Za siedmioma górami, rzekami… Tymi słowami zaczyna się wiele baśni. W każdej z nich nie brakuje czarnych charakterów, które próbują przeszkodzić głównemu bohaterowi. W bajce, którą dzisiaj serwujemy, było całkiem podobnie. Oliver Kahn, bo to on jest bohaterem tego tekstu, od Karlsruher SC aż po reprezentację Niemiec, miał wielu rywali, jednak na koniec i tak wygrywał, stając się synonimem walki, ciężkiej pracy, zaciętości i zadziorności.
Początki jego kariery wyglądały jednak zupełnie inaczej. Już w wieku sześciu lat trafił do Karlsruher SC, gdzie jego ojciec grał jako zawodowy piłkarz w latach 1962-1965. Nic nie zapowiadało, że stanie się „Tytanem” i „Królem” bramki. Rajem było dla niego nie pole karne, a pozostała część boiska. Młody Oliver Kahn na początku swojej przygody z piłką biegał po zielonej murawie i dopiero kilka lat później odnalazł się między słupkami bramki. Dlaczego tak było? W tym momencie możemy się jedynie domyślać. Z relacji jego mamy, Moniki, możemy wywnioskować, że dla tak energicznego syna stanie i łapanie lecących w jego stronę piłek byłoby gehenną. Oli lubił się również przeciwstawiać wszystkim regułom i zasadom, które panowały nawet w przedszkolu: – Chodził do przedszkola, ale nie lubił tego. Zamiast siedzieć lub leżeć jak wszystkie dzieci, potrafił stać przez cały dzień. Nawet podczas sjesty. Nauczycielki nie wiedziały, co mają robić. Jako dziecko był taki nieustannie. Dopiero potem zaprowadziłam go gdzieś indziej. W wywiadzie z „Die Welt”, rodzicielka przyszłej gwiazdy reprezentacji podkreśla, że Oliver Kahn nauczył się kopać piłkę jeszcze przed przejściem do pierwszej drużyny: – Pierwszy kontakt z futbolówką zaliczył, gdy tylko potrafił chodzić. Miał tylko rok.

Po dwunastu latach gry w młodzieżowych drużynach KSC, Kahn zaczął trenować z pierwszą drużyną, gdzie był drugim bramkarzem po Aleksandrze Famulli. 86-krotny reprezentant Niemiec pierwszy raz w niebieskich barwach wystąpił dwudziestego siódmego listopada 1987 r. Zwycięstwo 4:0 nad Kolonią i zachowane czyste konto nie przekonało trenera Winfrieda Schäfera i mimo sporadycznych, acz dobrych występów „Tytana”, w bramce stawiał na jego rywala, urodzonego w Lublińcu Niemca. Dopiero w 1990 roku Oliver został doceniony i zaczął regularnie bronić bramki „Niebieskich”. Kluczowy gracz, a do tego motywator – połączenie tych dwóch cech niemal zawsze tworzy bramkarza idealnego. Oli na szerokie wody wypłynął po sezonie 1993/1994. To wtedy jego drużyna grała w Pucharze UEFA (obecnie Liga Europy) i awansowała do półfinału rozgrywek, do czego przyczynił się w sposób niesamowity. W Niemczech nikt nie myślał, że Karlsruher będzie w stanie zajść tak daleko. W 1/16 finału, drużyna Kahna trafiła na Valencię. Wyjazd na Mestalla Stadium i porażka 1:3 podcięła skrzydła piłkarzom, ale nie na tyle, by nie zdążyli się odkuć 7:0 na własnym boisku i przejść dalej. „Cud na Wildparkstadion”, jak okrzyknęły to wydarzenie media, był sporą zasługą rozluźnienia ekipy z Półwyspu Iberyjskiego, ale również znakomitej gry defensywy KSC, która została unicestwiona dopiero w dwumeczu z austriackim Salzburgiem. Poza znakomitymi występami na europejskich parkietach, Kahn znakomicie prezentował się również na krajowym podwórku. Jego drużyna zajęła szóste miejsce w ligowej tabeli, mając czwarty najlepszy bilans straconych bramek. Tym samym został Bramkarzem Roku w Niemczech.
Popisy etatowego bramkarza Karlsruher szybko zostały dostrzeżone przez skautów Bayernu Monachium. „Bawarczycy” ściągnęli go na Olympiastadion od razu, gdy z gry w klubie zrezygnował Raimond Aumann – golkiper, który zapewnił im mistrzostwo w roku 1994. – Prowadziłem rozmowy z innymi drużynami. Pieniądze nigdy nie były decyzyjnym czynnikiem – powiedział po oficjalnym ogłoszeniu transferu. Początki w mieście słynącym z Oktoberfest nie były zbyt łatwe. Kahn, który kosztował nieco ponad 4,5 mln detuschmarek bardzo szybko zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i stracił pół roku treningów i gry. Nie przeszkodziło mu to jednak, by już dwa miesiące po powrocie trafić do reprezentacji Niemiec i zadebiutować w niej, w meczu przeciwko Szwajcarii. To był dopiero początek jego złotej ery w reprezentacji kraju i w drużynie. – Rzadko napotykam się na graczy, którzy potrafią się tak koncentrować i są tak mocni psychicznie – powiedział o nim Ottmar Hitzfeld.
Niecałe dwa lata po transferze do Monachium, piętnastego maja 1996 r. miał szansę na zdobycie pierwszego trofeum z nową ekipą. Droga do dwumeczu przeciwko Bordeaux wiodła się dosyć zawile. Wszystko rozpoczęło się od dość niespodziewanej porażki z Lokomotivem Moskwa na własnym stadionie. Jednobramkowa zaliczka nie gwarantowała Rosjanom awansu do kolejnej rundy. Błąd Olivera Kahna z pierwszego meczu nadrobili jego koledzy, którzy w stolicy „Sbornej” rozstrzelali przeciwników aż 5:0. Kolejne gładkie trumfy nad Raith Rovers, Benficą Lizbona i Nottingham Forest doprowadziły „Bawarczyków” do półfinału, w którym mierzyli się z wielką Barceloną. Naszpikowani gwiazdami Hiszpanie byli zdecydowanym faworytem tego starcia, jednak ze Stadionu Olimpijskiego nie byli w stanie wywieźć satysfakcjonującego rezultatu. Wszystko musiało rozstrzygnąć się więc na Camp Nou. Przy 115-tysięcznej publiczności Cruyff wraz z kolegami pokonał Kahna jedynie raz, a Bayern, zaliczając dwa trafienia, awansował do finału UEFA Cup. Duża w tym zasługa golkipera gości, który kilkakrotnie ratował swój zespół z opresji. Sam finał nie dostarczył wielkich emocji. Znakomicie grający Scholl, Klinsmann, a także Oliver Kahn zagwarantowali triumf 5:1 i zwycięstwo w całych rozgrywkach.
Reprezentant Niemiec znakomity sezon przypieczętował triumfem w mistrzostwach Europy rozgrywanych na angielskich boiskach w 1996 roku. Nie był to jednak dla niego udany turniej. Ówczesny selekcjoner reprezentacji, Berti Vogts zwyczajnie na niego nie stawiał, a bramkarzem turnieju został Andreas Köpke, który wyjmował piłkę z siatki jedynie trzykrotnie – po jednym razie w kolejnych spotkaniach z Chorwacją, Anglią i Czechami (odpowiednio ćwierćfinał, półfinał i finał).
Uczestnik europejskiego czempionatu zagościł na stałe między słupkami bramki Bayernu w sezonie 1996/1997. W tym samym sezonie dokonał pierwszego z ośmiu triumfów w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej. Kolejne zwycięstwa w lidze oraz DFB-Pokal nie smakowały jednak jak możliwość gry w Champions League, a także jej finale. 90 tysięcy ludzi zgromadziło się 26 maja 1999 roku, by cieszyć swoje oczy dwiema najlepszymi drużynami kontynentu. Areną starcia było szczęśliwe dla Bayernu Camp Nou. Wszystko zaczęło się po myśli niemieckich zawodników – w szóstej minucie do siatki Manchesteru United trafił Mario Basler. Końcówka spotkania była jednak czymś niesamowitym. Pewni triumfu „Bawarczycy” odliczali już czas do końcowego gwizdka, gdy w doliczonym czasie gry do remisu doprowadził Teddy Sheringham, a chwilę później wynik na 2:1 ustalił Ole Gunnar Solskjaer. – To była jedna z najbardziej dramatycznych porażek, którą pamiętam. Pogodzenie się z tym było ciężkie i trudne. Było dziesięć minut do końca meczu, jedną ręką trzymaliśmy już ten puchar, a potem wydarzyło się coś, czego nikt z nas nie był w stanie sobie wyobrazić – powiedział dla BBC Sport, Oliver Kahn.
Kariera „Oliego” była pełna wzlotów i upadków. Podniesienie się po bolesnej porażce w finale LM wymagało dużo czasu. – Potrzebowaliśmy ponad roku, żeby się po tym podnieść. Najlepszą okazję do pokonania traumy jest ponowne znalezienie się w takiej sytuacji. „Bawarczycy” czekali na to jedynie dwa lata. Był rok 2001, gdy Olivera Kahna uznawano już na jednego z najlepszych bramkarzy całego świata. Mecz przeciwko Valencii rozpoczął się fatalnie. Już w drugiej minucie jedenastkę na gola zamienił Mendieta. Niedługo później błąd w polu karnym popełnił Angloma, a rzutu karnego na gola nie zamienił Scholl. Pięć minut po rozpoczęciu drugiej odsłony spotkania dyscypliny pomylił Carboni, który we własnej szesnastce zagrał futbolówkę ręką. Tym razem do jedenastki podszedł Effenberg – nie zawiódł i było 1:1. Do 120. minuty wynik się nie zmienił, co oznaczało, że czas na serię rzutów karnych, które rozstrzygną o rezultacie finału. Po nietrafionej jedenastce przez Sergio, wszystko zmierzało ku kolejnej porażce Niemców. Chwilę później Oliver Kahn obronił strzał Zahovicia, jednak nie trafił również Andersson. Czwarty strzał z wapna zmarnował Carboni. Strzały pozostałych zawodników były nie do obrony. Ostatnie dwa rzuty karne mieli wykonywać kolejno Linke i Pellegrino. Niemiec pewnie trafił, a chwilę później uderzenie Mauricio obronił „Oli”.
Po krótkiej chwili świętowania oczom kibiców ukazał się piękny obrazek. Oliver Kahn odszedł od kolegów i podszedł do płaczącego Canizaresa. Golkiper Bayernu Monachium doskonale znał smak porażki i pocieszał załamanego golkipera „Nietoperzy”. W 2001 roku otrzymał za to nagrodę UEFA Fair Play.

Po znakomitej grze w Bayernie i Lidze Mistrzów oczywistym było, że to Oliver Kahn będzie pierwszym bramkarzem reprezentacji na azjatyckim czempionacie. Dla „Tytana” były to świetne mistrzostwa. – Oprócz Kahna wszystkich można wsadzić do worka i uderzyć w ten worek kijem. Ktokolwiek by oberwał, zasłużyłby sobie na to – powiedział po meczu z Koreą Południową legendarny obrońca reprezentacji Niemiec, Franz Beckenbauer. W ciągu całego mundialu puścił jedynie trzy gole, a jego reprezentacja przechodziła przez kolejne fazy turnieju niczym burza (wyjątkiem był półfinał z gospodarzami, Koreą Południową). Nic więc dziwnego, że przed finałem z Brazylią była stawiana w roli faworyta. „Canarinhos” mieli jeden dzień odpoczynku mniej, a do tego niesamowicie męczyli się Turcją, którą pokonali 1:0. 30 czerwca 2002 roku miał być pierwszym po zjednoczeniu Niemiec triumfem na globalnej imprezie. Od początku na International Stadium w Jokohamie oglądaliśmy niezwykłe widowisko z niesamowitymi paradami obu golkiperów. To wszystko zostało jednak zaprzepaszczone w 67. minucie. Znakomicie spisujący się do tej pory Oliver Kahn łapał już piłkę w tzw. koszyczek, gdy ta odbiła mu się od klatki piersiowej i wpadła pod nogi nadbiegającego Ronaldo. Król strzelców wiedział, co ma zrobić i wpakował piłkę obok rozpaczliwie rzucającego się Kahna. 12 minut później ten sam zawodnik popisał się znakomitym uderzeniem, które wylądowało tuż przy słupku. Ostatnie minuty to kolejna gehenna i rozpacz zawodników z czarnym orłem na piersi. Triumf rozprysł się po błędzie zawodnika, który „jako jedyny nadawał się do grania”.
Po tym turnieju coraz głośniej do drzwi z napisem reprezentacja pukał Jens Lehmann. Ciężko znaleźć odpowiednie słowa, które będą w stanie określić stosunki golkiperów Arsenalu i Bayernu. Powiedzieć, że się nie lubili, to jakby nic nie powiedzieć. Użycie słowa nienawiść jest raczej też nie na miejscu. Nie zmienia to faktu, że przed ME w 2004 roku szkoleniowiec reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów miał ciężki orzech do zgryzienia. Rudi Voeller ostatecznie postawił na Kahna, który zdecydowanie zawiódł, a Niemcy nie wyszli nawet z grupy. – Nie mam nic przeciwko rywalizacji, ale powinna się ona odbywać na boisku, a nie na słowa. Może Lehmann chce, żebym zrezygnował z występów w reprezentacji? – pytał retorycznie Oliver.
Mecze towarzyskie przed mundialem w Niemczech nie przyniosły odpowiedzi, kto stanie między słupkami bramki gospodarzy. Z dnia na dzień konflikt narastał, a Jurgen Klinsmann nie był w stanie go załagodzić. Ostatecznie powołał obu zawodników i postawił na Jensa Lehmanna, który wystąpił w niemal wszystkich meczach. Kluczowym słowem jest oczywiście niemal – Oliver Kahn dostał szansę gry w meczu o trzecie miejsce przeciw Portugalii, mimo że nie był w rytmie meczowym. Zaskakująca decyzja szkoleniowca kadry okazała się jednak idealną, bo Kahn, żegnając się z reprezentacyjnym trykotem, wywalczył sobie brązowy medal.
Sylwetka Olivera Kahna nie jest jednak, jak mogłoby się wydawać, całkowicie bez skazy. Zdaniem niemieckiego bramkarza częścią fachu golkipera jest zwyczajnie… bycie agresywnym: – Trener powiedział nam, abyśmy mocno gryźli przeciwników. Próbowałem wziąć to sobie do serca. Poza konfliktem z Lehmannem zaliczył kilka wybryków poza boiskiem. Dla przykładu, przez niemiecki sąd został ukarany karą grzywny za niezapłacenie podatku od, zakupionych w Dubaju, luksusowych ubrań. Kahn został również przyłapany na dopingu. W 2007 roku w jego krwi wykryto środki dopingujące. Od bramkarza trzeba było pobrać dwie próbki, bo pod wpływem emocji pierwszą spuścił w toalecie. – Lekarz był tam jako urzędnik publiczny. Traktujemy to na tym samym poziomie jak zniewaga sędziego – powiedział Gerhard Kappl, ówczesny prokurator UEFA. Niedługo później bohater dzisiejszego tekstu przeprosił i tak tłumaczył swoje zachowanie: – Z osiemnastu możliwych zawodników, po raz czwarty sprawdzano mnie. Byłem poirytowany – tłumaczył się Kahn.
Kibice po przeciętnym mundialu w 2006 roku mieli nadzieję, że to już koniec konfliktu na linii Kahn-Lehmann. Przed oczami mieli obrazek sprzed serii rzutów karnych, które miały rozstrzygnąć, kto z pary Niemcy – Portugalia zagra w półfinale. Starszy bramkarz podszedł do „wroga”, uścisnął mu rękę, objął i przekazał kilka rad. Po dwóch latach okazało się, że to tylko dobra mina do złej gry. – Bayern grał tymi piłkami przez całą rundę rewanżową i są one zdecydowanie łatwiejsze do bronienia niż poprzedniczki, zaprojektowane na mistrzostwa świata w Niemczech. Przede wszystkim cała jej powierzchnia jest pokryta drobniutkimi grudkami, co o wiele bardziej zwiększa chwytność. Nie stwierdziłem też, żeby wchodziła w wibracje i zmieniała trajektorię lotu, nawet wtedy, kiedy lecąc z dużego dystansu napotykała boczny albo tylny wiatr – powiedział Kahn po tym, gdy Lehmann powiedział, że obawia się „Europassów”, czyli piłek zaprojektowanych na Euro 2008. Według Olivera i niemieckich mediów była to oznaka słabości Jensa, który pojechał na euro-czempionat jako… rezerwowy bramkarz Arsenalu Londyn. Bohater dzisiejszego tekstu kpił i z tego: – Taka sytuacja nie zdarzała się nigdy wcześniej w naszym futbolu – skwitował.
W ostatnim sezonie w barwach Bayernu Oliver Kahn wystąpił 26-krotnie. Do spółki z Rensingiem (dziesięć występów) ustanowili rekord najmniejszej ilości straconych bramek w sezonie. Jednak to nie mistrzostwo, a coś innego miało być prawdziwym zwieńczeniem jego kariery. 3 sierpnia 2008 roku wraz z jedenastką kolegów z Bayernu Monachium podejmował jedenastkę reprezentacji Niemiec. Wynik tego dnia był nieważny, sam bramkarz nie przejmował się zbytnio puszczoną przez niego bramką. Najważniejsze wydarzyło się już po zakończeniu spotkania. Kahn przebiegł honorową rundę wokół stadionu przy aplauzie 65 tysięcy ludzi, a także, gdy w tle leciała piosenka „Time to Say Goodbye”.
– Jest niewiele rzeczy, za którymi będę tęsknił – powiedział po zakończeniu kariery Oliver Kahn. Nawet jeżeli on nie tęskni, to na całym świecie są tysiące fanów, którzy wciąż wspominają „Oliego” jako najlepszego bramkarza w niemieckiej historii, który był symbolem ciężkiej pracy i wytrwałości. Dla których jest, był i będzie po prostu „Królem Kahnem”.