Zakontraktowanie Marco Silvy miało być dla Evertonu gwarancją powrotu do walki o miejsca premiowane grą w europejskich pucharach. Ósma lokata na koniec poprzedniego sezonu i solidne wzmocnienia tylko rozbudziły apetyty na Goodison Park. Z dużych oczekiwań powstało jednak wielkie rozczarowanie. Everton notuje fatalny start sezonu, znajdując się w strefie spadkowej. Słabe rezultaty spowodowały, że posada Marko Silvy jest zagrożona, a powrót Davida Moyesa coraz bardziej realny.
Po krótkiej przygodzie Sama Allardyce’a na Goodison Park władze Evertonu powróciły do koncepcji zatrudnienia menedżera preferującego nowoczesny, ofensywny futbol. Głównym kandydatem do kontynuowania dzieła zapoczątkowanego przez Ronalda Koemana od samego początku był Marco Silva. Przedstawiciele klubu z niebieskiej części Merseyside od dłuższego czasu doceniali warsztat Portugalczyka, dlatego zakontraktowanie szkoleniowca odebrano jako spory sukces ekipy z Liverpoolu. Pod okiem nowego menedżera Everton znów miał być groźny dla najlepszych i realnie walczyć o miejsca gwarantujące grę w europejskich pucharach.
By spełnić ambitne cele, klub z niebieskiej części Merseyside na nowych zawodników, którzy mieli wcielić w życie wizję Marco Silvy, wydał prawie 100 milionów euro. Aktywność „The Toffees” na transferowym rynku zdumiewała, gdyż na Goodison Park zawitali gracze o uznanej klasie jak Andre Gomes czy Lucas Digne. Jednak największe nadzieje sympatycy Evertonu pokładali w Richarlisonie. Brazylijczyk wykupiony z Watfordu miał stać się nową gwiazdą zespołu i odpowiedzią na transfer Mohameda Salaha do drużyny sąsiadów z czerwonej części miasta.
Patrząc z zazdrością w stronę sąsiada
Rosnąca pozycja zespołu z Anfield Road w Europie nie ułatwiała pracy Marco Silvie. Dystans między oboma klubami stawał się coraz większy, co tylko nakładało dodatkową presję na portugalskiego menedżera, by jak najszybciej osiągnąć sukces. Szczególnie że w czerwonej części miasta powodów do radości nie brakowało.
Całą poprzednią kampanię „The Toffees” mogli jednak uznać za udaną. Mimo że walka o miejsca premiowane grą w Europie się nie powiodła, to strata zaledwie trzech punktów do siódmej lokaty napawała optymizmem. W kolejnym sezonie klub z Goodison Park miał wykonać ostatni i decydujący krok, by powrócić do rozgrywek międzynarodowych.
Różnica między Davidem Moyesem a Marco Silvą polega na tym, że David Moyes nie miał żadnych pieniędzy na transfery. Tony Cascarino
Latem po raz kolejny Everton nie oszczędzał, sięgając po graczy wskazanych przez portugalskiego menedżera. Kadra „The Toffees” po roszadach przeprowadzonych w ostatnim oknie transferowym prezentowała się bardzo okazale. Wzmocniona została przede wszystkim (i tak już bardzo solidna) ofensywa, gdyż do zespołu Marco Silvy dołączyli gracze pokroju Alexa Iwobiego czy Moise Keana. Siła formacji ataku „The Toffees” mogła imponować, lecz tylko na papierze. Początek obecnego sezonu boleśnie zweryfikował ambicje i potencjał Evertonu.
Everton znów w rękach Davida Moyesa?
Zespół z Goodison Park zamiast odprawiać kolejnych rywali i walczyć o czołowe lokaty, rozczarowuje. Drużyna Marco Silvy zawodzi głównie w ofensywie. Formacja znacznie wzmocniona przed rozpoczęciem bieżącej kampanii nie wywiązuje się ze swoich zadań, rażąc nieskutecznością w decydujących momentach spotkań. Jednak oprócz problemów ze zdobywaniem bramek w zespole „The Toffees” widoczny jest brak lidera.
– Rozglądam się teraz po tym boisku i myślę, czy oni coś mówią? Czy ze sobą rozmawiają? Wyglądają na zespół, który w ogóle się nie komunikuje. Pamiętam ich zespół, kiedy mieli kapitanów takich jak [Phil] Jagielka, [Ashley] Williams, który był także kapitanem Walii, czy Seamus Coleman. Uważam, że znajdują się w bardzo trudnym momencie. Ogromna różnica między Davidem Moyesem a Marco Silvą polega na tym, że David Moyes nie miał żadnych pieniędzy [na transfery], nawet zbliżonych do tych, którymi dysponuje Marco Silva – mówił po porażce Evertonu z Sheffield United pod koniec września w rozmowie z TalkSPORT były zawodnik m.in. Chelsea Tony Cascarino.
Przegrana z „The Blades” była drugą z rzędu w obecnym sezonie dla podopiecznych Marco Silvy i pierwsza oznaką nadciągającego kryzysu. W kolejnych tygodniach Everton uległ Manchesterowi City oraz Burnley, co w konsekwencji zepchnęło „The Toffees” do strefy spadkowej. Zamiast walczyć o lokaty premiowane grą w europejskich pucharach, klub z Goodison Park zaczął batalię o ligowy byt.
David Moyes says he would be open to a return to one of his former clubs?
That's what the papers are saying.
The gossip: https://t.co/nneJh73rAR#bbcfootball pic.twitter.com/QphyQCBqqe
— BBC Sport (@BBCSport) October 9, 2019
Wiara w Marco Silvę została wystawiona na największą próbę od momentu przybycia Portugalczyka do Liverpoolu. Władze Evertonu na razie deklarują wsparcie dla menedżera. Każda kolejna porażka może jednak zakończyć współpracę menedżera z klubem z Goodison Park, a liczne spekulacje dotyczące możliwości przejęcia zespołu przez Davida Moyesa stać się rzeczywistością. Szczególnie że według doniesień brytyjskich mediów szkocki szkoleniowiec miał zadeklarować chęć powrotu do niebieskiej części Liverpoolu.
***
Przez lata na Goodison Park ambicje znacznie przekraczały możliwości zespołu. Everton zawsze chciał walczyć o wysokie cele, jednak najczęściej nie pozwalała na to uboga w jakościowych graczy kadra. Teraz sytuacja jest zupełnie odmienna. „The Toffees”, przynajmniej na papierze, dysponują zespołem zdolnym, by z powodzeniem walczyć o miejsca gwarantujące grę w europejskich pucharach. Jeśli Marco Silva nie będzie potrafił wydobyć sporego potencjału drzemiącego w drużynie Evertonu, dokona tego najprawdopodobniej David Moyes. Szkoleniowiec, który lata temu na Goodison Park budował coś z niczego i dla kibiców „The Toffees” jest symbolem sukcesu.