Piątek upłynął w Rosji pod znakiem nieciekawych meczów, niewielkiej ilości zdobywanych bramek i remisów. Z czterech rozegranych spotkań, tylko jedno zakończyło się rezultatem rozstrzygniętym. W pozostałych trzech uczestnicy dzielili się punktami.
Jedyna potyczka, w której strzelono nieparzystą liczbę bramek, miała miejsce na stadionie, na którym już w środę Manchester United i Chelsea Londyn stoczą bój o miano najlepszej klubowej drużyny Europy. Na Łużnikach Spartak podejmował Saturna. Jeśli finał Ligi Mistrzów ma wyglądać, jak starcie wicemistrzów Rosji z rywalami z podmoskiewskiego Ramienskoje, to nie warto będzie go oglądać. Ogólnie przez całe 90 minut na murawie nie wydarzyło się nic ciekawego. Kibice zgromadzeni na trybunach z rzadka obserwowali akcje kończone strzałami w kierunku bramki Kinsky’ego i Pletikosy. Odważniej poczynali sobie gospodarze, ale blok defensywny gości łatwo radził sobie z Pawljuczenką i Bażenowem. Od czasu do czasu w „szesnastkę” „Miaso” wybierali się goście, Ale Jeremienko, Kiriczenko, a zwłaszcza Topić zawodzili. Druga połowa wyglądała identycznie, jak pierwsza. Zapewne nikt by nic nie strzelił, gdyby sędzia w ostatniej minucie nie odgwizdał problematycznego faulu w polu karnym Saturna. Odpowiedzialność wziął na siebie Pawljuczenko i nie pomylił się. Spartak zyskał trzy cenne punkty, które pozwoliły mu się zbliżyć do Rubinu.
Rzeczywiście „Czerwono-biali” zmniejszyli swój dystans do kazańczyków, gdyż Ci nie potrafili pokonać u siebie beniaminka z Jarosławla. W pierwszej połowie liderzy próbowali bezskutecznie szturmować bramkę Stiepanowa. Z ich ataków jednak nic nie wynikało. Kończyły się na ogół na długo przed polem karnym przyjezdnych. A nawet jeśli Siemakowi czy Rebrowowi udało się przedrzeć bliżej, to razili nieporadnością, toteż golkiper Szinnika nie miał żadnych problemów ze skutecznymi internwencjami. Goście również próbowali, ale nie mieli aż takiej siły rażenia. Tak więc przez prawie cały mecz w „szesnastce” Siergieja Kozki wiało nudą. Druga część meczu zaczęła się od lekkiego naporu gospodarzy, którym powoli zaczynało się udawać sforsować obronę jarosławlan. Nie minał kwadrans, a niemal bezbłędny tego dnia blok defensywny założył nieudaną pułapkę ofsajdową, przez co w świetnej sytuacji znalazł się Karadeniz. Turek zachował zimną krew i po raz piaty w tym sezonie wpisał się na listę strzelców. Po zdobyciu gola kazańczycy wyraźnie się rozluźnili, zapominając, że gra kończy się dopiero w 90. minucie. Pamiętali o tym przyjezdni, którzy właśnie w tym momencie odebrali Rubinowi zwycięstwo. Konkretnie uczynił to Denis Bojarincew, posyłając piłkę obok bezradnego Kozki.
Ciekawiej, niż w dwóch wyżej wymienionych, było na stadionie imienia Eduarda Strielcowa. Po bardzo słabym początku sezonu nikt nie stawiał na piłkarzy Olega Błochina. Za faworytów raczej uznawano gości z Samary. I to właśnie zawodnicy Krylji jako pierwsi wyszli na prowadzenia, gdy już w 13. minucie były gracz Celtiku, Czech Jiri Jarosik nie dał szans Antonowi Amielczence. Po zdobyciu gola goście cofnęli się, starając się nie dopuścić do jakiegokolwiek spięcia pod bramką Eduardo Lobosa. Nawet, gdy któremuś z defensorów popełnił mały błąd, na miejscu był chilijski bramkarza. Przyjezdni dowieźli korzystny rezultat do końca pierwszej połowy. W drugiej Oleg Błochin postawił wszystko na jedną kartę zmieniając obrońcą Nababkina na Maxi Lopeza. Wzmocniło to siłę ataku „Obywateli”, lecz „świątynia” Lobosa nadal pozostawała niezdobyta. Z czasem Roman Adamow bardziej się uaktywnił, lecz to nadal było za mało. Dzięki takiej aktywności rosyjskiego napastnika, samarczycy zapomnieli o na ogół zawodzącym napastniku z Argentyny, który tym razem znalazł się tam, gdzie być powinien i wyrównał stan pojedynku. Remis, który nie satysfakcjonował żadnej ze stron utrzymał się do końca spotkania. Bardziej potrzebujący punktów, bo broniący się przed spadkiem Futbolowyj Klub kolejnych oczek będzie musiał szukać w potyczce z Saturnem. Krylja natomiast zmierzy się z Rubinem.
Oprócz wyżej wymienionych Tom Tomsk zremisował 1-1 z Łuczem-Energiją Władywostok.