Piłkarskie Mistrzostwa Świata to, obok Igrzysk Olimpijskich, chyba największe sportowe show na naszej planecie. Walka o prymat na świecie dla zawodników z każdego zakątka kuli ziemskiej jest jak niegdyś poszukiwania świętego Graala. Zanim jednak ma się możliwość zakosztowania walki z najlepszymi na świecie, trzeba przejść arcytrudne i wyczerpujące eliminacje na szczeblu kontynentalnym.
Dziś przenieśmy się w czasie do roku 1973 i przypomnijmy sobie mecz, o którym przecież w Polsce napisano i powiedziano już chyba wszystko. Spotkanie, dzięki któremu nasi rodacy wywalczyli awans do Mistrzostw Świata w roku 1974.
Statystyki
17 października 1973, Wembley, Londyn
Anglia – Polska 1:1
0:1 Domarski 55′
1:1 Clarke 63′ k.
Składy:
Anglia: Shilton, Madeley, Bell, Hughes, McFarland, Hunter, Currie, Channon, Chivers (85′ Hector), Clarke, Martin Peters (kapitan), trener: sir Alf Ramsey
Polska: Tomaszewski, Szymanowski, Gorgoń, Musiał, Bulzacki, Kasperczak, Lato, Ćmikiewicz, Deyna (kapitan), Domarski, Gadocha, trener: Kazimierz Górski
Przed meczem
Anglia znakomicie rozpoczęła eliminacje do niemieckiego Mundialu, pokonując 1:0 trzeci z zespołów grających w grupie 5., Walię. W rewanżu jednak padł zaledwie remis 1:1. Sir Alf Ramsey, człowiek, który doprowadził Anglików do zdobycia mistrzostwa świata na własnym terenie w roku 1966, teraz był niemiłosiernie krytykowany z powodu zbyt zachowawczej taktyki oraz nie wnoszących nic do gry zmian.
W pierwszym meczu tych eliminacji z Anglikami nasi wygrali 2:0. Później przyszedł dwumecz z Walią, w którym Polacy wygrali u siebie, by na wyjeździe…przegrać. Reprezentacja Polski miała jednak lepszy bilans bramkowy od rywali. Z tego powodu Anglicy musieli u siebie pokonać „Biało-Czerwonych”, by awansować do Mistrzostw Świata.
Zdaniem największych angielskich znawców futbolu, nie miało to być trudne zadanie. Do historii przeszły zwłaszcza przedmeczowe zapowiedzi legendarnego managera, Briana Clougha. Otóż stopera reprezentacji Polski, Jerzego Gorgonia, nazwał on „bokserem w piłkarskich szortach”, zaś często grającego w żółtym trykocie, czerwonych spodenkach i białych getrach długowłosego bramkarza, Jana Tomaszewskiego, określił mianem „cyrkowego klauna w rękawicach”. Jak się później okazało, w tych słowach było zaledwie ziarenko prawdy.
Podczas meczu
Już od pierwszego gwizdka sędziego bramka Polaków była niemiłosiernie ostrzeliwana, lecz przez bardzo długi czas akrobatyczne parady Tomaszewskiego w połączeniu ze źle nastawionymi celownikami angielskich graczy sprawiały, że utrzymywał się wynik bezbramkowy.
Kluczowym momentem całego spotkania była z pewnością 55. minuta. To właśnie wtedy po niecelnym wślizgu Normana Huntera piłkę przejął Grzegorz Lato i popędził lewym skrzydłem. Po chwili łysawy skrzydłowy odegrał futbolówkę na prawą flankę, a tam czekał niepilnowany Jan Domarski, który uderzył na tyle celnie, że piłka przeszła pod brzuchem próbującego interweniować Petera Shiltona i wpadła do siatki. – Przyszła, naszła, zeszła, weszła – miał powiedzieć o tej akcji po meczu Domarski, o którym nawet w Polsce mówiło się, że jego jedynym atutem jest… gra w Stali Mielec obok Grzegorza Laty.
W 63. minucie Anglicy zdołali wyrównać. Po faulu Jerzego Gorgonia na kapitanie rywali, Martinie Petersie, sędzia podyktował rzut karny. Jedenastkę na bramkę zamienił Allan Clarke. Od tego momentu angielscy piłkarze znów zaczęli bombardować bramkę Tomaszewskiego. Swoje szanse mieli również Polacy, lecz statystyki nie kłamią – Anglicy oddali w tym spotkaniu aż 35 celnych strzałów!
Pod koniec meczu sir Alf Ramsey postanowił zmienić coś w grze swoich podopiecznych i w miejsce Martina Chiversa wprowadził w 85. minucie Kevina Hectora. Ciekawostką jest fakt, że na ten pomysł Ramsey wpadł tak późno… przez pomyłkę. Podczas meczu stanął mu zegarek i sądził, że do zakończenia spotkania jest jeszcze sporo czasu. W doliczonym czasie gry Hector mógł jednak zostać bohaterem całej Anglii, lecz jego strzał głową wybronił Jan Tomaszewski. To był koniec marzeń Anglików o niemieckich Mistrzostwach świata.
Bohater meczu
Rzecz jasna został nim „polski klaun”, czyli Jan Tomaszewski. Wembley nigdy do 1973 nie widziało tak niekonwencjonalnego, choć efektywnego występu. Popularny „Tomek” wybronił niemal wszystko, co leciało w kierunku jego bramki z ekscentrycznością, z jakiej zadowolony byłby każdy właściciel cyrku.
Występem Tomaszewskiego zachwycił się też dziennikarz „The Guardian”, Frank Keating. – Tomaszewski miotał się w tę i z powrotem po własnym polu karnym niczym jakaś marionetka. Przy tym z jego twarzy nie schodził pół kpiący, pół nerwowy uśmieszek, który mógł sprawiać wrażenie, jakby był to jego pierwszy mecz – napisał po meczu.
Powiedzieli o meczu
– Pamiętam jedną rzecz, którą trener Górski powiedział nam przed meczem: „Możecie grać w piłkę przez 20 lat i mieć na koncie tysiąc występów w reprezentacji, a nikt w przyszłości nie będzie o was pamiętał. Dziś wieczorem jest jednak ten jedyny mecz, dzięki któremu możecie na zawsze zapisać wasze nazwiska złotymi zgłoskami w historii futbolu”. Miał rację. To nie był jednak mój najlepszy występ, ale miałem mnóstwo szczęścia – polski bramkarz, Jan Tomaszewski.
– Byliśmy zdesperowani, a w takiej sytuacji ludzie decydują się na najbardziej desperackie czyny. Jerzy Gorgoń ledwie mnie dotknął, a ja upadłem na murawę. Nurkowałem, przyznaję się. Nie było mowy o rzucie karnym, jednak sędzia nie widział dobrze całej sytuacji – kapitan Anglików, Martin Peters.
– Doskonale pamiętam ten mecz. W wyśmienitej formie był wówczas nie tylko bramkarz Tomaszewski, ale i cała linia obrony. Ostatnie trzy minuty były chyba najdłuższymi w mojej karierze. Każda sekunda wydawała się być godziną. Wskazówki zegara nie chciały się przesuwać – polski napastnik, Grzegorz Lato.
Co było potem?
Następnego dnia angielskie gazety nie pozostawiły na reprezentacji suchej nitki. „The Sun” pisało o „końcu świata”, zaś „Daily Telegraph” stwierdziło, iż „posada Ramseya wisi na włosku”. Te słowa okazały się prorocze, bowiem już sześć miesięcy później sir Alfa na stanowisku selekcjonera zastąpił Don Revie. Anglicy musieli czekać aż 7 lat na awans do Mistrzostw Świata.
Polacy z kolei na boiskach Niemiec udowodnili, że określanie ich wówczas jedną z najlepszych drużyn na świecie nie jest wcale przesadą. W półfinale, w słynnym „meczu na wodzie”, minimalnie ulegli gospodarzom i późniejszym zwycięzcom turnieju. W meczu o trzecie miejsce pokonali 1:0 Brazylię po bramce króla strzelców tego turnieju, Grzegorza Laty.
Na koniec krótki filmik w języku angielskim dotyczący tego meczu. Polecam zwrócić uwagę zwłaszcza na fantastyczne parady Jana Tomaszewskiego.
Wydaje mi się,że piłkarze doszli do wniosku, że po co
jechać na mundial.
Przecież pierwszy mecz byśmy przegrali,drugi o
wszystko też byśmy
przegrali, a mecz o honor byśmy zremisowali. I kto
się ze mną nie zgodzi!