Za nami kolejna, siedemnasta już kolejka ekstraklasy. Co zwróciło szczególną uwagę w czasie jej trwania? Zapraszamy do lektury!
1) Korona dalej hojna

Jeden wygrany mecz, na dodatek w pierwszej kolejce. Tak wygląda statystyka Korony Kielce w meczach rozgrywanych na własnym stadionie w tym sezonie. Gdyby nie fakt, że piłkarze Marcina Brosza znakomicie spisują się na wyjeździe, zasadniczo znalibyśmy już teraz pierwszego prawdopodobnego spadkowicza z ekstraklasy. Co ciekawe, przez lata Koronę uznawano za drużynę własnego boiska, która na dodatek bije rekordy nieskuteczności na wyjeździe. Wszystko w życiu się zmienia. W Lubinie z kolei małe déjà vu – podobnie jak w Bielsku-Białej, tym razem komplet punktów zapewnili Jarosław Jach i Łukasz Janoszka. To się nazywa powtarzalność!
2) Tak gra przyszły mistrz?
Coraz mniej przemawia za tym, że Piast Gliwice w końcu potknie się i zatrzyma na dobre. Szybkie, bezbolesne 3:0 z Ruchem i pierwsza w historii wygrana z tym klubem na własnym stadionie stała się faktem. Najważniejsze wnioski z meczu? Mraz jak zwykle asystował, Nespor jak zwykle strzelał, Vacek jak zwykle rozgrywał, a Latal jak zwykle zachwycał tym, w jaki sposób przygotował swoją drużynę. 40 punktów w 17 meczach – to bilans godny mistrza.
[interaction id=”565b4713b8db3ddc5e961d85″]
3) Górnicy na remis
Jeden Górnik niby kontroluje cały mecz, drugi w tym czasie strzela bramkę. Gospodarze cieszą się powoli z wywalczonych z trudem z trzech punktów, nagle goście doprowadzają do wyrównania. Choć starcie w Zabrzu pewnie szybko zostanie przez kibiców obu zespołów zapomniane, to tak naprawdę powinno utkwić w pamięci. Tak jak w przypadku Piasta mecz z Ruchem był jednym z takich spotkań, jakimi zdobywa się mistrzostwa, tak Górnik rozegrał klasyczny mecz, po którym spada się z ligi. Jeśli szczęście sprzyja lepszym, to w przyszłym sezonie zabrzanie zagrają niestety o jeden szczebel niżej.
4) Tymczasem w Niecieczy…
5) Wrocławska depresja
Bardzo przykro patrzeć na to, co dzieje się ostatnio w Śląsku Wrocław. W sobotę podopieczni Tadeusza Pawłowskiego przedłużyli passę bez zwycięstwa do dziewięciu(!) kolejnych spotkań. Na okropne 0:0 patrzyło zaledwie 5628 zmarzniętych i zdemotywowanych kibiców, co na ponadczterdziestotysięcznym obiekcie wygląda szczególnie deprymująco… Co ciekawe, chwalona przez wszystkich Pogoń nie jest wiele lepsza, poza miejscem w tabeli rzecz jasna – piłkarze trenera Michniewicza nie wygrali meczu od sześciu kolejek. Jeszcze ze dwie, trzy i – znając realia naszej ekstraklasy – w Szczecinie zrobi się nerwowo.
6) Nie możemy tak więcej już grać!
Takimi słowami mecz w Bielsku-Białej skomentował na Twitterze prezes Legii Warszawa. Nastrojów nie uratował nawet zdobyty w ostatnich sekundach meczu gol dający warszawianom jeden punkt. Grać całą połówkę w przewadze jednego zawodnika i nieomal przegrać – tak na pewno nie gra przyszły mistrz Polski. Jeśli w Legii nie dojdzie do nagłego wstrząsu, to marzenia o tytule na stulecie odejdą w zapomnienie. Następna okazja na okrągłą rocznicę już w 2116 roku, czasu na przygotowanie się co niemiara.
https://twitter.com/_krisb_/status/671002553094643712
7) Spokojny marsz Lecha w górę tabeli

W Gdańsku przeważała Lechia. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów liderami gospodarzy byli Sławomir Peszko i Sebastian Mila, którzy we dwóch ciągnęli grę „Biało-zielonych”. Pomimo chęci i woli walki brakowało umiejętności. Symbolem nieporadności Lechii była bomba Grzegorza Kuświka z karnego w poprzeczkę oraz gwizdy gdańskiej publiczności, skierowane do trenera von Heesena, który nie dość, że nie poprawił znacząco wyników swojego zespołu, to jeszcze odsunął od składu miejscowe legendy – Mateusza Bąka i Piotra Wiśniewskiego. Lech zaś formą niby nie imponuje, za to punktuje bardzo regularnie i spokojnie odrabia straty do ligowego peletonu. Jeśli trend się utrzyma, poznaniacy nie powinni mieć problemów z awansem do czołowej ósemki, a wtedy jeszcze wiele się może wydarzyć.
8) Każdy to powie…
To były bardzo dobre derby Krakowa. Tempo, efektowne akcje, raz pod jedną, raz pod drugą bramką. No i coś, do czego w końcu musiało dojść. Ten, kto wygrywa „Świętą wojnę” na boisku rywala, panuje w Krakowie niepodzielnie przez cały rok. Na taki moment kibice „Pasów” czekali od… 1995 roku! Na świecie nie było jeszcze Bartosza Kapustki i Mateusza Wdowiaka – ta informacja wyjątkowo podkreśla rangę zwycięstwa. Wisła, mimo porażki, powinna podnieść wysoko głowę. To nie był w jej wykonaniu zły mecz – gdyby Paweł Brożek miał dziś więcej szczęścia i precyzji, wynik mógłby być zgoła inny…
[interaction id=”565b48bcb8db3ddc5e962706″]