Nadszedł już chyba najwyższy czas na to, aby należycie oddać hołd jednemu z najwybitniejszych piłkarzy w historii Realu Madryt. Jutro, 2 kwietnia, mija 21. rocznica śmierci zawodnika, którego imię na Estadio Santiago Bernabeu rozbrzmiewać będzie do końca świata i jeden dzień dłużej. Mowa oczywiście o mitycznym Juanie Gomezie Gonzalezie.
Illa, Illa, Illa, Juanito maravilla,
Illa, Illa, Illa, Juanito maravilla,
Arriba!
Arriba! Arriba!
Arriba con ese balon!
Que Juanito la prepara! Que Juanito la prepara!
Y Santillana mete gol!

Czy słońce czy deszcz, czy gol strzelony czy stracony – w 7. minucie na Santiago Bernabeu cały stadion mówi jednym głosem. Głosem oddającym hołd osobie, która na zawsze odcisnęła swoje piętno w historii najlepszego klubu XX wieku. Piłkarzy o tak wybuchowym temperamencie jak on nie ogląda się już zbyt często. Piłkarzy, którzy jednym gestem, jednym dotknięciem piłki potrafią poderwać z miejsc dziesiątki tysięcy ludzi, jest coraz mniej. Taki właśnie był Juanito – niepokorny, idący zawsze wytyczonymi przez siebie ścieżkami i dążący do wyznaczonego sobie celu. Był także geniuszem, geniuszem, jakich mało. Geniuszem, który nie miał łatwego życia, zarówno na boisku, jak i poza nim. Geniuszem jednak pozostał i właśnie takiego wspominamy go po dziś dzień. Hiszpański zawodnik nigdy nie działał wbrew swojej woli, robił to, co uważał za słuszne, i również dzięki temu jego legenda jest tak żywa i trwała. To do niego najczęściej odnosi się duch madridismo, którego fani Realu Madryt potrzebują w najtrudniejszych chwilach. To Juanito stał się symbolem tak dobrze znanej obecnie w Hiszpanii – i na całym świecie – remontady. Swoistą remontadę przeszedł również sam bohater dzisiejszego tekstu.
Remontadę, która – choć bolesna – otworzyła mu tak naprawdę drogę do Realu Madryt, a jak się później okazało, drogę do chwały. Juan Gomez Gonzalez urodził się we Fuengiroli, w prowincji Malaga. To tam zaczął amatorsko kopać piłkę. Rozpoczynał jak większość dzieciaków, od gry na piaszczystych plażach i osiedlowych ulicach. Od najmłodszych lal pokazywał swój wyjątkowy temperament. Już jako dziecko nienawidził przegrywać i ta cecha była jego znakiem rozpoznawczym aż do tragicznej śmierci. Niejednokrotnie przysparzała mu też problemów, ale po latach wspomina się w zdecydowanej większości jego wspaniały charakter, jego dobre strony, które bez wątpienia przewyższały niecne występki. Jorge Valdano, dobry przyjaciel Juanito, były piłkarz i dyrektor sportowy Realu Madryt, wspominał zresztą, że złe uczynki „Don Juana” nie trwały dłużej niż 30 sekund. 30 sekund, które w historii futbolu są jednak doskonale pamiętane.
Prawdziwa piłkarska kariera Juanito rozpoczęła się w 1969 roku. Wtedy to, jako czternastolatek, trafił do Atletico Madryt. Już w debiucie w Juvenilu Juan udowodnił, że ma niesamowite umiejętności. W meczu z Realem Madryt rozegrał jedynie 20 ostatnich minut, ale tak krótki czas wystarczył, aby wszyscy przekonali się, że czeka go wielka kariera. Trzy lata zajęła mu jednak wspinaczka do pierwszej drużyny „Los Rojiblancos”. W pierwszym sparingu niezwykle obiecującemu piłkarzowi przytrafiła się fatalna kontuzja. Już wtedy przez Juanito przemawiały boiskowy temperament i niewyobrażalna wręcz nieustępliwość. Jego – kolokwialnie mówiąc – parcie na bramkę i chęć wylewania siódmych potów w każdej sekundzie spotkania sprawiły, że z całym impetem wpadł w bramkarza Benfiki i złamał sobie piszczel. – Atletico pokazało swoją elegancję. Po kontuzji piszczela piłkarz ma tylko rok na testy i do tego musi grać w Burgos. Dali mi rok, a później skreślili. Dlatego nie chcę słyszeć o Atletico Madryt – mówił Juanito po wyleczeniu kontuzji. Tak czy owak, do Burgos trafił i to tam odbudował swoją potęgę.
Wycieczki do Burgos
„Don Juan” w Burgos robił oszałamiająca karierę. Takich ludzi Hiszpanie po prostu uwielbiają. Wszyscy, którzy wspominają Juanito, mówią właśnie o tym, że był on prawdziwym Hiszpanem z krwi i kości – temperamentnym i zawziętym. Na stałe związał się z Burgos, którego kibicem został na ten czas sam Jorge Valdano, wówczas zawodnik Deportivo Alaves. – Kiedy miałem kontuzję, jechałem do Burgos, żeby zobaczyć Juanito. Nie Burgos, ale Juanito. Szybko stało się oczywiste, że tak świetny zawodnik nie może dłużej tylko czarować kibiców. Juanito był stworzony do czynienia rzeczy wielkich. Rzeczy wielkich dokonywał także Santiago Bernabeu, ówczesny madrycki prezes, który w ostatnim roku swojej kadencji sprowadził Juanito do siebie za 21 milionów euro. Tuż przed śmiercią udało mu się więc uczynić kolejny krok w budowie Realu Madryt. Dał klubowi człowieka, który stał się ikoną madridismo.
Wielkim kompanem Juanito w Madrycie został Santillana – zarówno na boisku, jak i poza nim. Stąd zresztą nawiązująca do ich dwójkowych akcji rozsławiona przyśpiewka na cześć madryckiej „Siódemki”. Santillana przyznawał, że przybycie Juana było bardzo ważne dla zespołu, który potrzebował kogoś tak elektrycznego, tak porywczego i – co najważniejsze – świetnie grającego w piłkę. Była jednak druga strona medalu, o której wszyscy w Madrycie wiedzieli. Kiedy tylko Juanito przybył do stolicy, Santiago Bernabeu nakazał drużynie wpoić mu, czym jest gra w białej koszulce. Po bardzo krótkim czasie to on mógł uczyć innych, czym jest duch madridismo. Z miejsca stał się idolem kibiców, porywał tłumy i wygrywał mecze. W dalszym ciągu pozostawał jednak sobą – nieposkromionym, upartym i aroganckim wręcz Juanito
Walczący z bykami
Leo Benhakker, były trener Realu Madryt, Mariano Garcia Remon, Santillana czy wielu innych występujących w zespole razem z Juanito mogliby zapewne godzinami opowiadać o występkach „Siódemki”. Juanito był typem człowieka, który nienawidził porażek – bez względu na to, czy przegrał mecz o mistrzostwo kraju czy nie poszło mu rozdanie w karty. Kiedy Leo Benhakker w jednym spotkaniu posadził go na ławce i w tym samym momencie apelował do drużyny o wyciszenie się i skupienie, Juanito mamrotał pod nosem: „Holendrze, ty łajdaku”. Życie z nim było jednym wielkim polem minowym. Nie było dnia, żeby ktoś nie padł ofiarą żartu hiszpańskiego atakującego. Czy ktoś jest w stanie sobie wyobrazić zawodowego piłkarza, który uczestniczyłby w walce z bykami? Taki był właśnie Juanito. Nie dość, że tego typu zabawy były kategorycznie zakazane i surowo karane, on sam domagał się ukarania i przy trenerze, członkach zarządu i całego zespołu odtworzył nagranie, na którym ujarzmiał byka… Co pozostało klubowi? Oczywiście ukaranie go i pogodzenie się z losem. Mamy Juanito, mamy też wszystko, co z nim związane.
Stosunki między zawodnikami w ówczesnym Realu Madryt były niezwykle przyjacielskie, a atmosferę zabawy nakręcał oczywiście „Don Juan”. Posiadanie dwójki dzieci i żony nie uniemożliwiało mu zabaw w najlepszych madryckich lokalach. Jednak taki styl życia nie przeszkadzał mu także w wykonywaniu swoich obowiązków. Na boisku zawsze dawał z siebie absolutne maksimum, zastanawiano się, skąd ten człowiek bierze tyle siły. Często tej siły było aż za wiele. Juanito pracował nad sobą, podkreślał to przy każdej możliwej okazji, ale siedzący w nim „mroczny pasażer” – nawiązując do serii Jeffa Lindsaya – co jakiś czas pokazywał swe zębiska. Tak było w 1978 roku, kiedy Grasshoppers Zurych wyrzucił Real Madryt z europejskich pucharów. Wściekły Juanito uderzył sędziego liniowego w twarz, za co został zdyskwalifikowany na półtora roku. Dużo poważniejszy w skutkach był jednak incydent z Lotharem Matthausem. Gracz Bayernu Monachium w jednym meczu bardzo ostro zaatakował Chendo, co rozwścieczyło Juanito do czerwoności. Hiszpan podbiegł do leżącego na murawie Niemca i nadepnął mu na twarz. Tego w Madrycie już płazem nie puszczono. Przygoda z „Królewskimi” dobiegła końca.
„90 minut na Bernabeu to bardzo dużo”
Fani Realu Madryt pamiętają go jednak jako wybitnego motywatora, jakkolwiek by to brzmiało. To on prowadził zespół do największych, heroicznych sukcesów. Na stałe w pamięci pozostanie sezon 1984/1985, w którym Real po raz pierwszy sięgnął po Puchar UEFA. Od 1/16 finału madrytczycy rozpoczęli rozpowszechniać wielkie remontady. Nikomu szerzej nieznany FC Rijeka w pierwszym meczu pokonał utytułowanego rywala 3:1, jednak w rewanżu Real wygrał 3:0. Jeszcze trudniej było w 1/8 finału, w którym Anderlecht pokonał hiszpański klub w pierwszym starciu aż 3:0. W rewanżu Juanito i spółka wygrali aż 6:1. Nieco wytchnienia było w ćwierćfinale, w którym „Królewscy” pokonali Tottenham. W końcu nadszedł czas półfinałów, w których Juanito wypowiedział słynne zdanie: „90 minut na Bernabeu to bardzo dużo”. Padło ono z jego z ust po pierwszym pojedynku na San Siro, gdzie Inter Mediolan pokonał przybyszów z Półwyspu Iberyjskiego 2:0. I faktycznie 90 minut rewanżu było dla włoskiego zespołu drogą przez mękę, zakończoną zwycięstwem Realu 3:0. Realu, który wyszedł na to spotkanie całkowicie przekonany – przede wszystkim dzięki Juanito – że jest w stanie odrobić straty. Po ostatnim gwizdku Juan dziękował wszystkim kibicom, bez których sukces nie byłby możliwy. Do historii przeszedł także dwumecz z Borussią Moenchengladbach, która w pierwszym starciu pokonała Real 5:1. Odrobienie strat wydawało się niemożliwe, ale Hiszpanie wygrali 4:0 po golu Santillany w ostatniej minucie. Kiedy chwilę później Juanito schodził z boiska, zachowywał się, jakby coś w niego wstąpiło. Przez całą drogę do linii bocznej podskakiwał, krzyczał, wręcz się wydzierał i machał pięściami. Z nim cały stadion.
Tragiczna śmierć
1 kwietnia 1992 roku Juanito – już jako trener CP Merida – udał się z kilkoma zawodnikami na pojedynek Realu Madryt z Meridą. Miała to być nagroda dla jego podopiecznych. Na stadionie „Don Juan” spotkał się między innymi z Jorge Valdano, rozmawiał z byłymi kolegami. Jak się później okazało – po raz ostatni. Po zakończeniu spotkania namawiano Hiszpana, aby został na noc w Madrycie. On jednak odmówił, tłumacząc, że rano musi przeprowadzić trening. Na ćwiczenia niestety nie dojechał. Juanito zginął o 2:00 nocy w wypadku samochodowym, który hiszpańska prasa określiła mianem „kuriozalnego”. Nie był świadomy śmierci, w momencie wypadku spał na fotelu pasażera. Kierowca wyszedł ze zdarzenia cało. Po Juanito pozostały jedynie wspomnienia.
Wspomnienia w głównej mierze niezwykle pozytywne. Wszyscy, którzy dobrze znali Juanito, nie są w stanie powiedzieć o nim złego słowa. Jak na tak wybitnego zawodnika Hiszpan nigdy nie miał zbyt wielu pieniędzy. Jose Antonio Camacho mówił, że Juan byłby w stanie oddać ci wszystko, samemu zostając z niczym. Gdy miał pieniądze, lubił je wydawać. Co chwila chwalił się swoimi najnowszymi nabytkami, najczęściej związanymi z modą, które szatnię Realu rozbawiały do łez. Juanito się to jednak podobało, ani na chwilę nie przestawał być sobą. A łatwego życia nie miał. Wybuchowy temperament sprawiał rzecz jasna, iż nie był ulubieńcem kibiców rywali. Podobnie jak dzisiaj Cristiano Ronaldo otrzymywał burzę gwizdów na każdym stadionie w Hiszpanii. Jego koledzy mówią jednak, że to dodawało mu sił, że była to dla niego nagroda za obronę swojej koszulki. Dlatego tak często wierni fani Realu Madryt, zapytani o największy symbol klubu, wymieniają nazwisko nie Santiago Bernabeu, Alfredo Di Stefano czy nawet Raula, ale Juanito właśnie.
Świetny tekst.