Małe Wielkie Derby Śląska – Ruch znów przyjechał do Zabrza


"Dla was to derby, a dla nas tylko rezerwy" śpiewali kibice na stadionie im. Ernesta Pohla

8 września 2019 Małe Wielkie Derby Śląska – Ruch znów przyjechał do Zabrza

21 lutego 2016 roku. Po jednej stronie Gergel, Danch, Kante, Magiera, po drugiej - Stępiński, Lipski i Koj. Na ławkach trenerskich dwa rozpoznawalne dziś nazwiska: Leszek Ojrzyński i Waldemar Fornalik. Na trybunach ponad 24 tysiące fanów, lecz ku niezadowoleniu miejscowych, to nie Górnik zwyciężył w tamtych derbach. Derbach, które zniknęły z mapy Polski...


Udostępnij na Udostępnij na

7 września 2019 roku. Chorzowski Ruch po paśmie niepowodzeń oraz trzech spadkach z rzędu ponownie zawitał przy Roosevelta 81. Na trybuny nie wpuszczono gości, na meczu zjawiło się około 4 tysięcy najwierniejszych fanów, a trybuna prasowa świeciła pustkami. Trzecioligowe rezerwy Górnika Zabrze rozegrały mecz z upadającym Ruchem na głównej płycie. Małe Wielkie Derby Śląska to tylko symboliczny gest. Coś, co już nigdy może się nie powtórzyć.

Jadąc na mecz, nie myślałem o tym. W trakcie meczu skupiałem się raczej na tym, co działo się na murawie, a to zerkając na rozśpiewanych kibiców, a to przyglądając się kolegom po fachu, raz za razem zapisując spostrzeżenia w notesie. Dopiero wtedy, gdy rozpocząłem szkicowanie tego tekstu, coś mnie tknęło. Pewna myśl sprawiła, że łezka zakręciła się w oku. O tym opowiem jednak nieco później.

Na stadionie imienia Ernesta Pohla obecny byłem od dziecka. To tam, lata temu, ojciec zabrał mnie na pierwszy mecz, gdy byłem nieco starszy, chadzałem oglądać Górnika z kumplami, a dziś mogę cieszyć się zasiadaniem na trybunie prasowej tego stadionu. Nie pamiętam wielu Wielkich Derbów. Może to dlatego, że ojciec bał się mnie zabierać na mecze, gdzie wciąż padały niecenzuralne słowa, a atmosfera ogólnie nie była zbyt przyjazna. A może była ona po prostu… derbowa?

Ostatnie prawdziwe Derby

I choć te wszystkie mecze pamiętam jak przez mgłę, spotkanie z 2016 zapamiętałem bardzo dobrze. Derby w Zabrzu to zawsze było swego rodzaju święto, ale tym razem WDŚ połączono z inną imprezą – otwarciem nowego stadionu, mogącego pomieścić 24 563 kibiców – dokładnie tylu fanów piłki znalazło się na tego dnia na trybunach w Zabrzu.

Nie mogło zabraknąć specjalnej oprawy. Kibice obdarowywani byli na każdym kroku, czy to ulotką ze składami, czy broszurką opisującą historię Wielkich Derbów Śląska. Każdy do biletu otrzymał także specjalny szalik wyprodukowany specjalnie na tę okazję. Przyjechało wiele znanych osobistości, przygrywała orkiestra górnicza. Atmosfera na trybunach była nieziemska. Do czasu.

Historyczne derby zakończyły się wygraną drużyny „Niebieskich”. Bramki dla ekipy Ruchu zdobyli Paweł Oleksy i Kamil Mazek, psując kibicom z Zabrza ich święto. Co ciekawe, asystę przy golu Oleksego zaliczył Michał Koj – dziś zawodnik Górnika.

21 lutego w Zabrzu spadł obfity deszcz. Deszcz obrazujący sytuację drużyny Leszka Ojrzyńskiego. Podczas gdy najwięksi rywale bili się o europejskie puchary, zabrzanie zajmowali ostatnie miejsce w lidze. Nic nie zapowiadało tego, że rozegrane wówczas Wielkie Derby Śląska mają być prawdopodobnie ostatnimi.

Małe Wielkie Derby

Około trzy i pół roku. Dokładnie 1295 dni. Inaczej 31 tysięcy godzin. Tyle czasu minęło, odkąd Ruch Chorzów ostatni raz pojawił się na stadionie im. Ernesta Pohla w Zabrzu. W porównaniu do meczu sprzed ponad trzech lat wszystko wyglądało inaczej. Garstka kibiców, w porównaniu do 24,5 tysiąca śpiewających gardeł, to jakby porównywać solistę do całej orkiestry. Zaledwie kilkunastu dziennikarzy śledzących spotkanie. Na boisku w większości młodzi zawodnicy, zbierający szlify w rezerwach Górnika, czy też grający dla powoli upadającej legendy – Ruchu Chorzów.

Poziom, jaki prezentowali zawodnicy, oczywiście znacząco różnił się od tego, co możemy zobaczyć w ekstraklasie. Najbardziej wyróżniającymi się zawodnikami byli Filip Bainović i David Kopacz, czyli gracze na co dzień występujący w pierwszym zespole Górnika. Z drugiej strony dobrze pokazał się Mariusz Idzik, który strzelił piękną bramkę, a później zanotował asystę.

Atmosfera była co jasna zupełnie inna od tej z 2016 roku. Kibice nie zasłużyli na pochwałę, ze względu na to, w jaki sposób wspierali swoją drużynę, a raczej robili coś całkiem odwrotnego. Z trybuny, gdzie usadowiony był tzw. „młyn”, co chwila słychać było obelgi w stronę klubu z Chorzowa (i nie tylko Chorzowa!) czy kibiców tego klubu. I choć z jednej strony dla młodych zawodników z rezerw gra na stadionie, na którym normalnie występuje pierwsza drużyna, z pewnością była inspirującą przygodą, tak sami kibice prędzej zgasili zapały swoich podopiecznych, aniżeli dodali im wiatru w żagle.

To jasne, że za czasów ekstraklasowych derbów także można było usłyszeć obelgi, o czym wspomniałem wcześniej. Tym razem mecz toczył się jednak na poziomie trzeciej ligi, na trybunach nie zasiadali kibice gości, a częściej od faktycznego dopingu własnych graczy można było usłyszeć obraźliwe hasła kierowane w stronę chorzowian. Nie na tym polega kibicowanie własnej drużynie.

Kibice – plama na honorze derbów

To smutne, jak bardzo podzielony jest dzisiejszy Śląsk, a relacje między kibicami danych klubów są mocno napięte. Kilka lat temu goście także nie zjawili się w Zabrzu, podobnie zresztą jak ówczesny prezes Ruchu. W wywiadzie dla „Dziennika Zachodniego” socjolog Uniwersytetu Śląskiego, Piotr Wróblewski, wspomina, że jeszcze w latach 70. kibice na stadionie byli „pomieszani”, a fan Górnika zasiadał obok fana Ruchu. Sytuacja nie do wyobrażenia w dzisiejszych realiach.

To przecież wtedy obie drużyny walczyły wzajemnie o tytuły mistrzowskie. W dzisiejszych czasach jednak trudno o spokój w przypadku takich spotkań. Grupy kibicowskie jawnie rzucają w siebie obelgami, prowokują, a potem szczycą się tym, że udało im się „dopiec” kibicom drużyny przeciwnej. Wydarzenia boiskowe mają coraz mniejszy wpływ na „kibiców”, którzy na stadionie zamiast dopingować swój zespół, wolą dorzucać do pieca wzajemnej nienawiści.

Derby jakie już nie powrócą

Kończąc jednak te małe dywagacje, wróćmy do głównego wątku.

Po spotkaniu postanowiłem sprawdzić, czy którykolwiek z obecnych na boisku zawodników pamięta ostatnie Wielkie Derby? Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że tak. I to nawet nie jeden!

Obecny w drużynie rezerw Górnika Szymon Matuszek derbowe spotkanie z 2016 roku obejrzał z ławki rezerwowych. Został odsunięty od składu przez Leszka Ojrzyńskiego i nie zagrał ani minuty. Michał Koj, występujący teraz w ekipie Górnika, zagrał wówczas w niebieskich barwach. Z drużyną Ruchu nie rozstał się za to Tomasz Podgórski, który wciąż reprezentuje barwy klubu z Chorzowa.

W tamtym pamiętnym meczu zagrało także kilku piłkarzy, którzy dziś mogą pochwalić się całkiem przyzwoitym CV. Mariusz Stępiński tego lata za 6 milionów euro trafił do Hellas Verona, i drugi rok z rzędu zagra w Serie A. Patryk Lipski gra dziś dla Lechii Gdańsk, gdzie idzie mu nie najgorzej. Martin Konczkowski to mistrz Polski z Piastem Gliwice, a Matus Putnocky robi świetną robotę w Śląsku Wrocław.

Wszyscy ci gracze to byli zawodnicy Ruchu Chorzów. To pokazuje, jak źle zarządzany był ten klub na przestrzeni wielu lat, gdy mając w swoich szeregach takie talenty, trudno było o wyniki, a także płynność finansową. Dziś Ruch Chorzów szoruje po dnie tabeli III ligi. Nie łatwo jest łudzić się, że piękne święto zawita jeszcze kiedyś do Zabrza, czy też Chorzowa.

Magia Wielkich Derbów

Czymś, czego nie miałem okazji doświadczyć, lub po prostu byłem zbyt mały, by to zapamiętać, jest magia „Kotła Czarownic”, czyli Stadionu Śląskiego w Chorzowie. Tam po raz pierwszy miałem okazję obejrzeć w akcji reprezentację Polski. Na tym też stadionie rozgrywały się Wielkie Derby Śląska, kiedy to Ruch występował w roli gospodarza.

Z opowieści wiem, że były to mecze magiczne, przede wszystkim ze względu na atmosferę, jaka panowała wówczas na stadionie. I tej właśnie atmosfery związanej z rywalizacją z największym rywalem brakuje i będzie mi brakować przez następne lata. Nie codziennie ma się w końcu okazję oglądać w boju dwa najbardziej utytułowane polskie zespoły.

Podobnie jak trzy i pół roku temu, tak i siódmego września nad Zabrzem zawisły deszczowe chmury. Zapanowała smętna aura. Małe Wielkie Derby nie były świętem. Były symbolem. Symbolem upadku Ruchu Chorzów, legendy polskiej piłki, która w kilka lat z drużyny z górnej ósemki ekstraklasy stała się ogólnopolskim pośmiewiskiem.

„Zginiesz k…wo” wołali kibice na trybunach, odnosząc się do Chorzowskiego klubu. Nie dostrzegając piękna rywalizacji pomiędzy obiema drużynami, czternastokrotnymi mistrzami Polski. Widząc to wszystko, niebo zapłakało – tak, jak kilka lat temu.

Dla was to derby, a dla nas tylko rezerwy” skwitowali z końcowym gwizdkiem sędziego kibice z Zabrza, wołając do nieobecnych fanów Ruchu (Chorzowianie, mówiąc o tym meczu, stosowali zwrot „derby” właśnie). Fanów, którzy może już nigdy nie zasiądą na sektorze gości stadionu przy ulicy Roosevelta. Wielkie Derby Śląska odchodzą w zapomnienie…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze