Jak wszyscy wiemy, poziom polskiej piłki, przynajmniej krajowej, jest daleki od chociażby tego, jaki prezentują kluby z Francji, Włoch czy nawet Holandii. Niestety jakość polskiego wymierzania sprawiedliwości na boisku również do najwyższych nie należy (no, może z małym wyjątkiem).
Odkąd na jaw wyszła cała sprawa z aferą korupcyjną, w którą zamieszana była niemal cała Polska, sędziowanie w naszym kraju nie kojarzy się z niczym dobrym. Pomimo że sprzedawanie meczów mamy już (chyba) za sobą, echa tych nieuczciwości wciąż nie milkną, a co chwilę kolejne osoby słyszą zarzuty bądź też wyroki. W sumie oskarżonych zostało ponad 600 osób, a skazanych około 400. Niestety to, że w kraju nad Wisłą arbitrom już się w łapę nie daje, nie oznacza, że z polskim sędziowaniem jest dobrze.
Śmiem twierdzić, że sędziowie w T-Mobile Ekstraklasie popełniają co najmniej jeden duży błąd na kolejkę. Pisząc duży, mam na myśli taki, który czasem wypacza nawet wynik spotkania. Jednym z najbardziej poszkodowanych klubów jest Jagiellonia Białystok. Trener drużyny z Podlasia bardzo często skarży się na pracę rozjemców, i słusznie. Chociażby w miniony weekend pan Tomasz Musiał nie odważył się podyktować rzutu karnego po faulu na Michale Pazdanie. Dodatkowo były szkoleniowiec Wisły Kraków i Lechii Gdańsk zwraca uwagę na to, że najlepsi piłkarze w naszej lidze są często faulowani celowo i są tym samym narażani na urazy.
– Straciłem najbardziej kreatywnego chłopaka z drużyny, a człowiek, który go sfaulował, nie poniesie żadnych konsekwencji. Niech arbitrzy się zastanowią i zaczną dbać o zdrowie najlepszych piłkarzy ekstraklasy – grzmiał „polski Guardiola” po tym, jak na początku sezonu po wejściu jednego z rywali kontuzji nabawił się Dani Quintana.
https://twitter.com/MProbierz/status/593062158646247424
https://twitter.com/MProbierz/status/593062425131425792
https://twitter.com/MProbierz/status/593062651019849728
Kim jest pan Przesmycki? Od grudnia 2011 roku to przewodniczący Kolegium Sędziów, co oznacza, że został mianowany na to stanowisko jeszcze za rządów Grzegorza Laty. Pierwszy raz o 63-latku zrobiło się głośno dwa lata temu, kiedy to zdegradowany został II-ligowy sędzia Rafał Greń. Tak, tak, syn Kazimierza, który długo walczył o powrót potomka do 3. klasy rozgrywkowej, co mu się w końcu udało. Duży wpływ na tę decyzję miał prezes Boniek.
W zeszłym roku media znowu zaczęły pisać o szefie arbitrów, kiedy okazało się, że firma, którą równolegle prowadzi, wygrała przetarg o montowanie krzesełek na stadionie Pogoni Szczecin. Łodzianin o swojej działalności nigdy publicznie nie mówił i został oskarżony o konflikt interesów. Nie wiadomo, czy doszło wtedy do jakichkolwiek przekrętów (szczerze wierzę w to, że nie), ale sam fakt, że prezes Kolegium Sędziów wchodzi w biznesowe relacje z klubami… śmierdząca sprawa. Informację o tej sprawie mediom podrzucił jeden z wielkich przeciwników Przesmyckiego, Marcin Wróbel, który parę lat temu usłyszał zarzut przyjmowania łapówek, przez co nie może wykonywać swojego zawodu. – Jeżeli przetrwał tę aferę, to jedynie zmiana prezesa może go odsunąć od tego stanowiska.
Pan Wróbel, który do dziś nie przyznaje się do oskarżeń, bardzo często krytykuje Zbigniewa Przesmyckiego oraz podejmowane przez niego decyzje, m.in. za pośrednictwem portali społecznościowych. Zarzuca on mu rządy twardej ręki. W jednym z postów nazwał go nawet „tyranem”. Według niego polscy arbitrzy boją się powiedzieć publicznie tego, co o Przesmyckim „myślą i mówią w kuluarach”. Zapytaliśmy go, co miał na myśli, mówiąc te słowa.
– Zbigniew Przesmycki miesza, wymyśla historie. Jest jednak człowiekiem inteligentnym. Potrafi swoje złe, niecne czyny, które wprowadza do Kolegium Sędziów, w bardzo ładny sposób ubrać i sprzedać to tak, jakby działo się dobrze – a dzieje się źle. Nasi sędziowie międzynarodowi muszą w Polsce gwizdać według innych wytycznych niż w Europie. To jest bardzo męczące. W pewnym momencie doszło do kuriozalnych sytuacji, kiedy sędziowie, widząc jakikolwiek kontakt z ręką w polu karnym, dyktowali „jedenastki”, tłumacząc się, że takie mają polecenia. Pan Przesmycki wycofał się z tych interpretacji zagrania ręką dopiero po tym, jak Zbigniew Boniek publicznie wytargał go za to za uszy. Teraz z kolei arbitrzy muszą kończyć mecze co do sekundy po upływie doliczonego czasu gry. Ostatnio doszło do absurdalnej sytuacji, kiedy to Marcin Borski zakończył mecz w momencie oddawania strzału przez GKS Bełchatów. To jest zabijanie piłki nożnej – powiedział dla iGol.pl Marcin Wróbel.
@MProbierz @zzyzynski Wreszcie! Ktoś to nazwał .Uwolnić sędziów od tego "sobiepaństwa" w Kolegium Sędziów (czytaj tyrana Przesmyckiego)
— Marcin Wróbel (@mwrobel311) April 28, 2015
Charakterystyką Przesmyckiego jest to, że nawet gdy na powtórkach wideo ewidentnie widać, że sędzia się pomylił, prezes KS i tak staje w jego obronie. Nigdy nie przyjmuje krytyki, pomimo że jego wypowiedzi często są nonsensowne. To, co powie, jest święte i tak ma być. Kilka tygodni temu Zawisza Bydgoszcz poprosił o zmianę arbitra na spotkanie z Ruchem Chorzów. Bydgoszczanie uważali, że Paweł Gil popełnia „rażące i bezsprzeczne” błędy, które wyraźnie działają na szkodę bydgoskiego klubu. Członek PZPN oczywiście się nie ugiął.
Na wojnę z wymierzycielami sprawiedliwości postanowiła dwa sezony temu pójść także Wisła Kraków. Stojący kilka metrów od dośrodkowującego Jędrzejczyka sędzia bramkowy nie zauważył, że piłka całym obwodem opuściła boisko. Nie byłoby takiej afery, gdyby nie fakt, że po tej akcji Dwaliszwili strzelił gola dla Legii. „Biała Gwiazda” postanowiła złożyć protest, a pan Przesmycki co prawda przyznał, że decyzja o uznaniu bramki była niesłuszna, ale oświadczył, że żadnych kar nie będzie. Od tamtej pory jednak sędziów bramkowych w ekstraklasie już nie zobaczyliśmy i wszystko wskazuje na to, że nie zobaczymy.
[interaction id=”55410634ca16d6d87fa6eb20″]
Głównym prowadzącym tego spotkania był Hubert Siejewicz. Po rozpatrzeniu swojej decyzji białostoczanin szybko przeprosił krakowski klub, przyznając się do błędu. Pomimo tej wpadki Siejewicz z reguły gwizdał dobrze. Nie bez powodu w 2008 roku został zatwierdzony przez PZPN jako sędzia główny międzynarodowy. Poprowadził także kilka meczów Pucharu UEFA i śmiało można było mówić, że jest jednym z lepszych w Polsce. Niestety 40-latek może chyba sobie pluć w brodę do końca życia. Po tym jak został przyłapany w jednym z zakładów bukmacherskich, członek podlaskiego ZPN został zawieszony, a jego kariera zakończyła się z dnia na dzień. Osobiście zastanowiłbym się, czy Siejewicz swojego już nie odcierpiał i czy członkowie Kolegium nie powinni rozważyć jego powrotu. Nie wiadomo jednak, czy sam zainteresowany jest na to gotowy.
– Parę dni temu byłem porażony tekstem Łukasza Cielemęckiego, który pokazuje, jak silnym nałogiem jest hazard, do czego może doprowadzić. Przykład Łukasza pokazuje jednak, że można z tego wyjść, że można pokonać to uzależnienie. Rok temu, kiedy rozmawiałem z Hubertem [Siejewiczem], nie było w nim siły do powrotu. Teraz nie powiedział „nie”. Wszystko zależy od tego, na jakim etapie swojej choroby on się znajduje – opowiada Marcin Wróbel. – To, że był fantastycznym sędzią, z bardzo dobrym kontaktem z zawodnikami i wyczuciem gry nie ulega wątpliwości. Takich arbitrów zawsze miło będziemy widzieli w ekstraklasie – zakończył. Zapytany o to, czy szef Kolegium byłby skłonny przyjąć 40-latka z powrotem, były arbiter odpowiedział, że prezes Przesmycki zrobi to, czego będą chciały media.
Sędzia tylko zawodowiec
Na razie musimy starać się radzić sobie z tym, co mamy. Według liniowego Rafała Rostkowskiego ważne jest, aby sędziowie byli zawodowcami, bo trudno sobie wyobrazić, aby arbiter po całym tygodniu pracy musiał w weekend wyczerpany jechać sędziować jakieś spotkanie. W dodatku nie starczyłoby im wtedy czasu na różnego typu szkolenia i treningi. – W zawodowej piłce muszą być zawodowi sędziowie. Wytrenowani, wyszkoleni, wypoczęci, skoncentrowani na tej pracy – mówi 42-latek.
Rostkowki był jednym z trzech pierwszych profesjonalnych sędziów w Polsce. W dużej mierze to właśnie dzięki niemu w 2008 roku kontrakty zawodowe podpisało dziewięciu następnych sędziów i powstał plan zwiększenia liczby trójek zawodowych przynajmniej do ośmiu.
– Wynagrodzenie było na tyle wysokie, że wszyscy sędziowie, którzy otrzymali propozycję kontraktu, bez wahania porzucili swoje dotychczasowe zajęcia. Niestety, potem Polska jako pierwszy i dotychczas jedyny kraj na świecie w sprawie zawodowstwa zrobiła krok w tył – mówi arbiter ekstraklasy. – Pod koniec kadencji poprzednich władz PZPN nasze kontrakty rozwiązano. Obecne władze związku przywróciły sędziom kontrakty. Mogę tylko powiedzieć, że system stoi na zupełnie innych fundamentach. Czy lepszych, czas pokaże, bo skutków niektórych zmian nie da się oceniać na bieżąco – zakończył były dziennikarz. Dziś sędzia główny ma ryczałt wynoszący poniżej 10 tysięcy złotych. Za mecz otrzymuje 3600 zł brutto, asystent dwa tysiące. Należy jednak pamiętać, że rozjemca ponosi koszty podróży, wyżywienia i zakwaterowania.
Kiedy Zbigniew Przesmycki przejmował posadę po Januszu Eksztajnie, zapowiadał, że znikną sędziowie z przypadku. Nie sądzę, aby panowie prowadzący zawody w polskich ligach trafili na swoje miejsca przypadkiem, ale pewne jest, że ze swoich zadań nie wywiązują się najlepiej. Na szczęście są też wyjątki. W tej chwili śmiało można stwierdzić, że najlepszym sędzią znad Wisły jest Szymon Marciniak. Fakt, że jako pierwszy Polak w XXI wieku poprowadził ćwierćfinał europejskich rozgrywek, mówi sam za siebie.
Płocczanin jest nie tylko chwalony w UEFA, ale i w FIFA. Ostatnio komplementował go Massimo Busacca, szef wydziału sędziowskiego światowej federacji. W czerwcu 34-latek ma awansować do klasy sędziowskiej UEFA Elite Group, a to będzie oznaczać jedno: Marciniak pojedzie na Euro do Francji. Ta sztuka nie udała się jeszcze żadnemu Polakowi. – On jest jedynym sędzią, który może ignorować pana Przesmyckiego. Wszyscy inni nie mają takiej siły, takiej pozycji na świecie i nie ryzykują utraty kontraktu bądź niewystawienia na kolejne mecze – twierdzi Wróbel.
Rządy Zbigniewa Przesmyckiego są bardzo monarchiczne i wydaje się, że polskie sędziowanie nie idzie w dobrym kierunku. Przykład Marciniaka pokazuje jednak, że są również powody do dumy i zadowolenia. Niestety tak dobrych sędziów można u nas wyliczyć na palcach jednej dłoni. Na zakończenie popatrzmy jeszcze, jak prawdopodobnie wyglądałaby tabela ekstraklasy, gdyby wyniki z błędami zostały zweryfikowane.