FjW: Heroes of Wembley 99′


7 lutego 2011 FjW: Heroes of Wembley 99′

Gdzie byłby Manchester City, gdyby nie wspaniała postawa podopiecznych Joe’a Royla w finale play-off o First Division w 1999 roku? Okazuje się, że fenomen piłkarskim zmagań to nie tylko mecze o najważniejsze, europejskie trofea. To również potyczki na niższych szczeblach, które okazują się równie emocjonujące. Co jednak wydarzyło się 30 maja tegoż roku? Kim byli ci bohaterowie?


Udostępnij na Udostępnij na

Zanim do tego przejdziemy, warto zauważyć okoliczności, w jakich doszło do finałowego meczu Manchester City – Gillingham. Klub z Maine Road był jednym z tych, które wzięły udział w inauguracyjnym sezonie Premier League w 1992 roku. Kolejne nie były jednak pomyślne dla „The Citizens”. Cztery lata później spadli oni do Division One, za jeszcze dwa do Division Two. Było to niezwykłą hańbą, gdyż tym samym klub stał się pierwszym, który w swojej historii zdobył europejskiej trofeum, a znalazł się na trzecim szczeblu rozgrywkowym. Nie było jednak czasu na sentymenty, zmiana była potrzebna – i w funkcjonowaniu klubu, i w samej grze. Na stołku zasiadł David Bernstein, obecnie prezes FA, który zainwestował też w klubową akademię i pomógł w renesansie drużyny. Promocja do wyższej ligi przyszła natychmiast, lecz czy tak łatwo? Nie, towarzyszyło temu sporo emocji. Mecz z Gillingham to jeden ze sztandarowych przykładów, iż nie warto się poddawać.

Horlock zdobył kontaktową bramkę
Horlock zdobył kontaktową bramkę (fot. whoateallthepies.tv)

Po przeciętnym początku sezonu 1998/1999 Manchester City zajął miejsce premiowane udziałem w play-off o awans. Było to i tak dość spore zaskoczenie, gdyż klub z niebieskiej części miasta w trzeciej lidze uchodził za potentata i drużynę usianą gwiazdami. Mimo to nie działo się najlepiej, doszło do kilku hańbiących dla Manchesteru wyników, mowa między innymi po porażce z tak „znanymi” drużynami, jak York City. Taką ekipą byli jednak „The Citizens”, prawdziwy rollercoaster – kibice po tym klubie mogli spodziewać się wszystkiego. Dzięki bramce Shauna Goatera ich ulubieńcy odprawili Wigan w półfinale o drugą ligę i w myślach mieli już tylko Wembley.

Przyszedł czas na finał. Co najmniej 80 minut – tyle kibice obu drużyn czekali na zdumiewające akcje, emocje, coś, co mogło przesądzić o wyniku, czyli bramki. Jednak to nie faworyzowane City przełamało niemoc strzelecką, a Gillingham. Paul Smith, po chwili zastanowienia się, co zrobić z otrzymaną piłką, zagrał w kierunku nadbiegającego w kierunku bramki Asaby, a ten strzałem z podbicia pokonał broniącego Nicky’ego Weavera, który – szczerze powiedziawszy – szanse na sparowanie piłki miał małe. Winić go jednak za bardzo nie przystoi, gdyż ewidentnie zaspała cała obrona. W takich chwilach wiele osób by powiedziało – „już po meczu”. To jednak nie było wszystko, bo obrona City zbyt wysoko się ustawiła, co przepłaciła jeszcze gorszą sytuacją. Gillingham zdołał jeszcze podwyższyć prowadzenie. Strzelec bramki, Robert Taylor, wykorzystał fantastyczne, wyrafinowane podanie piętką od swojego kolegi i potężnie huknął ze sporej odległości obok Weavera. Rozemocjonowany komentator wykrzykiwał o tworzeniu historii – stwierdzenie jak najbardziej trafione, mógł jednak z tym poczekać do ostatniego gwizdka. „Bye, bye Division Two for Gillingham – Division One – here we come”? Niekoniecznie. Choć zgromadzeni sympatycy City przygaśli, a szalał tłum z hrabstwa Kent, wynik meczu się odwrócił.

Można rzec, że „The Citizens” mają swoje Camp Nou z 1999 roku – chodzi oczywiście o pamiętny finał Ligi Mistrzów rozegrany pomiędzy Manchesterem United a Bayernem Monachium, w którym to podopieczni Fergusona odmienili losy meczu w doliczonym czasie gry. Tu było podobnie. 90. minuta, zagranie Dickov – Goater, pomyłka bramkarza, piłka u nogi Horlocka, strzał w niepilnowaną bramkę i gol kontaktowy, który przywrócił nadzieję kibicom Manchesteru. Ciekawe, ilu z nich zdało sobie w tym momencie sprawę, że jeszcze nie wszystko stracone. Być może wyczuwali ten moment, w którym owa kolejka górska miała wjechać na wyżyny możliwości. Czas upływał, sędzia też doliczył go sporo, obserwatorzy gwizdali, a City robiło, co w swojej mocy. 95. minuta, dalekie zagranie jednego z obrońców, znów krótkie podanie Goatera do Dickova, gol wyrównujący i „can you believe it?” komentatora. Nic dziwnego, bo czas milczenia przyszedł wtedy dla kibiców Gillingham. Strzelona bramka jest rozpamiętywana do dziś, a Dickov wciąż jest wspominany jako ten, który wyciągnął Manchester. Jego celebracja również zapadła w pamięć i przez wielu sympatyków angielskiego futbolu jest kojarzona właśnie z nim.

Dzieła dopełnił Dickov
Dzieła dopełnił Dickov (fot. mancity.footballblog.co.uk)

Doszło zatem do dogrywki, która swoją zaciętością i tempem akcji mogłaby dorównywać treściom książek pisanych przez mistrzów sensacji. City było na fali i o wyniku spotkania mogło przesądzić zdecydowanie wcześniej. Rozkręcił się szczególnie Dickov, który miał szanse to po uderzeniu głową, to po strzale z dystansu – nic dziwnego, że Vince Bartram, bramkarz Gillingham, został wybrany zawodnikiem spotkania, bo jego interwencje były świetne. Jak to bywa w przypadku wielkich meczów, nie obyło się też bez kontrowersji. W 24. minucie dogrywki Jeff Whitney, wybijając piłkę wślizgiem, ewidentnie zahaczył ją ręką, co widział zapewne doskonale on sam, jak i piłkarze drużyny przeciwnej. Sędzia wskazał jednak na rzut rożny. Mimo fenomenalnych akcji, widowiska, wszystko rozstrzygnęło się w karnych.

W tej wielkiej loterii kumulację w postaci awansu i oczywiście pucharu zgarnął Manchester City. Świetnie rozpoczął Horlock, a zaraz później jeszcze lepiej spisał się Weaver, który obronił pierwszego karnego. Ku rozczarowaniu sympatyków „The Citizens”, szansy nie wykorzystał jednak Dickov, który trafił w oba słupki. W czwartej kolejce, w decydującym momencie, strzał Buttersa obronił Weaver, który mógł już tylko odliczać sekundy do czasu złapania przez kolegę i popularnej wśród młodzieży polskiej i nie tylko „kanapki”. Niemożliwe stało się możliwe, Manchester City wrócił do Division One, notabene sezon później już do Premiership.

Jakie to ma skutki w świetle dni dzisiejszych? Obecnie „The Citizens” to potentaci angielskiej ekstraklasy. Bogaci właściciele, a także usiany gwiazdami skład. Klub aspirujący do gry w Lidze Mistrzów, do jak najszybszego mistrzostwa Anglii. W erze bogactwa, wspaniałych zasobów nie zapomniano jednak o „Bohaterach z Wembley”. Klub o tym nie zapomniał, zresztą jego długoletni fani również. Eksperci, kibice, nawet niektórzy sympatycy innych lig niż Premier League – gros z nich jest zgodnych co do tego, że Manchester City znalazłby się w głębokim dole, gdyby nie ten fantastyczny comeback. Kto wie, czy szejkowie z Abu Dhabi zainteresowaliby się tym klubem, gdyby nie Dickov i spółka. Wszyscy związani z „The Citizens” tej drużynie są po prostu wdzięczni, a ich słów radości można się doczytać głównie na zagranicznych, brytyjskich forach czy też w komentarzach pod filmikami z YouTube’a. Jakiś czas temu na oficjalnej stronie klubu można było nawet znaleźć informację o planowanym obiedzie z uczestnikami tamtej drużyny, mającym na celu przywołanie wspomnień związanym z tym meczem.

Jak dobrze zatem widać, gdy chce się niezwykłych emocji, nie trzeba wyczekiwać finałów Ligi Mistrzów (nic im oczywiście nie ujmując), bo wspaniałych zmagań pełnych zaciętości, meczów o wszystko można doszukać się wszędzie. Świetnym przykładem jest pojedynek Manchesteru City z Gillingham, który zasługuje na szczególne uznanie. Tak jak nigdy nie jest za późno, żeby zmienić coś w swym życiu, tak i nie jest za późno na to, by w ostatniej chwili zmienić prawie zapisaną historię. Futbol to gra emocji, to gra do końca – oby pamiętała o tym każda generacja piłkarzy.

30.05.1999 r., stadion Wembley
Manchester City – Gillingham 2:2 (k. 3:1)

Bramki: Horlock 90′, Dickov 90+5′ – Asaba 81′, Taylor 87′

Manchester City: Weaver, Crooks (Taylor 85′), Edghill, Wiekens, Morrison (Vaughan 61′), Horlock, Brown (Bishop 61′), Whitley, Dickov, Goater, Cooke.

Gillingham: Bartram, Southall, Ashby, Smith, Butters, Pennock, Patterson (Hodge 105′), Hessenthaler, Asaba (Carr 87′), Galloway (Saunders 56′), Taylor.

Komentarze
~Raath' (gość) - 13 lat temu

Pełen szacunek i podziw przede wszystkim dla ManCity
za to, że mimo spadku na takie dno, zdołali się
podnieść i to w jakim stylu! :D

Odpowiedz
~dfdfd (gość) - 13 lat temu

i mozliwe gdyby nie bramka dickova manchester city
nie mialby dzis premiership i zaden szejk nie
zainwestowalby w city pieiedzy

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze