W minionej kolejce La Liga Galisyjczycy stoczyli heroiczny bój z Barceloną. Ostatecznie przegrali 4:5, a cały świat zachwycał się Katalończykami. My pytamy: dlaczego? Dlaczego gratulujemy ekipie Tito Vilanovy minimalnego zwycięstwa okraszonego stratą czterech goli w starciu z najbardziej godną pożałowania drużyną Primera Division?
Pewnie większość z was pamięta czasy świetności Deportivo, czasy, gdy Estadio El Riazor był prawdziwą twierdzą, na której wielkie ekipy upadały pod ciosami gospodarzy, czasy, gdy w biało-błękitnych koszulkach biegali Roy Makaay, Diego Tristan, Mauro Silva czy Fran. Wspaniała epoka przeminęła, ale do A Corunii ciągle przybywali znakomici zawodnicy. Jasny blask dawnej chwały ciągle zachęcał do spróbowania swoich sił w Galicji. To właśnie na El Riazor wypromowali się gracze, tacy jak: Filipe Luis, Alvaro Arbleoa czy ostatnio Adrian. To tam świetnymi występami sławę zdobył Andres Guardado. Spadek, który przydarzył się „Los Turcos” półtora roku temu, miał być czyśćcem. Wydawało się, że drużyna do La Liga wróci mocniejsza, bardziej skonsolidowana, bardziej zmotywowana. Po prostu zdrowsza. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te przypuszczenia.
Spójrzmy na podstawową jedenastkę Deportivo w tym sezonie – Dani Aranzubia, Manuel Pablo, Carlos Marchena, Ze Castro, Evaldo, Abel Aguilar, Alex Bergantinos, Bruno Gama, Juan Valeron, Pizzi, Riki. Średnia wieku to dokładnie 30 lat. 30 lat! Manuel Pablo ma lat 36, Juan Carlos Valeron 37, Marchena i Aranzubia po 33. I to jest kręgosłup tej ekipy. Gdybyśmy wyjęli ze składu trzech ostatnich piłkarzy, tobyśmy mieli trupa, drużynę niezdolną do rozegrania składnej akcji. W jedenastce pozytywnie wyróżniają się Bruno Gama i Pizzi – mają odpowiednio 25 i 23 lata. Niestety ten pierwszy jest piłkarsko po prostu beznadziejny, prezentuje poziom co najwyżej średniaka Segunda Division. Drugi tak słaby nie jest, ale i tak nic nie wskazuje na to, żeby mógł zrobić wielką karierę.
W kadrze Deportivo znajduje się aż dziewięciu zawodników z portugalskim paszportem. Reszta to Hiszpanie. Dwie narodowości i koniec. Ta pokaźna kolonia zza między to efekt działania Jorge Mendesa, słynnego ze swych ekspansywnych planów i zabójczej skuteczności agenta piłkarskiego. Portugalczyk w A Corunii czuje się jak pan i władca. Jego stosunki z prezesem „El Depor” dobrze obrazuje anegdotka mówiąca o tym, że gdy podczas rozmowy Mendesa z dziennikarzem agentowi zadzwonił telefon i okazało się, że po drugiej stronie jest pan Lendoiro, Jorge najzwyczajniej w świecie się rozłączył, twierdząc, że Hiszpan i tak zadzwoni później. Nic dziwnego, że firmie Gestifute tak łatwo jest umieszczać na El Riazor swoich zawodników. W sercu Galicji lądują gracze słabi, to trzeba sobie jasno powiedzieć. Żaden ze znajdujących się w kadrze Deportivo kopaczy rodem z Portugalii nie jest godzien grać u boku wielkiego Juana Carlosa Valerona. Jedynie Nelson Oliveira, zawodnik ciągle bardzo młody, miałby szansę załapać się do kadry innych drużyn ligi. Ale już na przykład Evaldo dos Santos, lewy obrońca ekipy trenera Oltry, to piłkarz, który swoimi boiskowymi popisami obraża 150-letnią historię najpiękniejszego sportu świata. Gdyby zamiast niego postawić na murawie stos opon, postronny obserwator nie zauważyłby różnicy.
Skoro już wspomnieliśmy o Valeronie, warto poświęcić mu jeszcze kilka słów. Hiszpan, wychowanek piłkarskiej akademii UD Las Palmas (tej samej, w której pierwsze szlify zbierał David Silva), lśni jak diament wśród śmieci. Facet ma 37 lat, rozegrał ponad 450 meczów w Primera i Segunda Division, a ciągle zachwyca. Ciągle przerasta kolegów pod każdym względem. Czasami brakuje mu sił, ale wizja, technika i zdolności przywódcze nie zniknęły. Dostojny, spokojny i zawsze pewny Kanaryjczyk wygląda jak pomnik, pomnik starego, wielkiego Deportivo. Z jednej strony dobrze, że jeszcze się trzyma, ale z drugiej szkoda, że nie może wreszcie odpocząć. Parę miesięcy temu Valeron mówił, że jest bardzo zmęczony i nie wie, czy znajdzie siłę na dalszą grę w piłkę. Ostatecznie znalazł, ale trudno jasno stwierdzić, czy była to zupełnie suwerenna decyzja czy może wpływ na nią miało to, że Hiszpan zdawał sobie sprawę, iż bez niego drużyna będzie zwykłą, nieskładną zbieraniną.
Deportivo, klub, który dekadę temu wyznaczał standardy w światowej piłce, teraz jest parodią samego siebie. Stara, wypełniona przepłacanymi i przecenianymi zawodnikami ekipa nie ma szans w meczach z jedenastkami – z braku lepszego słowa – normalnymi. Szkółka „Los Turcos”, niegdyś słynna z produkowania wyśmienitych piłkarzy, dziś jest zupełnie martwa. W reprezentacjach U21, U19 i U17 nie ma ani jednego zawodnika Deportivo. Jeszcze parę lat temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.
Augusto Cesar Lendoiro to jeden z najlepszych prezesów w historii hiszpańskiej piłki. Gdy pod koniec lat 80. przejmował władzę w klubie, Deportivo spadało do Segunda Division B. W ciągu kilku lat Hiszpanowi udało się zmienić marniutką ekipę w postrach całej ligi. Lendoiro słynie z twardych i bezkompromisowych negocjacji. A właściwie słynął, bo Galisyjczyk wyraźnie się starzeje. Dekadę temu, gdyby Jorge Mendes ostentacyjnie odrzucił połączenie, Augusto po prostu sprzedałby wszystkich jego zawodników. Dekadę temu nie było mowy o półśrodkach. Rozmowy transferowe trwały czasami bez przerwy przez kilkanaście godzin.
Lendoiro swoją rewolucję przeprowadził w 24 lata temu. Może czas na kolejny przewrót? Głupio byłoby stracić to wszystko, na co zawodnicy, działacze i kibice pracowali przez dwie dekady.
Davis Silva??
Więcej takich artykułów! Dla wszystkich
barco-realowych sezonowców(nie mam tu na myśli
normalnych kibiców) to przypomnienie o tym, że
kiedyś też istniały kluby, które wiodły prym.
nie masz prawa wypowiadać takich słów o tym
klubie.
Autor tekstu chyba porównywał Deportivo z Realem i
Barcą, lub nie wie jak wyglada gra tych nieco
słabszych klubów od 2 wyżej wymienionych, bo wcale
nie jest aż tak tragicznie...Powiedziałbym nawet,
że to dramatyzowanie...
Był czas kiedy byliśmy średniakami, aż nareszcie
staliśmy się drużyną klasy światowej...Ten czas
przeminął, co zresztą dało się przewidzieć
nawet 5-6 lat temu, spadliśmy do SD, jednak
podnieśliśmy się i znowu gramy w PD...Przez
najbliższe 5 lat raczej nie zmieni się nasza
sytuacja, jednak może kiedyś znów napłynie do nas
"plejada" nowych gwiazd i znowu będziemy
"piłkarskim wzorem" ;)
Nic nie trwa wiecznie...;P
Tak tylko nie masz racji E123 gdyż poziom w
porównaniu do Realu czy Barcy jest tragiczny!
Dlaczego? A dlatego ,że drużyny są zadłużone nie
mają czasmi pieniędzy na wymiane murawy czy pensje
dla graczy. Premiera Devision różni się bardzo od
BPL gdzie wszystkie kluby mają co najmniej bardzo
bardzo bogatych i chojnych właścicieli.... Dobry
artykuł!
Ciekawy tekst. Chętnie poczytałbym o tych
mniejszych klubach jak Deportivo. Pamietam niezle
teksty (chyba nawet pana) o Bilbao, Betisie i
Maladze, ale tematyka dotycząca La Liga jest niemal
nieograniczona, wiec pole do popisu jest duże.