Po przerwie i sezonie ogórkowym rusza nowy sezon. Wraz z nim pojawiają się nowe doniesienia co do Euro 2012, a co za tym idzie nadszedł i czas na nowy eurokomentarz. Tym razem w trochę innej formie.
Zazwyczaj powinienem pokrótce streścić pracę moich redakcyjnych kolegów co do raportów z miast-organizatorów, rozdać laurki i rózgi oraz zaproponować rozwiązania. Tyle tylko, że – miejsce na zaskoczenie – nie ma oficjalnie nikomu czego zarzucić. Z drugiej strony pochwalić też nie ma za co, ponieważ wszystkie prace są w toku, pewne etapy zostały już wykonane, a inne trwają w normalnym (czyt. niezaskakującym) tempie.
Już nawet dworce w stolicy doczekały się w końcu rozpoczęcia modernizacji, a to był jedyny element, do którego można było mieć poważniejsze zastrzeżenia. Wrocław po początkowym rozgardiaszu przy budowie stadionu nagle nadrobił wszystkie zaległości, czym wydaje się zaskoczona nawet sama UEFA. Wreszcie Poznań. Jedyne co nie przypadło mi do gustu, to rozkopane drogi praktycznie w każdej części miasta. Rozumiem wykonywanie symultanicznie kilku remontów, ale nie w przypadku, kiedy prowadzi to do dość mocnego paraliżu miasta. A już przecież przed modernizacjami Poznań raczej rajem dla kierowców nie był.
Ale to wszystko małe grzeszki. No może większy to kontuzja Gancarczyka spowodowana kamieniem – pozostałością po budowie stadionu, ale to ma się tak do Euro, jak pięść do oka. W związku z powyższym postanowiłem bliżej przyjrzeć się naszym sąsiadom. U nich to się dopiero dzieje!
Nowa Pomarańczowa Rewolucja
Wprawdzie Ukraińcy przetrwali pierwszą burzę rozpętaną przez UEFA, kiedy mówiło się nawet o odebraniu organizacji dwóm miastom naszych sąsiadów na rzecz Polski, ale to nie znaczy, że od tego czasu wiele się zmieniło.
Ukraina kuleje, w wielu aspektach bowiem (jak np. hotelarstwo) musiała zaczynać od zera, a zbyt duża część projektów uzależniona jest od tamtejszych newralgicznych miliarderów.
O ile nasza stolica powoli zaczyna przodować w gestii przygotowania do turnieju, o tyle Kijów wydaje się bardzo do tyłu w stosunku do Lwowa, Doniecka i Charkowa. W drugiej połowie 2010 roku nadal napotykam wiele niepewnych głosów, czy stolica w ogóle zdąży na czas z renowacją Stadionu Olimpijskiego. Wystarczy przecież przypomnieć, że prace rozpoczęły się z aż rocznym opóźnieniem.
Zgoła odwrotny problem można napotkać w Doniecku. Tam stadion już jest piękny i gotowy, natomiast hotelów i dróg jak nie było, tak nie ma. Główny problem bazy hotelowej to nie jej budowa, a utrzymanie po zakończeniu turnieju. Wszak Ukraina niekoniecznie należy do najbardziej obleganych turystycznie zakątków wschodniej Europy. Może poza Krymem, ale przecież on udziału w Euro nie bierze. A szkoda, ponieważ metafory o obronie twierdzy w Sewastopolu aż same się nasuwają.
Jak nie wiadomo, o co chodzi…
Co było do przewidzenia, przypominając mentalność krajów byłego bloku wschodniego, we Lwowie dziwnym trafem zniknął prawie milion dolarów przeznaczony pierwotnie na budowę stadionu. Oficjalnie padło oskarżenie o ładnie brzmiącą malwersację. Burmistrz Lwowa – co również było do przewidzenia – robi dobrą minę do złej gry („Nie było żadnej defraudacji środków pieniężnych. A było właściwe wykorzystanie środków na remonty dróg. Te koszty były sprawdzane przez różne instancje. Każda hrywna została wykorzystana zgodnie z przeznaczeniem.”), ale koniec końców te 7 milionów hrywien na rozbudowę stadionu przeznaczone nie zostało.
Kolejne oskarżenia, już całkiem poważne, padły na dwa kluby – Metallist Charków i Karpaty Lwów. Zarzut to oczywiście korupcja. Klubom odjęto już po dziewięć punktów, a cała sytuacja przypomina cyrk na kółkach. Jeden oligarcha oskarża drugiego, następny ma brata w związku, a sam selekcjoner kadry (będący jednocześnie trenerem drużyny z Charkowa!) składa z tego powodu dymisję, która z kolei nie zostaje w ogóle przyjęta przez tamtejszą federację. Naprawdę trudno w tym wszystkim odnaleźć logikę, ale to jest przecież Ukraina, młodsza siostra Rosji – tam zawsze musi istnieć chociażby nutka niewiedzy.
… to oczywiście o pieniądze
I tak przechodząc od jednego zagadnienia do drugiego, jak zwykle kończy się na pieniądzach. Szperając za materiałami do tego wydania komentarza, natrafiłem na zbilansowanie kosztów i przychodów całej organizacji europejskiego czempionatu u nas. Oto rezultaty.
W skrócie: Polska ma zarobić blisko 28 miliardów złotych albo nawet 36 miliardów, jeżeli przyjmiemy wariant optymistyczny. Całą tę matematykę wykonali ekonomiści ze Szkoły Głównej Handlowej, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Łódzkiego.
Wprawdzie wydatki na organizację Euro sięgną blisko 81 miliardów, ale należy pamiętać, że większość inwestycji dokonanych za te pieniądze zostanie już w naszym kraju na przyszłość. Naprawdę stadiony to tylko kropla w morzu potrzeb, jeżeli chodzi o mistrzostwa Europy. Największe przychody i wzrost PKB zanotujemy właśnie dzięki transportowi oraz turystyce.
Nie trzeba ukrywać, że perspektywa podróżowania po naszym kraju wreszcie po nowych, lśniących i, co najważniejsze, niedziurawych drogach jest bardzo kusząca. Jeżeli tylko kadra Smudy do 2012 roku nauczy się grać w piłkę, wtedy otrzemy się o pełnię szczęścia.
Tylko UEFA... 2 razy taki byk w artykule... UEFA a
FIFA to nie to samo!
Już poprawione :P