Finał LM: Rewanż Pippo!


AC Milan udanie rewanżuje się Liverpoolowi za porażkę w finale LM sprzed dwóch lat! Na bohatera wyrósł już coraz bardziej zapominany Filippo Inzaghi, który po raz kolejny stał się królem pola karnego będąc tam, gdzie trzeba.


Udostępnij na Udostępnij na

Siódmy triumf „Rossonerich” w europejskim czempionacie przyszedł w ogromnym bólu. Dotknięci aferą „Calciopoli” piłkarze przez długi czas okupowali środek ligowej tabeli grając strasznie słabo, dziękując przy tym władzom ligi, że mogą reprezentować swój kraj w Lidze Mistrzów. I właśnie w tych rozgrywkach zawodnicy z Mediolanu pokazywali zupełnie innego oblicze, szczególnie w fazie pucharowej, gdzie rozprawili się kolejno z Celticiem, Bayernem i Manchesterem United. Na barkach „wyrobników” wybiło się kilku zawodników wybitnych. Mowa tutaj oczywiście o Kace, Seedorfie i oczywiście o Filippo Inzaghim.

W samym finale to Milan grał gorzej. Pierwsza część spotkania w całości należała do Liverpoolu, gdzie geniusz Benitez całkowicie rozpracował przeciwników. „The Reds” nie mogli udokumentować swojej przewagi golem, bowiem bezproduktywny Kuyt wyraźnie sobie nie radził z mocarną obroną Włochów. Najwięcej strachu padało po akcjach Stevena Gerrarda i bardzo aktywnego Pennanta, który pierwszy raz stanął przez ogromną szansą wygrania najważniejszego klubowego trofeum w Europie. Jeszcze gorzej grali Mediolańczycy. Taktyka Beniteza opierała się na tym, aby wyłączyć z gry kreatorów, bowiem „wyrobnicy” nie wezmą na siebie ciężaru rozgrywania akcji. I sprawdzało się to w 100%. Praktycznie przez cały mecz nie widzieliśmy w groźnej akcji Seedorfa (a ile błędów mu się zdarzyło popełniać) czy Kaki (jego „ruletę” zapamiętamy jednak wszyscy), ani tym bardziej SuperPippo, który cały czas był łapany na spalonym.

Jednakże w futbolu od dawna panuje porzekadło: „szczęście sprzyja lepszym”. A więc, jeśli nie można normalną drogą, trzeba czekać na fart. I taki oto wydarzył się w doliczonym czasie gry pierwszej połowy, kiedy rzut wolny wykonywał Andrea Pirlo. Piłka po jego uderzeniu odbiła się od barku Inzaghiego i zupełnie myląc Pepe Reinę wpadła do siatki. Bramka do szatni, czyli Deja Vu sprzed dwóch lat.
W 2005 roku do przerwy Liverpool przegrywał 0:3 grając totalny piach. W 2007 przegrywał 0:1 mając w meczu przewagę, więc jednobramkowej straty nie należało traktować jako tragedii.
Druga odsłona spotkania była dużo bardziej wyrównana, bo i „The Reds” zmęczyli się cały czas grając pressingiem. Milan dzielnie to wykorzystywał, długo utrzymując się przy piłce, co coraz bardziej prowadziło do bezradności przeciwników. Jednak najlepszej szansy na wyrównanie nie wykorzystał ten, od którego zależało wszystko, czyli Steven Gerrard. W 63. minucie Anglik z 10 metrów strzelił wprost w Didę, tym samym nie wykorzystał najlepszej i jedynej szansy na bramkę na 1:1.
Wszystko rozstrzygnęło się w 82. minucie, kiedy Milan trafił na 2:0. Kaka posłał fantastyczne, prostopadłe podanie, Inzaghi tym razem nie będąc na spalonym urwał się dwójce stoperów wychodząc oko w oko z Reiną, położył hiszpańskiego golkipera i w kapitalny sposób posłał piłkę pod jego rękami, która dosłownie wtoczyła się do bramki. Gol, który śmiało można określić mianem: „Stadiony świata”. A pomyśleć, że Silvio Berlusconi nalegał, ażeby w pierwszym składzie zagrał Alberto Gilardino.

Angielskie zespoły grając oczywiście do końca i nic w tym dziwnego, że po drugiej bramce z furią ruszyli do ataku. Czasu jednak zwyczajnie mieli za mało, ale kontaktową bramkę udało im się strzelić. Jej autorem był Dirk Kuyt, który w zamieszaniu podbramkowym popisał się świetnym strzałem głową. Na nic się to jednak nie zdało, a po końcowym oglądaliśmy te same obrazki co rok i lata wstecz, czyli radość jednych, łzy drugich, wiele konfetti i Rafę Beniteza, który spoglądając na arbitra ma pretensje, że ten skrócił spotkanie o 15 sekund.

A więc Milan wygrał po raz siódmy, Clarence Seedorf po raz czwarty, Paolo Maldini jako kapitan wzniósł puchar do góry po raz drugi. Piękne obrazki na zakończenie ich wielkich karier. Być może wygrała drużyna gorsza, jednak tak samo stało się 2 lata temu, więc rewanż jak najbardziej był na miejscu. Szkoda tylko Jerzego Dudka, który tryskając przed meczem optymizmem, pożegna się z Anfield bez żadnego tytułu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze