Rozgrywki czarnogórskiej ekstraklasy są jednymi z najmłodszych na świecie – przynajmniej w takim formacie, w jakim je aktualnie znamy. Powstały dopiero w 2006 roku jako jedna ze zmian wynikających z proklamacji niepodległości kraju odłączającego się od Serbii i Czarnogóry. Liga czarnogórska nie charakteryzuje się dużym splendorem. Nic więc dziwnego, że przeciętny kibic wcale na nią nie spogląda. Niemniej Polacy mają teraz porządny pretekst, by śledzić poczynania w tym bałkańskim kraju. Dawid Kort niedawno został drugim Polakiem, który zagrał w tamtejszej ekstraklasie. Zapraszamy na rozmowę z pomocnikiem Arsenalu Tivat.
Adam Zmudziński: Zacznijmy od podstawowego pytania – jak to się stało, że trafiłeś do Czarnogóry? Z punktu widzenia Polaka jest to mocno niekonwencjonalny kierunek.
Dawid Kort: Długa historia. Po rozwiązaniu kontraktu bardzo dużo czasu pochłonął mi temat wyjazdu do innego egzotycznego kraju. Teoretycznie wszystko wyszło tam pozytywnie, aczkolwiek po prostu zabrakło nam czasu. Po tej sytuacji zacząłem szukać klubu za granicą, który podpisze ze mną kontrakt na pół roku, czyli do końca sezonu. Chwilę to trwało, ale koniec końców to Arsenal, tak? Trudno było odmówić.
Czyli można się spodziewać, że po tym okresie w Czarnogórze wróci temat innego niecodziennego kierunku, o którym wspomniałeś?
Najprawdopodobniej tak. Chociaż niewykluczone, że w grę wejdzie jeszcze inne miejsce destynacji. Nie ukrywam, że kręci mnie egzotyka.
Brzmi to intrygująco, ale też tajemniczo. Zdradzisz, o jakie kraje chodzi?
Na ten moment mogę jedynie ogólnikowo powiedzieć, że chodzi o Azję.
Zapowiada się mega ciekawie. Szczególnie że aktualnie niewielu Polaków gra na tym kontynencie. Wróćmy jednak do Czarnogóry. Tivat jest niewielką nadmorską miejscowością leżącą w turystycznym regionie kraju. Jak wyglądają tam koszty utrzymania?
Cała Czarnogóra jest tanim krajem do życia. Oprócz Tivatu. W nim ceny są porównywalne do tych w Polsce, ale to wynika z obecności portu. Jest on największym w Europie co do liczby łodzi, które mogą w nim stacjonować. Robi spore wrażenie, idąc wzdłuż niego, trudno się natknąć na sklep zwyczajnej sieciówki. Są tu same Diory i tego pokroju miejsca. A jak już się znajdzie gdzieś spożywczak, to przebitka wynosi od 50 do 70 centów na produkcie względem centrum miasta.
Czyli tak jak u nas. W większości Polski masz ceny zbliżone do siebie, a jak pojedziesz nad morze, to płacisz za wszystko dwa razy drożej.
Oczywiście, że tak. Ale to jest po prostu biznes, nie ma czemu się dziwić.
Przejdźmy już stricte do piłki. W Arsenalu z miejsca wskoczyłeś do podstawowego składu i grasz wszystko niemal od deski do deski. W jednym ze sparingów zdobyłeś już nawet bramkę. Czy można powiedzieć, że ciężar gry jest już mocno oparty na Tobie?
Tak. Jak przychodziłem do Arsenalu, to na określonych zasadach i wiedziałem, co mnie tu czeka. Cieszę się, bo przez długi okres nie grałem, a tylko trenowałem i po prostu potrzebowałem tego. Ćwiczyłem w Szczecinie w akademii Pogoni i jestem naprawdę wdzięczny za to, że klub, w którym się wychowałem, wyciągnął do mnie rękę.
Spodziewałem się, że tak może wyglądać sytuacja tu w Czarnogórze. Dużym plusem była trwająca przerwa w rozgrywkach, dzięki której zdążyłem jeszcze pojechać na obóz z drużyną. To pozwoliło na to, by wszystko miało ręce i nogi.
Skoro klub jasno określił zasady, to zapewne też i cele. Arsenal Tivat w zeszłej kampanii był beniaminkiem i w swoim pierwszym sezonie zajął zaskakująco wysokie trzecie miejsce. Pozwoliło mu to na grę w kwalifikacjach europejskich pucharów. Jednak na ten moment wydaje się, że powtórzenie tego wyniku będzie ogromnie trudne. Jaki był cel klubu w momencie, w którym do niego dołączałeś?
Walka o trzecie miejsce, bo można zakładać, że da ono prawo gry w kwalifikacjach europejskich pucharów. Ale właśnie powiem, że powtórka nie wydaje się wcale taka nierealna. Specyfika tej ligi jest bardzo dziwna. Dla przykładu w pierwszym meczu gładko wygraliśmy 3:1 z Jezero, a przeciwnicy właściwie nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Dwie kolejki później to Jezero pojechało do Podgoricy na mecz z Budućnostem (aktualnym liderem ligi i najbardziej utytułowaną drużyną w kraju) i pokonało je 1:0. A ten sam Budućnost ostatnio przejechał się po nas 6:0.
W polskiej lidze mówi się, że każdy może wygrać z każdym, ale tutaj w Czarnogórze ma to jeszcze większy sens.
Oglądając skróty ligi czarnogórskiej (są dostępne z polskim komentarzem na kanale Futbol CG na YouTube), widziałem, że rzeczywiście trudno cokolwiek przewidzieć w tych rozgrywkach. Wyniki czasami wyglądają jak wyciągnięte z generatora liczb losowych i nie da się w nich dopatrzeć logiki.
Duża w tym zasługa samych boisk, których jakość często jest po prostu słaba. Niedawno pojechaliśmy na mecz z Mornarem i szczerze – na gorszym boisku niż w Barze nigdy nie grałem. A paradoksalnie okolica stadionu była przepiękna. Dookoła palmy, a murawa wyglądała, jakby się po niej dziki przebiegły.
Budućnost ma naprawdę fajną płytę. Ale jedzie się właśnie do takiego miejsca i się po prostu męczy.
Jak wygląda sama atmosfera na stadionach? Obiekty są zdecydowanie mniejsze niż w Polsce i są w gorszym stanie. Kibiców też przychodzi dużo mniej na mecze.
Kompletnie bez porównania. Na meczu w Podgoricy było około dwóch tysięcy osób. Śpiewali i dopingowali, ale nie da się tego w rzetelny sposób odnieść do Polski. Tak naprawdę kibiców ma głównie Budućnost i Sutjeska Nikšić. Ale co do nas czy reszty klubów to na mecze przychodzą przede wszystkim miejscowi. Podobno na spotkaniach jest więcej osób, jak już się tam zaczyna sezon wakacyjny. Ale nie robi to wrażenia.
Nie robią wrażenia też same statystyki. W zeszłym sezonie średnio na meczu ligi czarnogórskiej było 611 kibiców. Tendencja od kilku lat jest spadkowa. Zapewne może na nią wpływać potencjalna korupcja w piłce czarnogórskiej. W tym sezonie padły zarzuty w stronę Arsenalu Tivat o ustawienie meczu w kwalifikacjach Ligi Konferencji Europy z ormiańskim Alashkertem Erywań.
Tego tematu akurat nie znam. Ale widziałem bramkę z niedawnego mecz Mladost DG – Dečić Tuzi. Obrońca gospodarzy podskoczył nad piłką przy strzale przeciwnika. Do tego powiedział, że go noga zabolała, dlatego musiał to zrobić. Bramka przedziwna.
Zvonko Ceklić – bo to o nim mowa – już następnego dnia został zawieszony.
Zahaczając o sam poziom sportowy rozgrywek w Czarnogórze, jakbyś go określił?
Trudno tak jednoznacznie się do tego odnieść. Jest on na pewno niższy niż w Polsce i nawet trudno go porównać do naszej ekstraklasy.
Patrząc chociażby samym rankingiem UEFA rozgrywek, Czarnogóra w zestawieniu prezentuje się niestety słabiutko. W tym sezonie mistrz kraju musiał zaczynać kampanię w Lidze Mistrzów od rundy wstępnej. Czy jest w tej lidze piłkarz, który zrobił na Tobie wrażenie?
Budućnost Podgorica ma naprawdę porządnie grającego napastnika, strzelił nam hat-tricka. Nazywa się Balsa Sekulić. Z tego samego klubu kontrakt z Juventusem niedawno podpisał 17-letni Vasilij Adžic. Ale do Włoch przejdzie dopiero po sezonie. Do tego z Budućnosti wyróżniał się jeszcze Petar Grbić grający na lewym skrzydle.
A czy u Ciebie w drużynie jest ktoś taki? Ja od siebie wskazałbym Juliana Montenegro, ale to z innego powodu. Mieć takie nazwisko i grać w lidze czarnogórskiej – niezły chichot losu.
U nas mamy świetnego środkowego obrońcę, Damjana Dakicia. Ma dopiero 19 lat, jest do nas wypożyczony z Budućnosti, ale nawet nie wiem czemu, bo spokojnie mógłby tam grać.
A propos niespodziewanych zmian barw klubowych to warto wspomnieć o Waszym trenerze, który na lokalnym rynku ma sporą renomę. Milija Savović w sezonie 2021/2022 zdobył mistrzostwo Czarnogóry z Sutjeską Nikšić, mając wówczas 43 lata. Jak to się stało, że trafił do Was i czy rzeczywiście widać po nim porządne trenerskie rzemiosło?
To szkoleniowiec, po którym po kilku treningach widać, że coś w życiu wygrał albo zaraz wygra. Znając jego profesjonalizm i zaangażowanie, nie jestem ani trochę zdziwiony, że doprowadził Sutjeskę do mistrzostwa. Po tamtym sezonie wyleciał do pracy w Libii w Al-Ittihad Trypolis, ale musiał wrócił do kraju z powodów prywatnych. To sprawiło, że zakotwiczył się u nas.