FjW: Wieczny zdrajca, wieczny bohater


5 września 2011 FjW: Wieczny zdrajca, wieczny bohater

Grał w siedmiu krajach, występował w mistrzostwach świata w dwóch reprezentacjach narodowych, biegał po boisku w koszulce Realu Madryt i Barcelony. Dziś jest namaszczany na następcę Pepa Guardioli, choć w trenerskim fachu jeszcze nic nie osiągnął.


Udostępnij na Udostępnij na

Zdrada po raz pierwszy

Robert Prosinecki, bo o nim mowa, od kontrowersji rozpoczął swoją piłkarską karierę. Czas, jaki upłynął od pamiętnych wydarzeń z 1987 roku, sprawił, że ta zmiana klubu, której wówczas dokonał, obrosła w legendę. 22-letni piłkarz miał za sobą debiut w Dinamie Zagrzeb, ale mimo że był uznawany za wielki talent jugosłowiańskiej piłki, nie miał szans na regularną grę. Dlaczego? Przeważała opinia, że uprzedzony do charyzmatycznego środkowego pomocnika był trener Dinama, Miroslav Blażević. „Ćiro” miał odrzucić Prosineckiego świadomie. Na szczęście dla bałkańskiej piłki, Prosinecki senior szybko zabrał syna z Zagrzebia. Ruch rodzica był zrozumiały, destynacja, w jaką udał się z dzieckiem, już mniej. Prosinecki, trafiając do Crvenej Zvezdy, zasilił obóz jednego z największych rywali Dinama. Jako Chorwat trafił do drużyny będącej symbolem serbskości, co jest interesujące szczególnie wówczas, kiedy wgłębi się w wypowiedzi Prisneckiego na tematy narodowe.

Chorwat, Serb, Jugosłowianin?

Salut po raz drugi
Salut po raz drugi (fot. uskportal.ba)

W świadomości polskich kibiców Robert Prosinecki funkcjonuje jako jeden z liderów reprezentacji Chorwacji, która w 1998 roku wywalczyła trzecie miejsce na mistrzostwach świata. Zanim Robert zapisał się złotymi zgłoskami w historii Chorwacji, został symbolem Jugosławii ze szczególnym naciskiem na jej serbską część.

Prosinecki wywodzi się z mieszanej chorwacko-serbskiej rodziny bałkańskich gastarbeiterów. Urodził się w zachodnich Niemczech i tam stawiał pierwsze kroki jako piłkarz. Być może jego pochodzenie spowodowało, że Prosinecki zachowywał dużo więcej dystansu do kwestii politycznych, niezwykle istotnych na przełomie lat 80. i 90. Obcy był mu nadęty patriotyzm jego bałkańskich kolegów. Co najciekawsze, istnieją wypowiedzi Prosineckiego, w których określa siebie Serbem. Trudno dziś odgadnąć, na ile słowa zostały włożone w usta piłkarza, na ile były nadinterpretacją tłumaczy, a na ile odnosiły się po prostu do identyfikacji z państwem jugosłowiańskim, w którym przodował naród serbski. Serbką była przecież matka piłkarza.

Zdrada po raz drugi

Kiedy rozpadała się Jugosławia, Prosinecki miał do wyboru występy w „nowej” Jugosławii bądź dołączenie do reprezentacji Chorwacji, nieobjętej sankcjami. Środkowy pomocnik miał już na koncie mistrzostwo świata U-20 z 1987 roku, złotego buta z tego samego turnieju, Puchar Europy wywalczony z Crveną Zvezdą w 1991 roku. Prosinecki miał sporo do zawdzięczenia serbskiemu środowisku piłkarskiemu, w którym był bezgranicznie wielbiony. Wybrał jednak grę w ojczyźnie ojca. Tylko piłkarzowi o jego talencie taka niewybaczalna zdrada, dokonana w warunkach podżeganej przez propagandę obu stron nienawiści, mogła ujść na sucho. Sam piłkarz dzięki takiemu wyborowi w przyszłości mógł przejść do historii jako jedyny, który na mistrzostwach świata zdobył bramkę w barwach dwóch różnych reprezentacji.

W chorwackiej kadrze Prosinecki ponownie zetknął się z osobą, która mogła w 1987 roku zniweczyć jego piłkarską karierę. Miroslav Blażević był od 1994 roku szkoleniowcem reprezentacji Chorwacji. Tym razem współpraca przebiegała harmonijnie. „Ćiro” posypał głowę popiołem i uczynił z Prosineckiego naturalnego lidera drużyny. Ten odwdzięczał mu się świetną grą. W 1996 roku na przeszkodzie jeszcze stanęli Niemcy eliminujący „Vatrenich” z angielskiego Euro w ćwierćfinale. Dwa lata później Chorwaci srogo się zrewanżowali, a bramka Prosineckiego w meczu o trzecie miejsce przeciwko Holandii dała piłkarzom Blażevicia upragniony medal. 

Zdrada po raz trzeci

Prosinecki po wielkich sukcesach z Crveną Zvezdą trafił jako jeden z najlepszych piłkarzy świata do Realu Madryt. Trzy lata spędzone w stolicy Hiszpanii nie były dla niego wymarzone. Zdobył co prawda Puchar Króla i Superpuchar Hiszpanii, ale nie zawsze mógł być pewien miejsca w podstawowej jedenastce „Królewskich”. Blondwłosy Chorwat na tarczy opuścił Santiago Bernabeu, zasilając Real Oviedo. Po roku zamienił Asturię na Andaluzję, by w 1996 roku podpisać kontrakt z Barceloną. Tym samym Chorwat został piątym w historii nie-Hiszpanem, który zagrał i w Realu Madryt, i w Barcelonie.

Prosinecki to doskonały przykład na to, że wielki piłkarz nie musi błyszczeć przez całą karierę. Ze zmiennym szczęściem radził sobie w największych klubach kontynentu, ale dalej pozostawał na piłkarskim szczycie. We Francji jego profesorska gra w środku pola była nieocenionym wkładem w brąz zdobyty przez Chorwatów. Urodzony w Schwenningen piłkarz po mundialu grał jeszcze w przemianowanym na Croatię Dinamie, Standardzie Liege, później zdobył serca kibiców Portsmouth. Po przygodzie ze słoweńską Olimpiją Lublana dołączył na ostatni etap kariery do Dinama. Nigdy nie był tak medialny, by przebić się ponad popularność i sławę Dejana Savićevicia czy Davora Sukera. Na terenie Półwyspu Bałkańskiego jest jednak ceniony na równi z nimi. Tytuł „Zvezdinej Zvezdy” przyznany za wygrany Puchar Europy nie oddaje ani wielkości talentu Prosineckiego, ani jego zasług dla bałkańskiego futbolu.

Namaszczenie

Jakiś czas po powrocie Prosineckiego do Belgradu serbskie media rozpisywały się o odwiedzinach, w jakie przybył do nowego trenera Crvenej Zvezdy Josep Guardiola. Każdy gest szkoleniowca Barcelony, jaki udało się wychwycić dziennikarzom, był w typowy dla Serbów sposób przesadnie interpretowany. Czołówki gazet ozdobiła informacja o słowach Pepa, wyznaczających Prosineckiego na swojego następcę. Prasa pisała też o rzekomej współpracy Zvezdy i Barcelony. Katalońska drużyna miała przysyłać do stolicy Serbii utalentowanych wychowanków niełapiących się do kadry pierwszej drużyny. Do dzisiaj nic w tej sprawie nie drgnęło. Cała sprawa po raz kolejny pokazała, że Serbowie, w większości sympatyzujący z przeżywającą gorsze czasy Crveną Zvezdą, uznają Prosineckiego za dobro narodowe.

Prosinecki trafił w miejsce, gdzie darzy się go niemal boską czcią. Z miejsca stał się obiektem kpin ze strony fanów konkurencyjnych drużyn. Trener Zvezdy zdaje sobie sprawę z zamieszania wokół własnej osoby, ale potrafi zdobyć serca kibiców dzięki małym gestom. Kontrowersje w Chorwacji wzbudził nie pierwszy w jego wykonaniu „serbski salut” z trzema wyprostowanymi palcami. Prosinecki wznosi się ponad podziały i nie zmieni tego chorwacka flaga spalona na trybunach przez kibiców Borca z miasta Cacak – rodzinnych stron matki trenera Zvezdy. Obok Stjepana Bobka, chorwackiej legendy Partizana, Robert Prosinecki zasługuje na miano symbolu jugosłowiańskiej piłki.

Komentarze
~juzniewiem (gość) - 13 lat temu

Dobrze się czyta takie artykuły, rzeczowe,
konkretne. Super redaktor!

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze