Ekipy z bloku wschodniego, które namieszały w elitarnej lidze


Czy Ferencvárosi ma jakiekolwiek szanse w tegorocznej Lidze Mistrzów?

20 października 2020 Ekipy z bloku wschodniego, które namieszały w elitarnej lidze

Futbol za Żelazną Kurtyną zawsze stał na słabszym poziomie. Zdarzały się jednak lata, które temu zaprzeczały. Zespoły z tzw. bloku wschodniego potrafiły grać w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych jak równy z równym z drużynami z Zachodu. Ba, potrafiły nawet sięgać po trofeum w tych rozgrywkach. Po zmianie szyldu na Ligę Mistrzów wszystko prysło. Od 1992 roku nie jest już tak dobrze. Dlaczego? Kasa, po prostu kasa. 


Udostępnij na Udostępnij na

Przed laty kluby z tzw. bloku wschodniego (do którego należał ZSRR i kraje satelickie oraz Jugosławia i Albania) potrafiły rywalizować z zachodnimi drużynami na równi. Jednak od początku lat 90. do dziś piłka nożna w Europie Wschodniej jest w odwrocie. Wiadomo, są wyjątki, ale nieliczne i sporadyczne. Główny powód takiej sytuacji? Pieniądze. 

Pieniądz rządzi światem. Może i jest to nieco wyświechtane powiedzenie, ale do bólu prawdziwe. Dziś ten kto ma ogromny kapitał, może pozwolić sobie na zdecydowanie więcej. Nie inaczej jest w futbolu. Zachodnie ligi są atrakcyjniejsze dla widzów, a co za tym idzie sponsorzy chętniej inwestują właśnie w te ligi. Im większe zainteresowanie, tym więcej można zarobić z praw telewizyjnych. I jakoś się tak na tym Zachodzie kręci. We wschodniej części Europy jest inaczej, biedniej. Wpływy do klubowych kas są tutaj nieporównywalnie mniejsze, przez co rozwój też jest wolniejszy, a możliwości nadrobienia, doskoczenia do Zachodu już praktycznie nie ma. 

Jedyną szansą dla klubu z dawnego bloku wschodniego byłby multimiliarder, który zechciałby się trochę pobawić w piłkę nożną. Innej opcji już chyba nie ma, a przynajmniej ja takowej nie widzę. Jeśli chodzi o nasze kluby, to my jesteśmy praktycznie na samym końcu tej wschodniej hierarchii. Niestety. Jesteśmy tylko małym trybikiem w ogromnej maszynie. Krótko. Jesteśmy prawie na końcu układu pokarmowego i za bardzo nie mamy pomysłu, jak się w nim przesunąć do góry, aby też móc zjadać mniejszych i słabszych. 

Problemy

Pierwszym problemem futbolu z naszego regionu są wspominanie kilkukrotnie pieniądze. Drugim najważniejszym problemem są piłkarze. Schemat wygląda następująco. Przychodzi większy klub z zachodniej Europy, oferuję za utalentowanego piłkarza kilka, kilkanaście milionów euro i wyciąga go do swojej ekipy. W sumie nawet nie musi to być zespół z najwyższej półki, bo przecież takich średniaków z Premier League również stać na to, aby wyskautować i wydać kilka milionów euro za najbardziej utalentowanych graczy ze wschodu. Traktują ich jak swego rodzaju inwestycję. Młodzi odchodzą, a kluby na siłę próbują łatać kadrowe dziury. Podsumowując więksi wyzyskują mniejszych. 

Gdy jeszcze istniała Jugosławia i gdy rozgrywano tamtejszą ligę, to obowiązywał w niej pewien ciekawy przepis. Rodzimi gracze do 28. roku życia mieli zakaz opuszczenia kraju. Zasada ta obowiązywała do 1991 roku. I można uznać to za taką datę graniczną, pomiędzy starymi, dobrymi czasami, a dzisiejszymi, pozbawionymi blasku tamtej epoki. Nie mówię, że ten przepis był idealny i pozwalał budować siłę ligi, klubu. Wiadomo, w obecnych czasach nie ma on racji bytu, ze względu na wiele powodów. Na przykład dlatego, że mamy Unię Europejską i prawo pracy pozwala każdemu szukać możliwości zarobku w kraju członkowskim.

Kolejnym problemem, który chyba na dobre pogrzebał szanse zespołów z bloku wschodniego na nawiązanie do sukcesów z poprzedniego wieku, stało się sukcesywne rozszerzenie Ligi Mistrzów. Najpierw powiększono ją o wicemistrzów z najlepszych lig, a dziś grają w niej nawet po cztery najlepsze zespoły z lig TOP5. To zepchnęło wschodni futbol na peryferia. Nie licząc rosyjskich i ukraińskich klubów, które w fazie grupowej tych elitarnych rozgrywek grają regularnie, to przedstawiciele pozostałych krajów będących niegdyś za Żelazną Kurtyną sporadycznie awansują do Ligi Mistrzów. W tegorocznej edycji jest to Ferencvárosi, które w swojej historii tylko raz grało w tej prestiżowej lidze. Miało to miejsce w sezonie 1995/1996.

Puchar Mistrzów (1955-1992) Liga Mistrzów (1992- do teraz)
Zwycięstwo

2

Finał

4

Półfinał

20

1

Ćwierćfinał

71

9

 

Tabelka ta i podane w niej statystyki chyba najlepiej obrazują, kto stał się ofiarą powiększenia Champions League. Kiedyś zespoły ze Wschodu miały zdecydowanie łatwiej i też widok czterech klubów z tej części Europy w ćwierćfinale nikogo nie dziwił. W przeszłości zdarzało się to kilkukrotnie, dziś byłby to ogromny szok.

Najlepsi ze Wschodu

Pierwsze dwa zespoły, które przychodzą namyśl, gdy pomyślimy o Pucharze Europejskich Mistrzów Krajowych, to Crvena Zvezda Belgrad i Steaua Bukareszt. Dziś klub ze stolicy Serbii, a dawniej z Jugosławii w sezonie 1990/1991 dotarł do finału, w którym to na Stadio San Nicola w Bari pokonał Olympique Maryslia. Rozstrzygnięcie tamtego meczu nastąpiło dopiero po serii rzutów karnych. „Czerwono-biali” byli bezbłędni. Pewnie na gole zamienili wszystkie jedenastki. Wygrali 5:3, a strzelanie rozpoczął Robert Prosinecki, następnie do wapna kolejno podchodzili Dragisa Binic, Miodrag Belodedici, Sinisa Mihajlovic i Darko Pancev. Warto podkreślić, że w tamtej edycji półfinałowym rywalem francuskiej ekipy był inny zespół z bloku wschodniego – Spartak Moskwa. 

Poza tym, że Crvena Zvezda triumfowała w tych rozgrywkach, to dwukrotnie dochodziła do półfinału, gdzie najpierw w sezonie 1956/1957 przegrała z ACF Fiorentiną, a następnie w kampanii 1970/1971 nieznacznie uległa w dwumeczu greckiemu Panathinaikosowi. Serbowie przegrali bowiem przez to, że zdobyli mniej goli na wyjeździe. Ponadto pięciokrotnie zatrzymywali się na ćwierćfinale Pucharu Mistrzów.

Jeśli chodzi o rumuńską Steauę, to jest to kolejny zespół, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Klub ze stolicy Rumunii dwukrotnie znalazł się w finale tych prestiżowych rozgrywek. Pierwszy raz w 1986 roku. W Sewilli, na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan w obecności około 70. tysięcy widzów pokonali FC Barcelonę. Tak samo, jak kilka lat później Crvena wygrali po konkursie jedenastek (2:0). Po trzech latach Steaua ponownie znalazła się w finale Pucharu Mistrzów. Finał ponownie rozgrywany był w Hiszpanii. Tym razem na Camp Nou.

Barcelona nie była dla nich szczęśliwa. Szybko zostali odprawieni z kwitkiem. Po 46. minutach gry przeciwko Milanowi przegrywali już 4:0. Marzenia o kolejnym triumfie więc mogli odłożyć na kolejne lata. Lata, które już najprawdopodobniej nigdy nie nadejdą. 

Patrząc na historie występów polskich zespołów w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych (na Ligę Mistrzów nie ma co patrzeć), to zespołami, które najdalej zaszły, bo aż do półfinału, są Legia Warszawa i Widzew Łódź. Stołecznemu klubowi sztuka ta udała się w kampanii 1969/1970. W pierwszej rundzie przyszło im się zmierzyć z rumuńskim UT Arad, a następnie z AS Saint-Etienne, Galatasaray i wreszcie z Feyenoordem. W pierwszym starciu półfinałowym padł bezbramkowy remis, w rewanżu zaś Holendrzy pokonali „Legionistów” 2:0 i zakończyli ich marzenia o grze w wielkim finale. 

Łodzianie powtórzyli wyczyn Legii w sezonie 1982/1983. W pierwszej rundzie z kwitkiem odprawili maltański Hibernians FC wygrywając w dwumeczu 7:2. Następnie wpadli na Rapid Wiedeń, z którym to pierwszy mecz przegrali. W stolicy Austrii było 2:1 dla gospodarzy, ale w rewanżu „Czerwono-biało-czerwoni” triumfowali 5:3. W ćwierćfinale trafili na wielki Liverpool, a gdy przeszli i tę przeszkodę na ich drodze pojawił się równie silny Juventus. Wynik dwumeczu? 4:2 dla turyńczyków. 

Nalepszym wynikiem w Lidze Mistrzów (czyli od 1992 roku) klubów ze Europy Wschodniej jest półfinał osiągnięty w kampanii 1998/1999 przez Dynamo Kijów. Ukraińcy ulegli Bayernowi Monachium (4:3) i od tamtej pory żaden klub będący niegdyś za Żelazną kurtyną nie dotarł tak daleko.

Szanse Ferencvárosi

Jak już wspomnieliśmy Ferencvárosi wraca do Ligi Mistrzów po 25 latach. Wtedy trafił do grupy z Ajaxem, Realem Madryt i Grasshopperem Zurich. Zajęli trzecie miejsce zdobywając w sumie pięć punktów. To z czym kojarzyć będzie się tamtą rywalizacje, to przede wszystkim spotkanie w Madrycie, przeciwko Realowi. Węgrzy polegli 6:1, a hattricka w tamtym meczu zdobył Raul. Dziś legenda „Królewskich”, a wtedy obiecujący nastolatek. Napastnik miał wówczas 18 lat i 113 dni i do dziś jest najmłodszym, któremu udała się ta sztuka. 

W tej kampanii mistrzowi Węgier przyjdzie zmierzyć się z innym hiszpańskim gigantem FC Barceloną, z którą zagrają już dziś, oraz Juventusem i Dynamem Kijów. Grupa piekielnie silna, aczkolwiek widzimy w tym zespole potencjał, który pozwala nam myśleć, że powalczą z Ukraińcami o trzecią lokatę i awans do Ligi Europy. 

W eliminacjach ograli Molde FK, Dinamo Zagrzeb czy Celtic Glasgow, dlaczego więc nie mieliby powalczyć, jak równy z równym z Dynamem? Mają zdolnego trenera Sergieja Rebrowa, który swego czasu był gwiazdą klubu ze stolicy Ukrainy. Dwa lata temu objął posadę, a dziś zagra w Lidze Mistrzów. 

W zielono-białych barwach występuje obecnie trzech piłkarzy, którzy grali w polskiej ekstraklasie – Gergo Lovrencsics (kapitan klubu z Budapesztu), Lasha Dvali (Śląsk Wrocław i Pogoń Szczecin) oraz Adnan Kovacevic (Korona Kielce). 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze