Lech niestety nie podołał faworyzowanemu FC Basel i na boisku przy Bułgarskiej musiał uznać dwubramkową wyższość rywala ze Szwajcarii. Poznaniacy pozostawili jednak po sobie bardzo dobre wrażenie, na którym sporą rysą odbiły się indywidualne błędy podopiecznych Skorży. Błędy, które jednak wynikały z przyjętego stylu gry, za który Lecha w ostatecznym rachunku warto chwalić.
Doskonałe spotkanie rozegrał Karol Linetty. Od początku sezonu Maciej Skorża podkreślał, że Linetty ma dla niego bezcenną wartość, a brak reprezentanta Polski w składzie „Kolejorza” był mocno odczuwalny w trakcie rozegranych przez Lecha pod jego nieobecność spotkań. Większość z tego, co dziś dobrego stworzyli zawodnicy w niebiesko-białych strojach, zaczynało się właśnie od Karola. Linetty przerywał akcje rywala w zarodku, rozprowadzał piłki, imponując zadziornością i siłą, do czego już zdążył przyzwyczaić poznańskich fanów.
Wszystko to, co zdołał wywalczyć wielkopolski diament, nikło jednak przy niedokładności jego kolegów z ofensywnych formacji. Lech odbierał piłki zaskakująco często, ale równie często brakowało podopiecznym Skorży pomysłu, co zrobić z futbolówką. Nie mówiąc już o tym, że zawodnikom FC Basel niejednokrotnie udawało się nadrobić straty widoczną przewagą w motoryce. Każda stracona sekunda przy spóźniającym zagrania Hamalainenie była dla Lecha marzącego o Lidze Mistrzów na wagę złota.
FC Basel był bowiem od początku zespołem przeważającym fizycznie i technicznie, ale wcale nie lepszym. Szwajcarzy zdominowali posiadanie piłki, ustawieni w popularnym 4-2-3-1, które w defensywie zmieniało się w 4-4-2 po dołączeniu któregoś z piłkarzy stanowiących o sile ofensywnego tria. Podopieczni Fischera na boisku przypominali zresztą swojego rywala. Próbując tworzyć liczebną przewagę w ataku, z drugiej linii włączał się grający na „10” Luca Zuffi, a skrzydłowi zamieniali się miejscami, próbując zgubić obrońców. Nie przynosiło to jednak wielkich efektów, gdyż gospodarzom udawało się ograniczyć gości do nieprzygotowanych strzałów zza pola karnego.
Lechici po chaotycznym początku imponowali taktycznym zdyscyplinowaniem, zorganizowanym przesuwaniem się między liniami i agresją. Wysoko do piłki wychodził nie tylko Linetty, ale także swoim rywalom na skrzydłach nie odpuszczali Douglas i Kędziora, a Tamas Kadar skutecznie starał się uprzykrzać życie największemu talentowi Szwajcarii – Breelowi Embolo.
Osiemnastolatek był typowany przez rodzime media na jednego z katów poznaniaków. Murawę z Poznania z pewnością zapamięta, ale nie ze względów sportowych. Reprezentantowi Szwajcarii ewidentnie brakowało dziś przyczepności, więc poznańską trawę zdążył poznać co do źdźbła. Napastnik musiał głęboko cofać się po piłkę, inteligentnie wypychany przez defensorów „Kolejorza”. Ozdobą spotkania były jego fizyczne pojedynki z obrońcami, które jednak nie przynosiły jego drużynie zauważalnych rezultatów. Co pewnie zauważył Urs Fischer, który w jego miejsce wpuścił w końcu Marca Janko.
Austriak, którego kojarzy się z regularnymi występami w „Eurogolach” z czasów gry w Twente, swoją bramką przeważył o losach spotkania. Gola sprezentowali mu zresztą Kadar z Barrym Douglasem. Bokiem wyszły „Kolejorzowi” mankamenty, których świadom jest każdy, kto chociaż z doskoku obserwuje poznańską drużynę.
Znowu zawiodło Skorżę krycie przy stałych fragmentach gry, kiedy to w 34. minucie do siatki trafił Michael Lang. Przy ocenie dośrodkowywanej piłki pomylił się Marcin Kamiński. Juniorski błąd popełnił także Tomasz Kędziora, który faulował w polu karnym cwanego Brikira Bjarnsona. Na szczęście pomyłkę Kędziory, za którą Anthony Taylor pokazał zawodnikowi czerwoną kartkę, wybronił Jaśmin Burić, który wyczuł intencje Shkelzena Gashiego. Tym samym indywidualne błędy w obronie popełnił każdy zawodnik tworzący czteroosobowy blok defensywy.
Polska piłka dziewiętnasty rok z rzędu przeżywa istny „Dzień Świstaka”. Po tym, jak w doliczonym czasie gry osłabionego brakiem jednego zawodnika Lecha bramką na 3:1 dobił Davide Calla, szanse na awans do czwartej rundy eliminacyjnej przedstawiają się w czarnych barwach.
no nic, czekaliśmy 123 lata na niepodległość, to 20 na Ligę Mistrzów nie poczekamy?
— Andrzej Gomołysek (@taktycznie) July 29, 2015