FJW: Djalminha – niepokorny magik


13 lutego 2012 FJW: Djalminha – niepokorny magik

Druga połowa lat 90. ubiegłego wieku była bardzo dobrym czasem dla wielu brazylijskich piłkarzy. To wtedy właśnie na dobre rozbłysnęły talenty takich graczy jak Ronaldo, Roberto Carlos czy też Rivaldo. Reprezentacja „Canarinhos” na francuskim mundialu zdobyła drugie miejsce, a wspomniany wcześniej „El Fenomeno” został wybrany najlepszym graczem turnieju. W tym samym roku (1998) doszło też do szokującego, rekordowego transferu. 21-letni skrzydłowy Sao Paolo, Denilson de Oliveira Araujo, za niebagatelną wówczas kwotę 32 milionów dolarów (suma imponuje do dzisiaj) wzmocnił hiszpański Betis Sewilla. Nie sposób zatem nie zgodzić się z poglądem, że u schyłku ostatniej dekady XX wieku panowała świetna futbolowa koniunktura związana z Brazylią i zawodnikami pochodzącymi z tego kraju.


Udostępnij na Udostępnij na

Jednym z piłkarzy, którzy w owym czasie podążyli za pracą do Europy, był niejaki Djalma Feitosa Dias, szerzej znany jako Djalminha. W 1997 roku, już jako dojrzały, ukształtowany gracz, Brazylijczyk wzmocnił Deportivo La Coruna. Do Hiszpanii piłkarza ściągnął jego rodak, Carlos Alberto Silva. I chociaż średnio zorientowanemu kibicowi piłki nożnej nazwisko zawodnika nie powie zbyt wiele, warto pochylić się nad tą postacią. Mimo że Djalminha nie był gwiazdą niezwykle prężnie rozwijających się w latach 90. mediów, jego podobizna nie spoglądała na kibiców z okładek gazet czy też plakatów, a trykoty z jego z nazwiskiem nie rozchodziły się jak świeże bułeczki (no może za wyjątkiem hiszpańskiej Galicji), to właśnie jego styl gry najdobitniej wpisywał się w kanony brazylijskiego, radosnego futbolu. Wymyślne dryblingi, zwody, tricki rodem z gier Play Station (które swoją drogą również przebojem wdarło się wtedy na rynek elektroniczny) doprowadzały kibiców do szaleństwa, rodzaju ekstazy. Skoro Djalminha rzeczywiście był takim magikiem, dlaczego na trwałe nie wpisał się w annały światowej piłki? Dlaczego młodzi adepci czy też po prostu sympatycy futbolu w swoich profilach na portalach społecznościowych nie przyznają się dziś do fascynacji tym właśnie graczem, a zamiast nim inspirują się Beckhamem, Messim czy Cristiano Ronaldo. Dobre pytanie. Odpowiedź? Trudna, aczkolwiek możliwa. Ale po kolei…

Djalminha - magik futbolu
Djalminha – magik futbolu (fot. Ballpure.com)

Djalminha na świat przyszedł 7 grudnia 1970 roku. W wieku sześciu lat rozpoczął treningi w słynnym klubie Flamengo Rio De Janeiro. Już od dziecka zawodnik wykazywał niezwykłe umiejętności techniczne, zwłaszcza pod kątem różnorakich sztuczek z piłką. Jego kariera rozwijała się harmonijnie i to właśnie w barwach „Urubu” Djalminha zaliczył debiut w seniorskiej piłce, mając 18 lat. Rozgrywający ekipę Flamengo opuścił w 1993 roku, kiedy to przeniósł się do klubu Guarani Futebol Club. W drużynie, której siedziba znajduje się w Sao Paolo, zawodnik występował przez trzy sezony, z krótką przerwą, podczas której wypożyczony został do japońskiego Shimizu S-Pulse.

Przełom nastąpił w 1996 roku. Wtedy to Djalminha dołączył do brazylijskiego potentata – Palmeiras. W drużynie tej na dobre rozbłysła gwiazda piłkarza. Pierwszy, i jak się później okaże jedyny, sezon w barwach „Alviverde” został okraszony przez gracza 12 trafieniami w 22 spotkaniach. Dzięki swym świetnym występom Brazylijczyk zgarnął wówczas prestiżową nagrodę Bola de Ouro, przyznawaną najlepszemu zawodnikowi rodzimych rozgrywek piłkarskich. W tym samym czasie pomocnik dostrzeżony został przez szkoleniowca „Canarinhos”, Mario Zagallo, i stosunkowo późno, bo dopiero jako 26-latek, zaliczył debiut w barwach kadry narodowej.

Fenomenalna postawa Djalminhy na krajowym podwórku nie pozostała bez echa także w Europie. Po zakończeniu niezwykle udanego sezonu w barwach Palmeiras na angaż rozgrywającego zdecydowało się hiszpańskie Deportivo La Coruna. Transakcja opiewała na sumę 1,48 miliona hiszpańskich peset (odpowiednik dzisiejszych 10 milionów euro). Był to niezwykle trafny ruch, Brazylijczyk bardzo szybko wpasował się bowiem w otoczkę towarzyszącą futbolowi w Andaluzji, oraz, co najważniejsze, niemal z marszu stał się ważną częścią drużyny „Branco-azuis”, a także pupilem kibiców.

W La Coruni, pod okiem Carlosa Alberto Silvy, a później Javiera Irurety, Djalminha przeżywał najlepszy okres w karierze. Brazylijczykowi bardzo odpowiadał klimat Primera Division. Niezwykły potencjał drzemiący w zawodniku trafił na bardzo żyzną glebę. Djalminha czarował. Kontrola nad piłką, precyzja w dograniach, nieprzewidywalność , zmysł do ofensywnej gry – te elementy decydowały o tym, że Brazylijczyk był ponad dekadę temu czołowym graczem nie tylko samego Deportivo, ale ogólnie całej ligi. Warto zwrócić uwagę na gwiazdozbiór, który występował wówczas w Hiszpanii (Real wchodzący właśnie w swój galaktyczny okres, Barcelona oparta na holenderskich graczach, a także Valencia, która potrafiła dotrzeć do finału Ligi Mistrzów). Naprawdę było kogo kryć przy stałych fragmentach gry! 

Kolejnym czynnikiem, który zaważył na udanej przygodzie Djalminhy w Deportivo, były z pewnością skłonności… showmańskie. Brazylijczyk był niezwykle hojny dla kibiców, którzy przychodzili na mecze z jego udziałem. Obecność tego zawodnika było gwarancją niezapomnianego widowiska. Kiedy Djalminha otrzymywał piłkę, wiadomo było, że zaraz coś się wydarzy. I działo się. Przykład pierwszy z brzegu – niesamowita „lambretta” w wykonaniu rozgrywającego „Os Turkos” w ligowym pojedynku z Realem Madryt. Miny defensorów „Los Merengues” bezcenne! Innym, charakterystycznym zagraniem Brazylijczyka były „jedenastki”. Wszystko wskazuje na to, że główną inspiracją Djalmy Feitosa Diasa był legendarny czechosłowacki pomocnik Antonin Panenka. Nierzadko Dias kopiował bowiem metodę wykonywania rzutów karnych, spopularyzowaną przez bohatera mistrzostw Europy z 1976 roku. Długi rozbieg, imponujący zamach i zamiast potężnej „bomby” lekka podcinka obok bezradnego bramkarza, który daje się zwieść fałszywym zamiarom wykonawcy i rzuca się w przeciwny róg bramki. W taki właśnie sposób Djalminha pokonał młodziutkiego Ikera Casillasa w niezwykle ważnym ligowym spotkaniu z Realem Madryt w sezonie 1999/2000.

Zwieńczeniem złotego okresu w historii Deportivo były dwa tytuły u progu nowego milenium – mistrzostwo Hiszpanii oraz Superpuchar. Maakay, Valeron, Fran, Songo’o, Mauro Silva i właśnie Djalminha stworzyli wtedy ekipę, której każdy zespół musiał się obawiać. Udział brazylijskiego pomocnika w sukcesach klubu był niezaprzeczalny. Mogłoby się więc zatem wydawać, że piłkarski świat stał wówczas otworem przed niestrudzonym dryblerem. Owszem, ale obok nieprawdopodobnych umiejętności piłkarskich Djalminhę charakteryzował także trudny, wybuchowy charakter. I to przede wszystkim zaważyło na tym, że potencjał zawodnika nie został wykorzystany w 100%. Bożyszcze kibiców drużyny „Branco-azuis”, jak przystało na choleryka, potrafił nieźle dopiec. Jako przykład weźmy utarczkę z Aleksandrem Mostowojem podczas ligowego meczu z Celtą Vigo. Djalminha sprowokowany przez Rosjanina rasistowską zaczepką odpłacił mu siarczystą „colleją”, czyli bolesnym uderzeniem w tył głowy. Kiedy jednak wobec Brazylijczyka dopuszczano się nieregulaminowych zagrań, świetnie udowadniał, że posiada nieograniczony wręcz talent aktorski, predysponujący go do ról dramatycznych. Nawet po delikatnym muśnięciu przez rywala, Djalminha zwijał się z bólu, niczym po starciu z piłkarskim zabijaką pokroju Vinniego Jonesa.

Występki zazwyczaj uchodziły zawodnikowi płazem. Do czasu. W 2002 roku, kilka dni przed ogłoszeniem przez Luiza Felipe Scolariego kadry Brazylii na mistrzostwa świata w Korei i Japonii, miarka się przebrała. Na treningu Djalminha uderzył bowiem głową swego szkoleniowca – Javiera Iruretę. Wszystko zaczęło się od słownej sprzeczki, krewki zawodnik nie potrafił jednak opanować swego gniewu i posunął się o krok za daleko. Efekty? O wyjeździe na mundial mógł zapomnieć, został w dodatku zesłany na futbolową banicję do drużyny Austrii Wiedeń, europejskiego średniaka. Djalmę Feitosę Diasa spotkała ciężka, choć zasłużona kara. Wypożyczenie do wiedeńskiego klubu było tak naprawdę początkiem końca kariery piłkarza. W austriackich realiach gracz zupełnie się nie odnalazł. Po roku karnego zesłania, przed sezonem 2003/2004, Brazylijczyk wrócił na El Riazor. Zawodnik był już wtedy tylko cieniem samego siebie sprzed kilku lat. Irureta wystawiał go rzadko, nie odzyskawszy chyba do końca zaufania do swego niepokornego podopiecznego. Niemożność odnalezienia dawnej formy spowodowała, że 27 maja 2004 roku kontrakt Djalminhy został, za porozumieniem stron, rozwiązany. Ostatnie miesiące swojej piłkarskiej kariery zawodnik spędził w Meksyku, w drużynie Club America. Buty na kołku zawiesił ostatecznie w wieku 34 lat.

I chociaż ostatnie lata aktywności zawodnika były pasmem niepowodzeń i upadków, Djalminha nie może zostać zapomniany. Trudno bowiem wskazać drugiego tak niezwykłego playmakera pośród generacji piłkarzy, która na szerokie wody wypłynęła w latach 90. XX wieku. Bajeczne umiejętności Brazylijczyka, nieprawdopodobna lewa noga (za pomocą której zawodnik z pewnością potrafiłby zawiązać krawat) oraz nieszablonowość, nieprzewidywalność powinny zapewnić zawodnikowi nieśmiertelność, wciąż obecną pamięć o jego niebywałych zdolnościach. I chociaż Djalma Feitosa Dias sporo też narozrabiał w swej karierze, nie warto wyciągać wszystkich tych brudów na wierzch. Legendarny pomocnik Deportivo sporo z tego tytułu już wycierpiał. Z powodu różnych wyskoków, niepokornej natury, braku zaufania ze strony selekcjonerów kadry ominęły go wielkie turnieje – mistrzostwa świata w 1998 roku oraz te rozgrywane cztery lata później. Jedynym znaczącym sukcesem Brazylijczyka w barwach „Canarinhos” był triumf w Copa America (1997). Licznik występów pomocnika w reprezentacji stanął na liczbie 14. Djalminha dołożył do tego pięć trafień. Oprócz tego, zastanawiać może także inna okoliczność. Ciekawe, jak potoczyłaby się kariera piłkarza, gdyby do Europy trafił nieco wcześniej, dajmy na to – w 1994 roku. Być może to właśnie on, a nie jego rodak Rivaldo, odebrałby Nagrodę dla Piłkarza Roku FIFA…

PS 1

Kilka lat po zakończeniu boiskowej kariery Djalminha wrócił do piłki nożnej. Z sukcesami realizuje się w futsalu. W sezonie 2007/2008 w barwach drużyny Real Club Deportivo de La Coruña zdobył mistrzostwo Hiszpanii oraz Superpuchar, udowadniając przy tym, że nadal potrafi czarować. W jego futsalowych zmaganiach towarzyszyło mu kilku kolegów z dawnych lat – Donato, Fran, Naybet czy Songo’o. Obecnie zawodnik występuje w jednym z zespołów rodzimej ligi futsalu. Djalminha nie zapomniał o efektownych dryblingach i zwodach, ale rzuty karne już nie te, co kiedyś. Dowód

PS 2

Djalminha zadziwiał nie tylko futbolowym kunsztem. Zaskakujący jest także jego gust muzyczny. Gracz, który pochodzi z kraju słońca i samby szczególnie ukochał bowiem Morrisseya i jego kultową grupę The Smiths. Do takiej fascynacji legendarny gracz Deportivo La Coruna przyznał się w jednej z telewizyjnych audycji. Melancholijny, neurotyczny przekaz piosenek angielskiej indie rockowej supergrupy trochę kłóci się z radosną aurą, która towarzyszyła Djalminhy w najlepszym okresie jego kariery…

PS 3

Poniżej kompilacja z najefektowniejszymi zagraniami Brazylijczyka:

Komentarze
~Ivan (gość) - 13 lat temu

Kolejny genialny artykuł o piłkarzu, którego mało
kto znał. Uwielbiam czytać takie artykuły

Odpowiedz
~Raath' (gość) - 13 lat temu

Przyznam szczerze, że nie znałem wcześniej tego
zawodnika. Kiedyś lubiłem Deportivo (z resztą
dalej lubię), ale znałem tylko Molinę i M.Silvę.
Genialny piłkarz :D

Odpowiedz
~Companieros (gość) - 13 lat temu

Genialny to był Maradona:-D

Odpowiedz
~i tak w kolko (gość) - 12 lat temu

dobry zawodnik w 2000 mieli niezla pake
molina na bramce naybet romero obrona djalminha
valeron fran conceicao w pomocy pauleta i maakay w
ataku
najlepsze czasy deportivo la coruna

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze