Gdy świat opanowany jest przez trend pięknej, ofensywnej piłki, a w wykonawców tej filozofii wcielają się największe światowe gwiazdy, Diego Simeone uparcie wyznaje religię wręcz odwrotną. Czy w dzisiejszym futbolu znajdzie się miejsce dla piłkarskich wyjadaczy, prowadzonych w dodatku przez cynika?
Można powiedzieć, że drużyna Atletico Madryt już niejednokrotnie była skreślana w wielkich meczach. Ilekroć jednak tak się dzieje, Diego Simeone ponownie znajduje sposób, aby tchnąć w swoich piłkarzy nowego ducha, a ci, jak gdyby pod wpływem olśnienia, ponownie przypominają o sobie całej piłkarskiej Europie.
– Bardzo trudno jest grać przeciwko takiemu zespołowi. Nie rozumiem, jak przy takiej jakości mogą grać w ten sposób. Nie rozumiem takiego futbolu – oto fragment konferencji Juergena Kloppa, ewidentnie poirytowanego odpadnięciem Liverpoolu z Ligi Mistrzów.
Chwilę później Niemiec dodaje:
– Mogli grać w piłkę nożną, ale oni wolą stać głęboko i wyprowadzać kontrataki.
Nowe rozdanie w ekipie „Rojiblancos”
Bez wątpienia odkąd Argentyńczyk objął stery ekipy z (wtedy jeszcze) Estadio Vincente Calderon, dla Atletico nastały najpiękniejsze w historii czasy. Madrycki antagonista Realu Madryt na stałe zadomowił się na szczycie Primera Division, od 2013 rokrocznie plasując się na jednym z trzech pierwszych miejsc, często rozdzielając obydwu uczestników „El Clasico”. Wieloletnie rządy popularnego „Cholo” zwieńczone zostały wieloma sukcesami, począwszy od mistrzostwa Hiszpanii, poprzez dwa triumfy w Lidze Europy (po których jego podopieczni dwukrotnie zdobywali także Superpuchar Europy), zwycięstwo w Copa del Rey, a kończąc na byciu dwukrotnym finalistą Champions League, dwa razy ulegając w decydujących o trofeum meczach sąsiadom z Santiago Bernabeu.
Żeby dobrze zrozumieć dzisiejszą sytuację Atletico, warto wcześniej zwrócić szczególną uwagę na odbywającą się w tej drużynie przemianę kadrową. Zespół opuścił tercet bardzo ważnych dla Diego Simeone, doświadczonych weteranów w postaciach: Diego Godina, Juanfrana oraz Filipe Luisa. Ostatecznie w linii obrony ze starej gwardii został tylko Jose Gimenez. Do rywala z Barcelony powędrował Antoine Griezmann, będący najważniejszym w układance trenera zawodnikiem. Poza gwarancją bramek Francuz był także „pierwszym obrońcą”, szybko doskakującym do pressingu.
Lucas Hernandez został najdroższym w historii nabytkiem Bayernu Monachium, a w dodatku Atletico straciło także wyśmienicie spisującego się w odbiorze piłki Rodriego, który z kolei trafił do Premier League. Porównywany z racji swojego stylu gry do Sergio Busquetsa Hiszpan postanowił postawić kolejny krok w swojej karierze pod okiem Pepa Guardioli.
Obecny sezon to zdecydowanie pierwszy epizod większej przebudowy. W trzonie zespołu doszło do rewolucji. Zarobione ponad 300 milionów euro na sprzedaży gwiazd zostało w dużym stopniu zainwestowane w nowych piłkarzy. Okazało się, że nieoczywiste nabytki, takie jak Kieran Trippier czy Renan Lodi, dość szybko wpasowały się w wymagania argentyńskiego szkoleniowca, podnosząc obecnie efektywność w ofensywie. Luki na środku obrony załatać mieli przychodzący z FC Porto Felipe oraz Mario Hermoso z Espanyolu. Z powodzeniem udało się to tylko pierwszemu z nich.
Simeone, chcąc pokazać wszystkim czołowym ekipom na Starym Kontynencie, że „Atleti” wciąż do ścisłego topu należy, postanowił wykupić z Benfiki rewelacyjnego w minionym sezonie młodziutkiego Joao Feliksa, płacąc rekordowe ponad 120 milionów euro. Głębsza analiza sprowadzanych na Wanda Metropolitano zawodników pozwala wnioskować, że zespół z Madrytu nie stanowi już punktu docelowego w karierze najzdolniejszych piłkarzy.
To, że Atletico to trampolina do późniejszego transferu do innej drużyny z europejskiej czołówki, pokazują przykłady: Griezmanna, Lucasa Hernandeza, a także Rodriego. Większość wzmocnień z ostatnich lat to albo gracze ze słabszych klubów, albo nie do końca pasujący do taktyki Simeone, jak Lemar czy nawet sam Felix, sugerujący ostatnio, że transfer do Madrytu był błędem: – Teraz widzę, jak bardzo szczęśliwy byłem w Benfice. Planuję wrócić tam pewnego dnia i zostawić po sobie swój ślad.
Atletico – konserwatywne czy elastyczne?
Obserwując grę podopiecznych Simeone, łatwo dostrzec, że nawet pomimo bardzo wysokiej jakości indywidualnej takich gwiazd, jak: Saul Niguez, Koke czy Joao Felix nie preferują oni piłki ofensywnej, nastawionej na spektakularne strzelanie. Tylko osiem drużyn w bieżącym sezonie La Liga strzeliło mniej bramek od „Atleti”, co w porównaniu z lepszymi pod tym względem poprzednimi sezonami raczej nie napawa kibiców „Rojiblancos” optymizmem. Tym bardziej dziwić może sukces w dwumeczu z faworyzowanym Liverpoolem, który na własnym podwórku ligowym trafia do siatki rywali ponad dwa razy częściej niż gracze „Cholo”, broniąc jednocześnie wcale nie słabiej.
Wykorzystując do znudzenia system 4–4–2, Simeone przygotowuje swoich zawodników na głęboką obronę z wykorzystaniem dwóch linii, powodując, że nawet wyraźnie słabsze drużyny czują się zachęcone do dłuższego operowania piłką. Cyniczność Atletico polega jednak, w nawiązaniu to terminologii bokserskiej, do przetrzymania nawałnicy ciosów rywala, aby w najlepszym momencie wyprowadzić nokaut. To właśnie w dogrywce z Liverpoolem zrobił Marcos Llorente. Wydaje się, że dopóki madrytczycy grają skutecznie, sens kwestionowania ich sposobu osiągania dobrych wyników jest raczej znikomy.
Niepochlebne opinie o stylu hiszpańskiej drużyny nie są żadną nowością. Jeszcze w 2015 roku, w podobnie krytycznym jak Klopp tonie, o Atletico wypowiedział się prezes Bayernu, Karl Heinz Rummenigge, nawiązując do jego porażki w Champions League: – Futbol to ma być spektakl i radość. Dobrze się stało, że Atletico odpadło. W ogniu krytyki Simeone, w jednym z zeszłorocznych wywiadów, sam bronił stylu gry swojego zespołu: – Częsta krytyka to element pracy jako trenera. Trzeba zawsze pamiętać, że styl gry dopasowany być musi do rodzaju zawodników, jakich mam do dyspozycji.
Warto jednak mieć na uwadze, że drużyna takiej klasy i doświadczenia jak Atletico potrafiła nieraz wykazać się elastycznością w wielkich meczach. Przykładem może być decydujący o awansie do finału Ligi Mistrzów w 2014 roku mecz przeciwko Chelsea, w którym zawodnicy Diego Simeone, aby wyeliminować ekipę ze Stamford Bridge, musieli odwrócić losy meczu. Futbol do przodu i ofensywną piłkę w wykonaniu „Rojiblancos” kibice uświadczyli, gdy po raz drugi w minionej dekadzie (w roku 2016), Atletico awansowało do finału rozgrywek o Puchar Europy. Przegrywając od wczesnych minut z Realem, aż do momentu wyrównania stanu meczu, wzniosło się na wyżyny kultury operowania piłką, skutecznie doprowadzając do dogrywki.
Legenda Diego Simeone
Coraz częściej pojawiają się głosy, że czas rządów Simeone w Atletico powoli się kończy. Choć dzisiejszy sport padł ofiarą kultu wyników, a takowe, na miarę możliwości obecnych wicemistrzów Hiszpanii, „Cholo” zapewnia, każda piękna trenerska historia prędzej czy później się kończy. Poza legendą sir Aleksa Fergussona w Manchesterze United i Arsene’a Wengera w Arsenalu żaden trener topowego klubu nie pełnił w XXI wieku tej funkcji przez okres dłuższy niż dekadę. Swoją legendę zdążył już także zbudować sam Diego. Argentyńczyk bez względu na krytykę, jaka dotknęła jego pełny agresji i cynizmu styl gry, a także pozostały mu w Atletico czas, na pomnik przy Wanda Metropolitano bez wątpienia zasłużył.