20. września 1971 roku. Zapewnie mało kto z czymś kojarzy tę datę i nie ma się co dziwić, bo w końcu nie wydarzyło się wtedy nic spektakularnego, no chyba, że za coś takiego można uznać narodziny gwiazdy szwedzkiego i światowego futbolu – Henrika Larssona.
Nazywany przez kibiców Celticu „Magnificent Seven” zawodnik przyszedł na świat w Helsingborgu. Jest synem marynarza-imigranta z Wysp Zielonego Przylądka i Szwedki. Profesjonalną karierę rozpoczął w miejscowym Högaborgs BK. Po czterech sezonach przeniósł się do bardziej renomowanego Helsingborga IF. W pierwszym sezonie w 56 spotkaniach zdołał zdobyć, aż 50 bramek i został obsypany ofertami z lepszych lig. Wyglądało na to, że przejdzie do szwajcarskiego Grasshoppers Zurych, ale w ostatnim momencie zdecydował się zasilić skład Feyenordu Rotterdam. Grając w Eredivisie Szwed nie uwidocznił jeszcze swojego ogromnego potencjału. Jednak nie można nazwać pobytu w Holandii czasem straconym. W 101 meczach w barwach drużyny z Feijenoord Stadion 26. razy wpisywał się na listę strzelców i zdobył doświadczenie, które zaowocowało w jego późniejszej karierze. W lipcu 1997 roku za sumę
Jednak przyszedł czas, że ziściło się również marzenie Henrika. Latem 2004 przeniósł się z ukochanego Glasgow do Barcelony. Spektakularnie pożegnał się z kibicami z Celtic Park. W ostatnim spotkaniu w drużynie, prowadzonej wówczas przez Martina O’Neila strzelił dwie bramki i zapewnił popularnym „The Bhoys” zwycięstwo w Pucharze Szkocji. Niektórzy uważali, że przenosiny w wieku 32 lat do klubu pokroju Barcelony są błędem. Sądzili, że Larsson nie zdoła przystosować się do stylu gry w Hiszpanii, różniącego się znacznie od tego na Wyspach. Jednak doświadczony Szwed pokazał im, że się bardzo mylili. Wystąpił w 40 spotkaniach klubu z Katalonii, w których strzelił 13 bramek. W ciągu dwóch sezonów gry w ekipie „Blaugrany” przyczynił się do wywalczenia dwóch tytułów mistrza i jednego pucharu Hiszpanii. Oprócz tego pokazał swój geniusz w ostatnim finale Champions League. Gdy Barcelona przegrywała 0:1 z Arsenalem Larsson pojawił się na boisku w końcówce spotkania i wypracował dwie bramki dla swojej drużyny, dzięki czemu „Duma Katalonii” sięgnęła po najcenniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie. Pomimo świetniej formy w jakiej znajdował się wówczas popularny „Henka”, ze względów rodzinnych zdecydował się on latem 2006 roku powrócić do Helsingborga. Wydawało się, że Larsson pozostanie już na futbolowych peryferiach, jednak nic bardziej mylnego. Gdy w lidze szwedzkiej trwała zimowa przerwa „Magnificent Seven” został wypożyczony do Manchesteru United na okres od 2. stycznia do 12. marca. Zastanawiające było, czemu Sir Alex Ferguson ściąga na Old Trafford 35 – letniego Larssona. Jak się potem okazało szkocki szkoleniowiec dokładnie wiedział co robi. Już w debiucie przeciwko Aston Villi w trzeciej rundzie FA Cup Szwed zdołał wpisać się na listę strzelców. Ogólnie w ekipie „Czerwonych Diabłów” w 13 występach trzy razy pokonywał golkiperów rywali. Jednak nie strzelone bramki były wówczas najważniejsze. Gdy problemy mieli Louis Saha i Ole Gunnar Solskjaer potrafił ich godnie zastąpić i wspomagał Wayne’a Rooney’a w ataku. Co prawda krótko trwała przygoda Larssona z ligą angielską, jednak w ciągu tych zaledwie trzech miesięcy sprawił, że Ferguson prosił go, aby został w Manchesterze do końca sezonu, a publiczność zgromadzona na Old Trafford żegnała go po ostatnim spotkaniu owacją na stojąco. I właśnie w tym tkwi fenomen Henrika Larssona. Niezależnie od tego w jakim grał klubie, czy była to w Szwecji, Holandii, w Hiszpanii, czy na Wyspach Brytyjskich spisywał się świetnie. Gdy odchodził, to zawsze w glorii chwały. Trenerzy i fani zespołów, w których szeregach występował zawsze próbowali zatrzymać go w klubie. Bardzo niewielu jest zawodników, którzy radzą sobie zarówno w Premiership, gdzie gra się siłowo, jak i w Primera Division, gdzie na pewno potrzeba dużej techniki, Epizodu w Manchesterze nikt się nie spodziewał, dlatego nie zdziwmy się, jak zobaczymy jeszcze Larssona grającego gdzieś poza Skandynawią. Może powrót na Półwysep Iberyjski? Czemu nie.
Piotr Dumanowski