Koniec stąpania po nierównym gruncie – Genoa szczęśliwie unika spadku do Serie B


"Rossoblu" zachowali ligowy byt, jednak ich sympatycy nadal nie mogą spać spokojnie

28 maja 2019 Koniec stąpania po nierównym gruncie – Genoa szczęśliwie unika spadku do Serie B

Zakończony w niedzielę sezon Serie A był dla Genoi splotem wzlotów i upadków. Jeszcze kwadrans przed ostatnim gwizdkiem piłkarze z Ligurii byli jedną nogą w Serie B. Los okazał się jednak dla nich bardzo szczęśliwy i zesłał gola dla Interu, który dawał utrzymanie podopiecznym Cesare Prandellego. To właśnie trafieniu Radji Nainggolana drużyna z Genui może zawdzięczać ligowy byt. Utrzymanie jednak wcale nie uspokoiło sympatyków popularnych "Rossoblu".


Udostępnij na Udostępnij na

Drużyna ze Stadio Luigi Ferraris całkiem nie najgorzej rozpoczęła kampanię 2018/2019, jednak dalej było według powiedzenia „im dalej w las, tym wyżej drzewa”. Ku radości kibiców „Grifone” ich ulubieńcom udało się z tego lasu wydostać.

Karuzela trenerska

Sytuacja ze szkoleniowcami Genoi idealnie nadaje się na scenariusz jakiejś amerykańskiej komedii. Sezon na ławce trenerskiej rozpoczął Davide Ballardini, który w swojej karierze prowadził już trzykrotnie ekipę „Rossoblu”. Wyniki jednak nie zadowalały włodarzy klubu, co przełożyło się na październikowe zwolnienie włoskiego szkoleniowca. W jego miejsce na Stadio Luigi Ferraris pojawił się Ivan Jurić, dla którego również nie był to pierwszy epizod z Genoą. Chorwat zespół „Grifone” prowadził zaledwie dwa miesiące, po czym podzielił los swojego poprzednika. Władze klubu wiedziały, że muszą zatrudnić kogoś, kto zdoła odmienić krajobraz drużyny.

Lekiem na tymczasowe zło okazał się Cesare Prandelli. Włoch ma w swoim CV między innymi pracę w seniorskiej reprezentacji Włoch. Na papierze wydawał się człowiekiem idealnym, by objąć posadę w Genoi. Efekt „nowej miotły” zadziałał bardzo szybko i już niedługo po zatrudnieniu oglądaliśmy całkiem inną drużynę. Nie trwało to jednak zbyt długo. Po pewnym czasie blask Prandellego zgasł, a „Grifone” znowu wpadli w dołek. Wówczas w mediach pojawiły się zaskakujące informacje, które zapowiadały kolejny powrót Davide Ballardiniego na Stadio Luigi Ferraris. Ostatecznie włodarze dali dokończyć sezon byłemu selekcjonerowi reprezentacji Włoch, który mimo sporych problemów zdołał utrzymać „Rossoblu” w lidze.

Polski egzekutor

Latem zeszłego roku Genoa ściągnęła do klubu Krzysztofa Piątka, który we Włoszech był wówczas postacią anonimową. Szybko jednak dał się poznać tamtejszemu środowisku piłkarskiemu. Wszystko za sprawą bramek, które seryjnie zdobywał polski napastnik. 23-latek dla „Rossoblu” na boiskach Serie A strzelił trzynaście goli. Do tego dołożył kilka trafień w pucharze, dzięki czemu z miejsca stał się objawieniem sezonu. Polski snajper był z reguły częstowany dwoma-trzema idealnym dograniami w każdym meczu. Stwarzało mu to pole do zdobywania bramek, którego mu obecnie nieraz brakuje w Milanie.

Z upływem czasu jasno trzeba zaznaczyć, że utrzymanie Genoi to duża zasługa Krzyśka Piątka. Duet, który reprezentant Polski tworzył z Christianem Kouame, był przez długi czas najmocniejszym punktem „Rossoblu”. Ich sympatycy mogli się nim jednak cieszyć wyłącznie przez pół roku. Po tym czasie Piątek zamienił Stadio Luigi Ferraris na zdecydowanie większe San Siro.

Nie każdy może być Piątkiem

Władze „Grifone” wiedziały, że w miejsce Polaka musi przyjść ktoś, kto będzie dawał gwarancję goli. Na ilość pieniędzy narzekać nie mogli, gdyż transfer Piątka do Milanu dość solidnie zasilił klubową kasę. Po długich namysłach zdecydowano, że następcą Krzysztofa Piątka zostanie Antonio Sanabria.

Pierwsze mecze Paragwajczyka w nowych barwach wyglądały całkiem dobrze. Sanabria dość szybko strzelił pierwszych kilka bramek w barwach „Rossoblu”, a media przypięły mu łatkę „nowego Piątka”. Napastnik wypożyczony z Betisu szybko temu zaprzeczył. Przez następne miesiące licznik jego goli nawet nie drgnął. Morał z tego taki, że nie każdy przychodząc do Genoi, może być „nowym Piątkiem”.

Braki w defensywie

Jednym z większych problemów „Grifone” w zakończonym sezonie była defensywa i problemy w niej występujące. W sporej liczbie spotkań „Rossoblu” wychodzili ustawieniem z trójką obrońców. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że piłkarze mieli duże problemy z graniem w tej formacji.

Jeszcze za czasów Ivana Juricia w bloku defensywnym ustawiany był Domenico Criscito, który nominalnie jest lewym stoperem. Genoa w całym ligowym sezonie straciła 57 goli. Może względem Chievo, Frosinone czy Sassuolo nie jest to wynik najgorszy, jednak defensywa „Rossoblu” nieraz była obiektem medialnej szyderki.

Łut szczęścia

Niedzielna kolejka była dla drużyny z Genui istnym kołowrotkiem. Podopieczni Cesare Prandellego grając na Stadio Artemio Franchi, musieli jednocześnie spoglądać na rezultat meczu rozgrywanego w Mediolanie, gdzie o utrzymanie walczyło również Empoli. Na tablicy wyników we Florencji nieustannie widniał bezbramkowy remis. Taki stan rzeczy sprawiał, że wszystko zależało od Empoli i ich rywalizacji z Interem. Na początku drugiej połowy „Nerazzurri” strzelili bramkę, która pozwoliła choć na chwilę odetchnąć graczom Genoi.

Ich radość nie trwała jednak zbyt długo, gdyż gola wyrównującego dla Empoli zdobył Hamed Traore, co oznaczało spadek zespołu ze Stadio Luigi Ferraris. Ci co prawda mogli strzelić gola Fiorentinie, jednak ta zawzięcie strzegła dostępu do własnej bramki. Dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry Inter zdobył drugą bramkę, jednak Genoa do końca nie mogła być spokojna o swój los.

W ostatnich minutach meczu na Giuseppe Meazza bezpośredni rywale „Rossoblu” w walce o utrzymanie mieli dwie okazje, które powinny zakończyć się bramką. Ostatecznie Empoli nie doprowadziło do wyrównania, co jednoznacznie oznaczało utrzymanie dla „Grifone”. Ich fani nie mogą jednak spać spokojnie, gdyż w klubie potrzebne są zmiany, które mają zapobiec powtórce tego sezonu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze