„Życie piłkarza w niższych ligach nie różni się niczym od życia przeciętnego człowieka” (WYWIAD)


Rozmawiamy z Dawidem Byrskim, graczem sv CHC s-Hertogenbosch

13 marca 2019 „Życie piłkarza w niższych ligach nie różni się niczym od życia przeciętnego człowieka” (WYWIAD)

Dawid Byrski, zawodnik między innymi Pogonii Miechów, Garbarnii Kraków czy Polonii Nysa, opowiada o życiu piłkarza występującego w niższych ligach. Jak łączyć granie z pracą? W którym województwie poziom futbolu stoi na najwyższym poziomie? Zapraszamy na rozmowę.


Udostępnij na Udostępnij na

Piłka jest dla wszystkich i wszyscy ją uwielbiają. Przygoda z piłką rozpoczyna się praktycznie zawsze gdzieś w małych klubach, w których czasami zaczynają i te największe światowe gwiazdy. Nie zawsze jednak łatwo można się wybić i większości pozostaje amatorskie granie. Nie jest to naturalnie powodem do ujmy, bo w niższych ligach gracze prezentują przyzwoite umiejętności, a wiele przykładów pokazuje, że i tam spotkać można perły.

Postanowiliśmy porozmawiać z Dawidem Byrskim pochodzącym z małopolskiego Miechowa, który grał w kilku różnych województwach na kilku ligowych szczeblach, a obecnie chce spróbować swoich sił w Holandii.

Mała wielka piłka. Serdecznie zapraszamy!

Dawid, Twoje drogi prowadziły do różnych miast. Jak to z Tobą jest?

Tak, zgadza się. Pochodzę z małej miejscowości spod Krakowa, ale urodziłem się w Nysie w województwie opolskim. Gdy miałem jeden rok, rodzice wyprowadzili się do Miechowa i tam zakoczowaliśmy na dłużej.

Pochodzisz ze sportowej rodziny. Przybliżysz tę historię?

W mojej rodzinie – to fakt – sportem nie zajmuję się tylko ja. Zaczęło się od mojego dziadka, który grał w Słomnikach na pozycji bramkarza, i potem taty, który jako wychowanek Wisły Kraków występował tam do końca juniorów starszych. Potem było kilka innych klubów takich jak Garbarnia, Chemik Kędzierzyn Koźle, Błękitni Kielce, Naprzód Jędrzejów, Sparta Kazimierza Wielka, Pogoń Miechów i na końcu Polonia Nysa, z którą związany jest do dziś jako dyrektor sportowy.

Wychodzi na to, że musiałeś zostać piłkarzem…

Moja przygoda z piłką zaczeła się około 1997 lub 1998. Wtedy trwał nabór mojego rocznika do Wisły Kraków.

W tym czasie Wisła bardzo dobrze szkoliła młodzież. Trudno było się załapać?

Pamiętam to w sumie jak dziś. Było tam około 150 dzieci, z czego wybierali tak powiedzmy około 20-25 osób. Dostałem się tam, choć w sumie nie spodziewałem się. Udało się tam dostać, ale niestety po krótkim czasie musieliśmy zrezygnować z tego pomysłu, bo codzienne dojazdy na treningi były zbyt kosztowne. Pochłaniały zbyt dużo czasu moich rodziców, a ciągłe wożenie mnie do Krakowa było uciążliwe.

Nie myśleli o przeprowadzce?

Nie było możliwości, żeby się przeprowadzić specjalnie dlatego, że ja trenuję w Wiśle, więc zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.

Gdzie wtedy trafiłeś?

Po kilku miesiącach w Pogoni Miechów utworzona została grupa mojego rocznika, którą zresztą zainicjował mój tato. Tak zacząłem grać w piłkę w tym klubie na początku. Potem było kilkanaście innych, ale z Miechowem byłem związany do szesnastego roku życia.

Później opuściłeś rodzinne miasto, tak?

Odszedłem do Polonii Nysa i tych klubów potem była cała masa, więc długo by trzeba było opowiadać, żeby wszystko streścić (śmiech).

Powiedz zatem, jak żyje się piłkarzowi z niższych lig?

Jak żyje się piłkarzowi z niższych lig? Żyje się normalnie, tak jak każdemu innemu człowiekowi. Tylko dochodzi jeden obowiązek w postaci piłki nożnej i trzeba na ten trening jednak jechać, żeby grać, trzeba to jakoś poukładać z życiem rodzinnym czy z pracą. Żeby wszystko było dograne na ostatni guzik, że tak powiem.

Tobie się to udaje? Nic ze sobą nie koliduje?

Czasami trudno było coś tam dograć, żeby trenować i tak dalej. Ja jakoś zawsze próbowałem ułatwiać sobie życie i zawsze szukałem takiej pracy, która pozwoli mi jednak na to, żeby trenować, i tak zawsze było. Nigdy nie miałem jakiegoś problemu z pracą, że musiałem wybierać: praca albo granie.

A później, gdy pojawiła się rodzina, dzieci?

Gram w piłkę już około 21 lat, więc cały ten czas podporządkowany mam tak naprawdę piłce. Poźniej, gdy pojawiły się dzieci, było coraz gorzej z moją organizacją. Przedszkole, żłobki, trzeba było zawieźć, przywieźć, więc człowiek wiecznie w biegu, ale jakoś sobie z żoną dawaliśmy radę. Spokojnie mogę powiedzieć, że życie piłkarza w niższych ligach nie różni się niczym od życia przeciętnego człowieka.

Powiedz jeszcze, jak było z Twoją pracą. Miewałeś jakieś problemy z powodu gry w piłkę?

Starałem się wybierać taką pracę, która pozwoli na trenowanie i granie. Bywało również tak, że nie mogłem na jakimś treningu się pojawić, ale zazwyczaj były to pojedyncze przypadki. Moi pracodawcy zazwyczaj mnie nie lubili, bo gdy tylko zbliżał się pracujący weekend, a ja miałem mecz, to zawsze kombinowałem, żeby nie przyjść do pracy i miałem w temacie zawsze 100% skuteczności (śmiech).

Myślisz, że mogłeś osiągnąć więcej? Masz już 28 lat.

Każdy młody zawodnik, który trenuje, chce osiągnąć jak najwyższy poziom. Myślę, że gdybym miał trochę bardziej poukładane w głowie (śmiech) i trochę więcej szczęścia, mogłoby tak być. Dużą zasługę – w cudzysłowie – w tym, że moja przygoda toczy się tak, a nie inaczej, mieli też co poniektórzy trenerzy. Robili mi bardziej „pod górkę”, niż chcieli pomóc. Jednak to już było i nie wróci. Trzeba skupiać się na tym, co jest teraz.

Co uważasz za swój największy sukces?

Największy sukces… zdecydowanie było to utrzymanie z Pogonią Miechów. Uratowaliśmy się przed spadkiem do B-klasy. Gdybyśmy wtedy spadli, prawdopodobnie trudno by było, aby Pogoń podniosła się z kolan.

Przeżyłeś to utrzymanie jakoś wyjątkowo?

Było to dla mnie ważniejsze niż nawet awans z Garbarnią do 2. ligi. Pamiętam do dziś, jak wchodząc do szatni Pogoni w 2014 roku, mając 23 lata, byłem najstarszym zawodnikiem. Chłopaki od razu wybrali mnie kapitanem drużyny, za co bardzo dziękuję. Zaufali mi, a ja starałem się być dla nich jak najlepszym przykładem. Udało nam się utrzymać w A-klasie i co najważniejsze, w kolejnym sezonie wygraliśmy ligę i awansowaliśmy do okręgówki.

Znamy się nie od dziś i powiem Ci, że kiedy byłeś w Garbarnii Kraków, to myślałem, że masz już z górki. Jak wspominasz ten okres?

Tak… Byłem to dobre określenie, bo więcej czasu spędziłem w rezerwach niż w pierwszej drużynie. Klub był bardzo fajny, mieliśmy superdrużynę, z którą awansowaliśmy do 2. ligi po kilkudziesięciu latach bez jakiegoś potężnego budżetu. Trudno było mi się przebić do składu, bo trafiłem tam z okręgówki i miałem spore braki. Co prawda udało mi się je nadrobić po okresie przygotowawczym, ale potem, kiedy moja gra wyglądała całkiem nieźle, miałem pecha i złapałem głupią kontuzję. Wykluczyło mnie to z gry na półtora miesiąca, a później było już po zawodach.

Mówisz, że to był przeskok. Mógłbyś rozwinąć?

Do Garbarnii trafiłem z Czarnych Otmuchów i był to dla mnie przeskok przede wszystkim fizyczny. Na początku słabo radzilem sobie na treningach, ale za to chyba w każdym sparingu zdobyłem bramkę i to zaważyło na moim przejściu. Trenerem był Krzysztof Szopa, ale więcej grałem w A-klasowych rezerwach, które prowadził Stanisław Śliwa. W pierwszej drużynie poziom był naprawdę bardzo wysoki. Niestety.

Grałeś też w Polonii Nysa, w której Twój ojciec pełni rolę dyrektora sportowego. Jak się gra, kiedy jednym z szefów jest Twój tata?

Gra się normalnie, tak jak w każdym innym klubie. Cieszę się, że mój tata wziął klub w garść, bo kiedyś… była przepaść i trzy metry mułu – mówiąc dokładnie.

Co masz na myśli?

Wreszcie jest w tym klubie jakaś organizacja i profesjonalni trenerzy, a nie jak wcześniej, że trener rzucał piłkę i „macie, grajcie”.

A jakaś szydera była? Pupil dyrektora? (śmiech)

Wiadomo, w klubie mam dużo kolegów, bo przecież grałem z nimi wcześniej czy w juniorach, czy w seniorach i czasem była w szatni szydera, że ojciec dyrektor to pewny skład.

A było tak?

Absolutnie. Wszystko na normalnych warunkach bez żadnej taryfy ulgowej i takiej nigdy nie było.

Obecnie kontynuujesz swoją karierę za granicą Polski, w Holandii. Jak do tego doszło?

Tak, wyjechałem na początku grudnia 2018 roku do Holandii i na drugi dzień poszedłem do pobliskiego klubu zapytać, czy mogę z nimi trenować.

Nie mogłeś rozstać się z piłką? Nie było problemu?

Dokładnie. Oczywiście nie było żadnego problemu i mogę powiedzieć, że przynajmniej do czerwca tu zostaję. Jestem zawodnikiem sv CHC s-Hertogenbosch. Jest to liga regionalna, a jeżeli miałbym ją porównać do jakiejkolwiek ligi polskiej, to myślę, że jest to poziom takiej naszej czwartej ligi, może lepszej okręgówki.

Jak idzie na obczyźnie?

Właśnie jest mały problem, bo trenuję, ale nie mogę grać. Klub zaspał trochę w sprawie transferu międzynarodowego. Przekonywali mnie, że nie trzeba, że tylko deklarację trzeba podpisać, a teraz czekamy na to, czy uda się coś załatwić. W najgorszym wypadku będę tylko trenował.

Grywałeś w różnych regionach naszego kraju. Jak wygląda poziom lig w poszczególnych makroregionach?

Tak, grałem w lidze dolnośląskiej, opolskiej, świętokrzyskiej, małopolskiej. Jeżeli mielibyśmy porównywać, to zdecydowanie w Małopolsce poziom jest najwyższy. Dużą wagę przywiązuje się do techniki i szybkości gry. W lidze dolnośląskiej jest podobnie, a jeżeli chodzi o Opolszczyznę, to ten level był niższy niż obecnie. W ostatnich latach wspiął się mocno w górę, ale to zasługa dobrze wyszkolonych trenerów, którzy dużą uwagę zwracają na taktykę. W ligach świętokrzyskich poziom jest zdecydowanie najsłabszy, ale za to finansowo jest tam całkiem inny.

Poruszasz ważną kwestię, finanse. Da się utrzymać, grając na takim poziomie jak Ty, tylko z piłki? Jest to czasami możliwe?

Myślę, że w tak niskich ligach, jak ja grałem, czyli trzecia czy czwarta albo okręgówka, trudno jest się utrzymać z piłki. Dopiero gdzieś tak w drugiej czy pierwszej lidze jest taka możliwość, aby grając, móc utrzymać swoją rodzinę. Niestety ja do takiego poziomu nigdy nie doszedłem.

A dostawałeś jakieś nagrody rzeczowe za dobrą grę?

Nigdy nie dostałem żadnej nagrody rzeczowej. Jedynie premie za wygrane mecze były moimi nagrodami. W niższych ligach raczej nie ma takowych nagród.

Grałeś w różnych zespołach. Który zatem jest tym najbliższym Twojemu sercu?

Pogoń Miechów. To jest najlepszy klub na świecie. To on mnie wychował i dużo nauczył. Nawet mam wytatuowany herb Pogoni na bicepsie. Tam czuję się jak w domu. Zawsze jak przyjeżdżam w odwiedziny, to do klubu wpadnę chociaż na chwilę. Powspominamy stare czasy. Pamiętam, jak przechodziłem do Targowianki, powiedziałem chłopakom w szatni, że się nie żegnam, tylko mówię do zobaczenia.

Masz jeszcze jakieś plany związane z Pogonią?

Moim marzeniem jest, żeby moim ostatnim spotkaniem w przygodzie piłkarskiej był mecz w barwach Pogonii. Tam, gdzie zaczynałem, tam skończę. Zawsze sobie to powtarzam. W tej drużynie panuje przede wszystkim rodzinna atmosfera, mam bardzo dużo znajomych i przyjaciół. To jest mój klub!

Zwiedzałeś różne kluby. Z jakimi zawodnikami grałeś? Masz na liście jakieś znane nazwiska?

Jeżeli chodzi o zawodników, z którymi grałem, to był to na przykład Marcin Siedlarz grający w Gorniku Zabrze czy włoskiej AC Siena. Był też Bartłomiej Kasprzak, którego wtedy jeszcze mało kto znał, ale był niesamowicie wyszkolony technicznie i wygrał nawet polską edycję konkursu Nike. Aktualnie gra w Sandecji Nowy Sącz. Grałem również z Krzyśkiem Kalembą, który do dziś jest kapitanem Garbarnii. Był jeszcze Bartek Praciak, został wtedy królem strzelców trzeciej ligi, czy Marcin Pluta, obecny trener grup młodzieżowych w Wiśle.

W swojej przygodzie spotkałeś też wielu trenerów. Który był najsurowszy albo którego najmilej wspominasz?

W mojej przygodzie z piłką miałem kilku surowych trenerów, ale najbardziej wybuchowy, jakiego miałem, to Andrzej Polak, który jest człowiekiem niesamowicie wymagającym, ale i profesjonalistą w stu procentach. Spróbuj zrobić coś nie po jego myśli, to nie chciałbym być w Twojej skórze (śmiech).

Na koniec opowiedz jakąś ciekawą anegdotę. Pewnie masz kilka w zanadrzu. 

Sytuacji zabawnych w szatniach czy podczas meczów jest bardzo dużo. Na wszystkie zabrakłoby pewnie czasu. Według mnie najzabawniej jest zawsze na obozach przygotowawczych. Pamiętam taką sytuację, kiedy rozrabialiśmy spirytus cukierkami leśnymi i wpadł kierownik z trenerem…

Zapowiada się ciekawie (śmiech).

Słuchaj dalej. Mówią do nas tak: Panowie… Ja myślałem, że dostanę wtedy zawału i że to mój koniec na obozie, a trener kontynuuje… Nie zapomnijcie o nas, my też się przygotowujemy do sezonu (śmiech).

Jakieś inne pikantne historie?

Mieliśmy osiemnastkę dwóch zawodników, a na drugi dzień graliśmy mecz o 11. Na zbiórkę cała drużyna poszła prosto z tych urodzin.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze