zaskakiwał, włączając się do akcji z głębi pola, sprintami przy linii bocznej i za plecami skrzydłowego, a nie w grze, której obecnie wymaga Tuchel.
21-latek w ciągu dwóch lat przeżył drogę od zera do bohatera. Od człowieka wyśmiewanego za płaczliwy wyraz twarzy i sztucznie udawany smutek po porażkach zespołu do zawodnika skupiającego się na poprawianiu swoich umiejętności i zdobywaniu kolejnych bramek czy asyst. Tak jak on był symbolem marazmu drużyny jesienią minionego roku, tak teraz jest pozytywnym symbolem odrodzenia silnej drużyny w Dortmundzie.