Tego dnia wszyscy fani piłki nożnej mieli prawo oczekiwać kolejnego spektaklu w "Teatrze Marzeń". W pierwszym meczu na Santiago Bernabeu "Królewscy" zwyciężyli 3:1. Historia pokazała, że nie takie wyniki da się odrobić, szczególnie jeśli pod presją była drużyna z czerwonej części Manchesteru. Podopieczni sir Alexa Fergusona wychodzenie z opresji mieli we krwi.
Pojedynek dwóch bramkarskich pokoleń
Trzeba przyznać, że obie ekipy dysponowały w tym czasie dość nierównymi składami. Zaczynając od obsady bramkarza, Real między słupkami miał młodego – ale już wtedy wymienianego jednym tchem w czołówce najlepszych w swoim fachu – Ikera Casillasa. Manchester na odwrót. Bronił w nim 32-letni Fabien Barthez, który zaliczał serie wzlotów i upadków z przewagą tych drugich. W dodatku musiał mieć w głowie ośmieszającego go gola dopiero co strzelonego przez Luisa Figo w pierwszym meczu ćwierćfinałowym.
Dziurawa obrona i imponująca ofensywa Realu
O ile bramka drużyny z Madrytu była solidnie zabezpieczona, o tyle w tym czasie ich znakiem rozpoznawczym był olbrzymi dysonans pomiędzy defensywą a ofensywą. W pomocy i ataku roiło się od gwiazd – wymieniony już wcześniej Luis Figo, czołowy dyrygent świata Zinedine Zidane czy supersnajper Luis Nazario de Lima Ronaldo. Całość zabezpieczał niezastąpiony, a równocześnie wielce niedoceniany francuski żołnierz Claude Makelele. Nawet przy braku w tamtym meczu legendy zespołu – Raula Gonzalesa – wciąż wyglądało to imponująco (trzeba wspomnieć, że na ławce byli jeszcze m.in. świetny hiszpański napastnik Fernando Morientes oraz etatowy joker – Santiago Solari).
Tego samego nie można było jednak powiedzieć o formacji obronnej… Starzejącemu się „brzydko” Fernando Hierro partnerował solidny Ivan Helguera, który jednak był bardziej defensywnym pomocnikiem aniżeli stoperem. Po bokach Roberto Carlos i Michel Salgado. Zawodnicy, którzy z całą pewnością nie mogliby wykładać o szczelnej defensywie na żadnej piłkarskiej uczelni.
Konflikt Beckhama z sir Alexem Fergusonem
Swoje problemy kadrowe miał również Manchester. Zawieszony za kartki był lider pomocy Paul Scholes, a także mający od lat niepodważalną pozycję na prawej obronie Gary Neville, którego zastępował wchodzący dopiero do poważnej piłki John O’Shea. Na papierze świetnie wyglądała obecność w wyjściowym składzie Juana Sebastiana Verona, jednak ten znakomity zawodnik nigdy w Anglii nie pokazał pełni swojego potencjału. Na prawym skrzydle skłóconego z sir Alexem Fergusonem Beckhama zastępował nękający zwykle rywali po wejściu z ławki rezerwowych morderca o twarzy dziecka – Ole Gunnar Solskjaer.
Energię na przeciwległym skrzydle zapewniał wiecznie młody Ryan Giggs, a poziom dopaminy jak zwykle Roy Keane. Na szpicy grał zabójczo skuteczny Holender Ruud van Nistelrooy. Odpowiedzialnym za powstrzymanie będącego w świetnej formie Ronaldo miał być Rio Ferdinand – wtedy jeszcze najdroższy obrońca świata.
Na swoich podwórkach obie ekipy mimo braków prowadziły w tabelach (ostatecznie zdobyły krajowe mistrzostwa). Dodatkowym smaczkiem, nadającym pikanterii starciu, był fakt, że finał tej edycji LM miał się odbyć właśnie na Old Trafford. Real Madryt miał za to olbrzymią chrapkę, by zostać pierwszą drużyną w historii rozgrywek, która obroni trofeum.
Dobre złego początki
„Czerwone Diabły” od początku musiały walczyć o odrobienie strat. Pierwszy sygnał do ataku dał van Nistelrooy. Z dziecinną łatwością minął Helguerę, po czym musiał uznać wyższość będącego w tym dniu w wybornej formie Casillasa. Entuzjazm gospodarzy ochłodził już w 12. minucie nie kto inny jak Ronaldo. Brazylijczyk otrzymał znakomite prostopadłe podanie od Gutiego, wyprzedził Ferdinanda i zaskoczył bramkarza United strzałem w krótki róg. Wydawało się, że jest już po wszystkim. Nic z tych rzeczy.
Piłkarze United ani przez moment nie zamierzali odpuszczać, raz po raz szturmując bramkę „Królewskich”. Ich upór przyniósł skutek w 43. minucie, gdy piłkę z bliska do bramki skierował van Nistelrooy. Emocje odżyły.
Niewykorzystane sytuacje się mszczą
Druga część spotkania rozpoczęła się od ataków podopiecznych sir Alexa Fergusona, którzy jednak po raz drugi zostali skarceni, już w 50. minucie… Znów Ronaldo, który po koronkowej akcji musiał tylko wcisnąć piłkę do pustej bramki.
Dwie minuty później napastników Manchesteru wyręczył Helguera. Rollercoaster trwał w najlepsze. Na nieszczęście dla „Czerwonych Diabłów” król strzelców mundialu 2002 r. nie zamierzał poprzestać na dwóch golach. Pięknym strzałem z dystansu w 58. minucie skompletował hat-tricka. Barthez tym razem był bezradny. W 63. minucie sir Alex Ferguson najwyraźniej uznał, że nadszedł czas, by konflikty odsunąć na dalszy plan i wpuścił na plac gry David Beckhama. Vicente del Bosque podjął za to decyzję, by dać odpocząć swojemu snajperowi, który został przez cały stadion pożegnany owacjami. Był to jeden z wielu niezwykłych momentów tego spotkania.
Awans Manchesteru był naprawdę blisko
Ataki Manchesteru nie ustawały, piłka jak zaczarowana nie chciała wpaść do bramki, a Casillas dokonywał kolejnych cudów. Nadeszła jednak 71. minuta. Beckham postanowił udowodnić swojemu trenerowi, że popełnił błąd, sadzając go na ławce od początku spotkania. Pięknym strzałem z rzutu wolnego tchnął nadzieję w serca kibiców „Red Devils”.
Obrona Realu Madryt była w tym meczu wręcz nieudolna, czego kwintesencją była 84. minuta, kiedy to ponownie „Becks” z bliska wykorzystał podanie… Fernando Hierro. Do awansu brakowało gospodarzom dwóch goli, przebieg meczu był zaskakujący, więc nie wydawało się to nierealne. Jednak wynik nie uległ już zmianie – Manchester United zwyciężył 4:3.
Bohaterska wręcz postawa Casillasa i błysk geniuszu Ronaldo pozwoliły „Królewskim” awansować dalej, jak się jednak miało okazać w niedalekiej przyszłości – ich postawa w obronie w końcu została obnażona. Kibice dostali tego wieczoru wszystko to, co najlepsze w piłce nożnej, nie zabrakło też zupełnie niespotykanych sytuacji. Jedną z nich niewątpliwie było założenie siatki Luisowi Figo przez Johna O’Shea, który nigdy nie był znany z wytrawnej techniki…
***
Mecz ten miał wymiar symboliczny i był z pewnością początkiem końca pewnej ery. Vicente del Bosque po sezonie został nieoczekiwanie zwolniony ze stanowiska. Drużynę opuścili też m.in. wieloletni kapitan Hierro i Makelele. O ile odejście tego pierwszego było jak najbardziej uzasadnione, o tyle brak Francuza w kolejnych sezonach był nad wyraz odczuwalny. Czkawką odbiło im się również wypożyczenie w kolejnym sezonie Fernando Morientesa, który zdołał dojść z drużyną AS Monaco do finału rozgrywek, po drodze eliminując swoich macierzystych pracodawców…
„Królewscy” jeszcze długo nie potrafili załatać dziur w defensywie, a na kolejne zwycięstwo w Lidze Mistrzów musieli czekać aż 12 edycji! Manchester United za to spokój w bramce odzyskał dopiero po sprowadzeniu Edwina van der Sara w 2005 roku. Jakby tego było mało – był to ostatni mecz Beckhama w LM w barwach „Czerwonych Diabłów”. Anglik w kolejnym sezonie wzmocnił ofensywę… Realu.