Sobotni hit La Liga tylko utwierdził nas w przekonaniu, że pociąg pod szyldem „FC Barcelona Koemana” pędzi w przepaść. Inaczej. Cała FC Barcelona jako klub od podstaw zdaje się nieuchronnie zmierzać ku kolejnej klęsce. Na tonącym statku nie ma już nikogo, kto mógłby nim racjonalnie sterować. Na pastwę losu pozostawiona została przeciętna kadrowo drużyna mająca nad sobą trenera, którego to wszystko powoli przerasta.
Rozmawiając o tak trudnym przypadku, jakim niewątpliwie jest obecnie FC Barcelona, należy zacząć od najważniejszego. Ten klub ma tak dużo problemów na niemal każdej płaszczyźnie, że zlikwidowanie jednego z nich nie gwarantuje absolutnie niczego. To również był jeden z powodów, przez który wielu uporczywie powstrzymywało się od krytykowania Ronalda Koemana. I właściwie wciąż można walczyć ze stwierdzeniem, że wina za wyniki „Blaugrany” leży wyłącznie po stronie Holendra. Mimo wszystko kolejna strata punktów na Camp Nou potwierdza, że upartość, konflikty w szatni oraz absurdy na boisku to coś, za czym stoi Koeman.
Oczekiwania vs. rzeczywistość
O tym wiedzieliśmy już od dawna. Czekaliśmy jednak, bo wierzyliśmy, że człowiek uczy się na błędach. Ronald Koeman jednak ich nie widzi, a co za tym idzie, nie wymaga od siebie i innych korekt. Co konferencje prasową Holender śmiało wypiera się przedstawianych w jego kierunku zarzutów. Widzi ogrom pozytywów, które mimo wszystko nie przekładają się na końcowy wynik. Grudzień miał być dla Barcelony okazją na dogonienie czołówki. Mówiono o pełnej puli, o jakże potrzebnych dziewięciu punktach w trzech kolejnych starciach domowych. Dzieje się zupełnie inaczej. Najpierw porażka z Cadizem, teraz jedynie remis z siostrą bliźniaczką – Valencią.
Jednego dnia wydawać się może, że Koeman zrozumiał, na czym polega problem. Przychodzi dzień meczowy, a zmian w personaliach i sposobie gry brak. I tak się kręci w kółko, choć cel pozostaje ten sam. Dogonienie czołówki nie wydaje się niemożliwe, przynajmniej w ocenie Koemana.
– Mieliśmy okazje, ale byliśmy nieskuteczni. Nie możemy być zadowoleni, ale dobrze pracujemy. Liga jest długa, powalczymy, choć nasza sytuacja jest trudna. Próbowałem coś zmienić, ale nie graliśmy tak intensywnie, jak bym chciał – powiedział po meczu trener FC Barcelona.
Mogłoby się wydawać, że Koeman tym razem trafia w samo sedno, że namierza faktyczny błąd drużyny. Ale tak nie jest, bo za moment słyszymy coś, co sprowadza wszystkich na ziemię, Coś, czego przede wszystkim nie powinni słyszeć piłkarze z ust trenera wypowiedzianych podczas konferencji pomeczowej.
– Być może potem trzeba było jednak zrozumieć, że 2:1 było naszym maksimum – dodał Koeman.
Znowu jest nie po myśli, znowu zgodnie z czarnym scenariuszem, który sympatykom „Dumy Katalonii” nie bez powodów przychodzi na samą myśl kolejnego meczu. Nieważne jakiego, bo Barcelony nie boi się już nikt. I słusznie. Nie powinien, bo ta drużyna stała się ludzka. W obecnym sezonie znormalniał nawet jej kosmita z numerem „10” na plecach.
Mała gra FC Barcelona
Jaki po raz kolejny mieliśmy obraz meczu? Taki jak zawsze, czyli dominacja Barcelony i zepchnięcie rywala we własne pole karne. Ale co z tego, jeśli tam nie ma ruchu ani decyzyjności? Mecze FC Barcelona w tym sezonie wyglądają jak gierka treningowa, w której nie ma bramek. Jej celem ma być posiadanie piłki na połowie rywala. Najważniejsze jest, aby rywal czuł się zdominowany i bezradny. Barcelona jeszcze nie wie, że rywalom wcale to nie przeszkadza. Ba, oni sami zapędzają się we własne pole karne, aby stamtąd spoglądać na bezradność „Blaugrany”.
Znów widzimy pospolity atak środkiem. Mała gra na małej przestrzeni. Szybkie wymiany podań oraz pozycji. To byłoby bardzo efektywne, gdyby w pewnym momencie ktoś postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać się koledze z drużyny, aby po którymś podaniu nastąpił przełom w postaci wyćwiczonego schematu. Barcelona uparta jest jak Koeman, bo jest przecież wielką Barceloną. Piłka musi wpaść do bramki, bo taka pozostaje kolej rzeczy. „Blaugrana” ma przeświadczenie, że jej się zwycięstwo należy. Wyszarpie je siłą woli i swoją potęgą, która nikogo już nie powala.
In the 19 games he was in charge, Quique Setién's Barcelona dropped 15 points. Koeman's team has dropped 18 points in just 13 league games. pic.twitter.com/rYYzVpTGka
— Barça Universal (@BarcaUniversal) December 19, 2020
Co z tego wynika? A no właśnie to, że bramki FC Barcelona w tym sezonie to głównie bramki przypadkowe. Nic tam wypracowanego ani logicznie skonstruowanego. Obleganie pola karnego przeciwnika do momentu, aż ten sam się pogubi i podaruje wyczekiwanego gola. Z boku taka mała gra Barcelony mogłaby się wydawać czymś przemyślanym i całkiem mądrym. W praktyce jest to zwyczajny brak odpowiedzi na skomasowaną defensywę rywala.
Najlepszym przykładem bezradności obecnej FC Barcelona jest przypadek jej kapitana. Leo Messi w tym sezonie oddaje mnóstwo strzałów. Co z tego, że większość z nich z nieprzygotowanych pozycji. W meczu z Valencią Argentyńczyk próbował 10-krotnie. Cztery razy został zablokowany, dwa razy nie trafił w światło bramki. Próby celne zazwyczaj łapie bramkarz. Barcelona nie ma problemu, aby dostać się pod pole karne rywala. Barcelona ma problem, aby zrozumieć, że to, co robi, to jedynie początek drogi do zdobycia gola.
Potrzeba pomysłów na boisku, ale i poza nim
I tu powinien wejść Koeman, który swój plan dopełni. Przyznać mu trzeba, że FC Barcelona pod jego wodzą potrafi stłamsić rywala, podejść całą jedenastką wysoko i ustrzec się od groźnych kontr. Mimo kontuzji w defensywie ta wygląda lepiej, niż można było się tego spodziewać. Indywidualnych błędów trudno się wystrzegać, bo przez takowe Valencia zdołała dwukrotnie ukuć Barcelonę, tym samym remisując całe spotkanie.
Tylko czy „Blaugrana” ma możliwości, aby otaczającą ją przeciętność pokonać? Nie wydaje mi się. W drużynie dochodzi do masy absurdów. Początkowo brakowało „9”, więc w podstawie zaczął grać sam Martin Braithwaite. Kiedy po kontuzjach Fatiego i Dembele odczuwalny był już brak lewego skrzydłowego, tam powędrował Duńczyk. W ten sposób Koeman tworzy błędne koło, w które sam się zaprowadził. Aby pomysł Barcelony na zwyciężanie wszedł w pełni w życie, niezbędni do tego będą zawodnicy, którzy w pole karne wbiegną, a nie się z niego wycofają.
„Duma Katalonii” stroni od graczy, którzy idealnie czują się w środku, tuż przed polem karnym. I tu wkraczamy w kolejny zarzut do Koemana. Trudno, aby Barcelona grała inaczej, jeśli w podstawie wychodzi 4–5 graczy, którzy najlepiej czują się na pozycji numer „10”. Wielu jednak zapomina, że obecne personalia FC Barcelona stoją na najniższym poziomie od ponad dekady. Trudno stawiać na Trincao, który swoją grą doprowadza kibiców do łez. Trudno zaufać Konradowi, dla którego być może to jeszcze nie jest ten poziom. Ale przede wszystkim trudno zrozumieć brak Puiga.
— A D I L (@Barzaboy) December 19, 2020
Z niepokojem należy oczekiwać, kiedy konflikt na linii piłkarz–trener przestanie odgrywać nadrzędną rolę. Kiedy dobro drużyny zacznie być najważniejsze. Sam Koeman zorientować się może już za późno, bo za kilka tygodni cały bałagan sprzątać zacznie nowy prezydent FC Barcelona. Do tego czasu trudno o optymistyczne, a zarazem zdecydowane ruchy w szeregach Barcelony. A ta? Ta obecnie jest chodzącym absurdem.
Mówić jedno, robić drugie – FC Barcelona
To wszystko jest niemal niemożliwe do połączenia w jedną, logiczną całość. Wszystkie czynniki, których Barcelona nie ma prawa się wyzbyć, powodują, że ta w 13 ligowych spotkaniach zdobyła jedynie 21 oczek. Sześć spotkań wygranych, aż cztery przegrane. I tak jak statystyki w meczu nie oddają prawdziwego oblicza Barcelony, tak sytuacja w tabeli również tego nie robi.
Trudno jest jednak oczekiwać cudów, gdy każdy mecz ligowy przypomina wyrównaną batalię, która toczy się do ostatniego gwizdka. Pełne niespodzianek starcia, momenty dramaturgii i nic, czego człowiek był kiedyś pewny. Dominacja została jedynie w dwóch statystykach, które obecnie jedynie potwierdzają, jak nieistotne są dla końcowego wyniku. FC Barcelona ma piłkę, ale nie ma do tego głowy. Barcelona oddaje strzały, ale tylko wtedy, kiedy przeciwnik daje do tego zielone światło.
Oceniając dotychczasową pracę Koemana, trudno wskazać jednoznaczny werdykt. Sytuacja w Katalonii jest zbyt napięta, aby dało się tam znaleźć wygranych. Z drugiej strony przegranych łatwiej obronić. Szkoda, że robić tego nie chce sam Koeman, z tygodnia na tydzień wystawiając się na coraz to większy ostrzał. Tu nie potrzeba dobrej miny do złej gry. Wystarczy dawać mniej powodów do negowania słuszności swojej posady. Na ten jednak moment potwierdza się, że kolejny trener Barcelony dość szybko zdaje sobie sprawę, w co się wpakował. Oddać swoją duszę szatni, czy zacięcie ją zmieniać, jednocześnie z nią walcząc?