Czy polscy selekcjonerzy w XXI wieku nie byli wystarczająco dobrzy?


Obcokrajowcy radzili sobie lepiej w ostatnich 20 latach z prowadzeniem naszej reprezentacji

23 marca 2023 Czy polscy selekcjonerzy w XXI wieku nie byli wystarczająco dobrzy?
Marcin Kuźnia/iGol.pl

Reprezentacja Polski to jedna z najbardziej medialnych rzeczy w Polsce. Nasze dobro narodowe, a niektórym wciąż przeszkadza wybór zagranicznego trenera na głównego kierującego „Biało-czerwonymi”. Prawda jest taka, że polscy selekcjonerzy nie sprostali oczekiwaniom i każdy z nich gubił się w pewnym momencie. To szkoleniowcy zagraniczni zostawiali lepszy sznyt na polskiej drużynie. Choć nie możemy zapominać o jednym polskim wyjątku.


Udostępnij na Udostępnij na

W XXI wieku reprezentacja Polski miała 11 trenerów (licząc z Jerzym Engelem wybranym w 2000 roku), w tym polscy selekcjonerzy stanowili oczywiście większość. Tylko trzykrotnie władze PZPN decydowały się na zatrudnienie obcokrajowca. Właśnie tym trzecim jest Fernando Santos, którego jeszcze nie możemy oceniać za pracę z „Biało-czerwonymi”. Za to chcemy się przyjrzeć przeszłości i pracy naszych szkoleniowców z „dobrem narodowym”, jak niektórzy nazywają naszą kadrę A.

Nie oszukujmy się, w obecnej chwili prezes PZPN nie miał odpowiedniej i wolnej opcji polskiej na mianowanie jej selekcjonerem. W tym momencie też było lepiej, aby na trenera reprezentacji wybrać kogoś z doświadczeniem w tej roli, a nie kierować się obywatelstwem i szukać kolejnego dobrego trafu. Raz nam się udało z Adamem Nawałką, ale i on miał swój bardzo słaby moment. Słusznie władze Związku skupiły się na kandydacie zagranicznym, choć niektórzy wciąż grzmią w tym temacie, nazywając to złym wyborem.

Reprezentacja narodowa jest jak ministerstwo. […] Tu mamy ministerstwo piłki nożnej, którym się interesuje kilkadziesiąt milionów ludzi. Czy powinien prowadzić to ktoś z zagranicy? Przecież my w żadnym ministerstwie nie mamy nikogo z zagranicy. […] Tu też, w mojej ocenie, powinien to prowadzić Polak, bo najlepiej sobie da radę z psychiką tych zawodników. Z tym, skąd oni wyrośli, będzie odnosić się do pewnych historycznych momentów i wartości polskich. Jerzy Engel w „Dwóch Fotelach” na kanale Meczyki.pl

Jedziemy po mistrzostwo świata!

Zacznijmy od autora powyższego cytatu. Jerzy Engel objął reprezentację Polski z początkiem 2000 roku, a Polska miała z nim przełamać klątwę Piechniczka. Ówczesny selekcjoner przeszedł do historii, bo udało mu się wreszcie awansować z drużyną narodową na wielki turniej. Tyle lat czekania, tyle lat upokorzeń i wreszcie udało się przywrócić „Biało-czerwonych” na właściwą ścieżkę. Dzięki Engelowi znowu uwierzyliśmy w to, że polska piłka ma moc. Jako pierwsi awansowaliśmy na mundial w Korei i Japonii, więc nie było zdziwień, że jedziemy tam po mistrzostwo świata.

Engel przeszedł też do historii jako pierwszy selekcjoner, który do drużyny narodowej powołał naturalizowanego zawodnika. Emmanuel Olisadebe z miejsca stał się ważnym punktem naszej reprezentacji, co też pokazywało pewne problemy. Skoro musieliśmy szukać takiego wsparcia w postaci nigeryjskiego napastnika, to musieliśmy mieć niewystarczających napastników w tamtym momencie. Polski szkoleniowiec, chcąc osiągnąć sukces, potrzebował dobrych wykonawców, a mając solidnych wyrobników, potrzebował jeszcze artysty. Kimś takim był „Oli”, który w zasadzie z kadry zniknął praktycznie równo z końcem kadencji Engela. Co też świadczy raczej o jego roli zadaniowca niż dumnego obywatela nowej ojczyzny.

Przy awansie naszej reprezentacji w 2001 roku zachłysnęliśmy się naszym sukcesem. Wygraliśmy grupę eliminacji, ale tak naprawdę czy zrobiliśmy coś wielkiego? Wtedy naszymi największymi rywalami byli Norwedzy i Ukraińcy. Pierwsi już byli dogasającym cieniem lat 90., który dopiero teraz zaczyna się odbudowywać. Drudzy dopiero zaczęli się szerzej prezentować Europie, ale głównie za pomocą Dynama Kijów, a nie drużyny narodowej. I my też mieliśmy pewne problemy z tymi ekipami, choć ostatecznie wychodziliśmy zwycięsko.

Mimo zapowiedzi walki o mistrzostwo świata Jerzy Engel miał świadomość, że ten sam skład z eliminacji może nie wystarczyć. Dlatego zaczął szukać wzmocnień w polskiej lidze, ale też zszokował reprezentacyjną starszyznę brakiem powołania dla Tomasza Iwana (ten błąd potem popełniali też inni selekcjonerzy). Nie było nas od lat na tak dużym turnieju i do końca nie wiedziano, jak trzeba postąpić ze zgrupowaniem przed mundialem. Na nim niestety niepotrzebnie robiono wszystko na styl przygotowań przed startem sezonu, jak w piłce klubowej.

Naszym zabrakło sił i zamiast świętować zdobycie pucharu, najedliśmy się wstydu. Sprawdzona taktyka z eliminacji tym razem nie zadziałała, bo też rywale już dobrze wiedzieli, jak chcemy grać. Przeciwnicy też byli świeżsi i lepiej przygotowani fizycznie. Dlatego niespodziewanie przegraliśmy z Koreą Południową 0:2, a potem dostaliśmy lanie od Portugalii 0:4. Jedynie drugi garnitur lekko zatarł plamę na naszym honorze, bo pokonaliśmy USA 3:1.

Skończyliśmy mistrzostwa w Korei i Japonii na fazie grupowej, a Engel na tym skończył pracę w kadrze narodowej. Choć trzeba przyznać, że przeszedł do historii jako ten, który przełamał klątwę Antoniego Piechniczka. Był on także pierwszym selekcjonerem w XXI wieku, który wygrał grupę eliminacyjną. Potem dokonało tego jeszcze tylko trzech trenerów.

Polscy selekcjonerzy mieli jednego godnego przedstawiciela

Ktoś może powiedzieć, że polscy selekcjonerzy wcale nie byli tacy przeklęci. Przecież mieliśmy Adama Nawałkę, który osiągnął sukces! Tak, to prawda. Adam Nawałka jest pod tym względem wyjątkowy. Był to pierwszy polski trener od lat, który uczynił progres z reprezentacją i wytrzymał dość długo na stanowisku. Tutaj na pewno zaowocowały czas, jaki otrzymał Nawałka, oraz jeszcze jedna rzecz, o której wspomnimy pod koniec artykułu.

Oczywiście, Adam Nawałka udowodnił, że jest trenerem bardzo dobrym w PKO Ekstraklasie. Choć w momencie jego wyboru kibice nie byli do końca przekonani do tej kandydatury. Dopiero co pożegnano Waldemara Fornalika, który osiągał lepsze wyniki w naszej lidze z Ruchem Chorzów. W roli trenera kadry narodowej się nie sprawdził, więc jak miał wypaść lepiej szkoleniowiec wzięty z Górnika Zabrze? Otóż nowy selekcjoner miał plan i przede wszystkim potrafił wyciągnąć maksa z potencjału naszych kadrowiczów. I jeszcze miał szczęście, bo trafił z kadencją na najmocniejsze pokolenie piłkarskie, jakie mieliśmy w XXI wieku.

Czy musimy przypominać o sukcesie z Euro 2016 albo pierwszej historycznej wygranej z reprezentacją Niemiec? Pewnie każdy z nas to dobrze pamięta. Byliśmy tak blisko półfinału mistrzostw Europy, ale po nich kadra miała pójść dalej. Niestety nieco stanęła w miejscu. Nawałka chciał grać na patencie ze wcześniejszych lat, ale już ci jego podstawowi wykonawcy nie byli w tak wielkiej formie. Grzegorz Krychowiak zagubił się po transferze do PSG, Arkadiusz Milik doznał ciężkiej kontuzji więzadeł w obu kolanach (jedno po drugim). W eliminacjach do mistrzostw świata 2018 mocno wypunktowała nas Dania (0:4), która dała powody do myślenia selekcjonerowi. Nawet miano trzeciego trenera, który wygrał grupę eliminacyjną w XXI wieku, nie wpłynęło pozytywnie na ból głowy Nawałki.

Adam Nawałka chciał zmienić naszą grę pod względem taktyki. Musiał to zrobić, bo rywale już wiedzieli, jak gramy. Nie da się jechać na jednym patencie, licząc na wieczną wysoką formę polskich kadrowiczów. Dlatego zaczęliśmy eksperymenty z grą na trójkę środkowych obrońców. Musieliśmy mieć więcej planów, ale wszystko rozsypało się jak piaskowy zamek po kontuzji Kamila Glika. Nasz szef defensywy wyleciał przed samym startem mundialu w Rosji. Selekcjoner przez te kłopoty stracił głowę i na mecz z Senegalem wrócił do dawnych schematów, które tym razem nie zadziałały (porażka 1:2). W kolejnym spotkaniu spróbował odświeżyć kadrę o kilka mniej spodziewanych nazwisk, ale skończyło się to wysoką porażką z Kolumbią (0:3). Jedynie zostało nam na marne pocieszenie zwycięstwo 1:0 nad Japonią.

Bez wątpienia Nawałka był selekcjonerem, który dał nam najwięcej radości z XXI wieku. Miał on pomysł, który zadziałał podczas Euro 2016. Trafił też idealnie na mocne pokolenie piłkarzy, ale w pewnym momencie sam już taktycznie nie dał rady wpłynąć na kadrę. Kadrę, która zaczęła słabnąć przez słabszą formę poszczególnych piłkarzy. Pomysły taktyczne nie sprawdziły się, a potem potrzebne było nowe otwarcie, a w zasadzie wprowadzenie nowych młodych piłkarzy do obecnej grupy. Przykro było nam żegnać tego selekcjonera, ale po klęsce na mundialu 2018 konieczna była zmiana.

Błędy z przeszłości

Zanim przejdziemy do kolejnych polskich selekcjonerów po Nawałce, to wypadałoby jeszcze przypomnieć tych przeszłych. Po porażce w mistrzostwach świata 2002 kadrę objął trochę niespodziewanie Zbigniew Boniek. Miał on odświeżyć drużynę i kontynuować misję swojego poprzednika. Zwłaszcza że nie mieliśmy trudnej grupy kwalifikacyjnej. Niestety fatalnie zaczynamy eliminacje do mistrzostw Europy i w ledwie pół roku praktycznie tracimy szansę na kwalifikację. Od 2003 roku z reprezentacją zaczął pracować Paweł Janas, który dostał dużo czasu. Było wiadome, że do Euro 2004 nie awansujemy. Nowy selekcjoner otrzymał sporo czasu na zaaklimatyzowanie się w nowej roli i wniesienie swoich pomysłów do zespołu. Jego prawdziwy sprawdzian zaczął się od kolejnych eliminacji.

W drodze do mistrzostw świata 2006 stanęła przed nami głównie Anglia. Z pozostałymi ekipami mieliśmy sobie łatwo poradzić i udało się wygrywać te najważniejsze mecze z Austrią czy Walią. Ponosiliśmy jedynie porażki z Anglikami, którzy dwukrotnie byli górą. Było widać w tych meczach, że jeszcze brakuje nam trochę do tej światowej czołówki. Mimo to grupę kończymy z ośmioma zwycięstwami i dwoma porażkami, co dało nam ostatecznie jeden punkt mniej od reprezentacji Anglii. Potem losowanie mistrzostw świata było sprzyjające, ale znowu popełniono stare błędy.

Paweł Janas – wzorem Jerzego Engela – chciał wstrząsnąć drużyną przed turniejem i zamieszał w powołaniach. Ostatecznie odsunął ważnych zawodników eliminacji: Tomasza Frankowskiego, Jerzego Dudka i Tomasza Kłosa. Dodatkowo znowu drużyna dostała ostre treningi przed turniejem, a dodatkowo bardziej myślała o meczu z Niemcami niż meczu otwierającym dla nas turniej z Ekwadorem. Efekt? Porażka na otwarcie 0:2 i ukrywanie się selekcjonera i sztabu szkoleniowego przed dziennikarzami (słynna konferencja prasowa z kucharzem). W meczu z gospodarzami dzielnie broniliśmy się, walcząc o remis do samego końca, ale w ostatniej akcji Niemcy strzelili nam gola, wręczając nam bilet powrotny do Polski. Na otarcie łez wygrywamy z Kostaryką 2:1.

Janas całkowicie pogubił się w swoich autorskich pomysłach, podobno niekonsultowanych ze sztabem szkoleniowym, co musiał przypłacić dymisją. Po nim kadrę objął pierwszy zagraniczny selekcjoner w XXI wieku. O nim jednak później.

Teraz przejdziemy jeszcze do wybrańca kibiców – Franciszka Smudy. Pod presją fanów prezes PZPN ugiął się i wybrał na pozycję selekcjonera trenera, który osiągał świetne wyniki w PKO Ekstraklasie. To miał być zbawca, który na Euro 2012 godnie poprowadzi reprezentację Polski do sukcesu na rodzimym gruncie. Czasu miał sporo, bo jako gospodarz nie graliśmy eliminacji. Był to okres, w którym selekcjoner chciał osiągnąć sukces i przez braki odpowiedniej klasy zawodników zaczął szukać piłkarzy zagranicznych. Wtedy w kadrze pojawiało się mnóstwo farbowanych lisów. To też było pokłosie konfliktów, w jakie wpadał Smuda, który był człowiekiem o trudnym charakterze. U niego zostali skreśleni Artur Boruc oraz Michał Żewłakow. Nie dostrzegał on jeszcze kilku młodych potencjalnych kadrowiczów, w tym Kamila Glika.

Dobrze pamiętamy Euro 2012, które zaczęliśmy od gola Roberta Lewandowskiego. Jednak wszystko, co było dobre, skończyło się wraz z pierwszą połową meczu z Grecją. Remis na otwarcie (1:1), potem znowu wywalczony punkt z Rosją (1:1) i na koniec słaba porażka z Czechami (0:1). Najważniejszy turniej w historii naszego kraju kończymy na fazie grupowej, a lud odwraca się od swojego wybrańca. Nikt z fanów nie wyobraża sobie dalszej pracy ze Smudą, który za bardzo przywiązywał się do jednej jedenastki. Podobnie jak wcześniejsi selekcjonerzy popełnił błędy w okresie przygotowawczym oraz nie za bardzo chciał dokonywać korekt własnego składu. To skończyło się klęską.

Ostatni polscy selekcjonerzy

Do uzupełnienia listy zostało nam jeszcze trzech. Polscy selekcjonerzy zostają domknięci kadencjami Waldemara Fornalika, Jerzego Brzęczka i Czesława Michniewicza. Zaczynamy od pierwszego, który po dobrej pracy z Ruchem Chorzów został wybrany na trenera kadry narodowej. Wybór był ciekawy, ale miał dość dużo argumentów za. Fornalik miał odbudować kadrę ze zgliszczy porażki na Euro 2012. Dodatkowo szukał on młodych zawodników, a nie kolejnych naturalizowanych piłkarzy. To u niego debiutował Piotr Zieliński, który dopiero przebijał się do składu Udinese Calcio.

Niestety Fornalikowi dane było zagrać tylko w jednych eliminacjach. Były to kwalifikacje przed mistrzostwami świata w Brazylii, a do naszej grupy znowu trafiła Anglia. Początek kadencji był przyzwoity, bo nie przegrywaliśmy w tych najważniejszych meczach. Nawet udało nam się zremisować na swoim terenie z Anglikami (1:1) po słynnym „Basenie Narodowym”. Wszystko, co złe, zaczęło się od porażki z Ukrainą na wiosnę 2013 roku. Niespodziewanie szybko Ukraińcy zdominowali nas na Stadionie Narodowym, wygrywając z nami 3:1. W tym momencie porażka dla nich oznaczała koniec marzeń o awansie, a ten wynik zbudował ich na nowo. Za to nasza kadra od tego momentu zaczynała się rozsypywać.

Fornalik opierał drużynę narodową na liderach z Euro 2012, a do tego dodał kilka nowych nazwisk. Nie udało mu się jednak uzyskać konkretnego stylu, bo trudno było wtedy scharakteryzować naszą drużynę. Dodatkowo w kadrze zaciął się Robert Lewandowski, który seriami zdobywał gole w Bundeslidze. Selekcjoner zaczął odświeżać piłkarzy, którzy od lat nie grali w kadrze narodowej (np. Mariusz Lewandowski).

Późniejsze remisy z Mołdawią i Czarnogórą oraz porażki z Ukrainą i Anglią przekreśliły marzenia o mundialu. W międzyczasie zmienił się prezes PZPN, który tylko czekał na okazję do zmiany selekcjonera. Podziękowano więc byłemu trenerowi Ruchu Chorzów, a w jego miejsce wszedł Adam Nawałka. Co ciekawe, Fornalik to jedyny selekcjoner, który na stałe wrócił do pracy w piłce klubowej. Jerzy Engel i Paweł Janas na chwilę pojawiali się w klubach, ale nie na długo. A byłego selekcjonera z lat 2012-2013 do dzisiaj widzimy na ekstraklasowych boiskach.

Po Nawałce misję przebudowy kadry otrzymał Jerzy Brzęczek. Wybór nie pierwszy raz w historii reprezentacji był dość kontrowersyjny, ale w tamtym momencie mógł się obronić. Nowy selekcjoner osiągał bardzo dobre wyniki z Wisłą Płock i podobno był blisko pracy w Legii Warszawa. Jednak pojawiła się atrakcyjniejsza oferta pracy z reprezentacją. Początek był dość obiecujący, bo przegraliśmy po zaciętym boju w Lidze Narodów z Włochami (0:1). Tylko to był ostatni mecz pod ręką Brzęczka, w którym graliśmy przyjemny dla oka futbol. Potem nasza kadra zaczęła grać zgodnie z planem nowego szkoleniowca, który zakładał przede wszystkim dbanie o defensywę. W Lidze Narodów do końca się to nie sprawdziło, ale w eliminacjach do Euro 2020 już tak.

Brzęczek nie miał trudnej grupy eliminacyjnej (najsilniejszym rywalem Austria), co było pokłosiem dobrej gry naszej kadry w erze Nawałki. Do tego jeszcze jedna spuścizna nie pomogła nowemu trenerowi w zachowaniu posady. Mowa o stylu gry, bo za Euro 2016 przywykliśmy do ładniejszej gry „Biało-czerwonych”. Misja awansu, i to z 1. miejsca (jako czwarty i ostatni selekcjoner w XXI wieku Brzęczek wygrał grupę eliminacyjną), nie wystarczyła do zachowania posady. Pod presją dziennikarzy oraz kibiców Zbigniew Boniek uległ naciskom i zwolnił byłego trenera Wisły Płock. Nowe otwarcie nie wyszło polskiemu trenerowi, więc kadrę przejął zagraniczny szkoleniowiec – Paulo Sousa.

Ostatnim polskim selekcjonerem był Czesław Michniewicz. Jest to dość świeża sprawa, więc tylko odsyłamy do innego artykułu z naszego portalu o końcu pracy z wcześniejszym trenerem reprezentacji.

Zagraniczna myśl szkoleniowa

W XXI wieku dopiero trzeci raz powierzamy reprezentację Polski w ręce zagranicznego trenera. Pierwszym był Leo Beenhakker, który miał już za sobą sporą karierę (trenował m.in. Real Madryt). Holender zaczął pracę z polską kadrą w połowie 2006 roku i wytrwał na stanowisku trzy lata. W tamtym momencie potrzebowaliśmy spojrzenia z zewnątrz, szczególnie kogoś doświadczonego i znającego zachodni futbol. Choć akurat do nas przychodził po pracy z Trynidadem i Tobago. Jednak dość szybko nowy selekcjoner dostrzegł problemy naszego futbolu, a zarazem świeżym okiem spojrzał na polską ligę i wyciągnął z niej kilka niespodziewanych nazwisk.

Do dziś świetnie wspominamy spotkania z Portugalią w ramach eliminacji do Euro 2008. Mecze, które ukształtowany tamtejszą drużynę narodową oraz dały jej ostatecznie zwycięstwo w grupie eliminacyjnej. A do tego pierwszego starcia z Portugalczykami nie było tak kolorowo, bo nasi piłkarze zaczęli od niespodziewanej porażki z Finlandią (1:3), remisu z Serbią (1:1) oraz marnego zwycięstwa nad Kazachstanem (1:0). Na mecz z ówczesnym liderem grupy weszliśmy z nastawieniem, że porażka przekreśla nasze szanse na awans. I to starcie zbudowało naszą drużynę, która do końca eliminacji szła jak burza. Choć zdarzyła nam się jedna wpadka (porażka 0:1 z Armenią).

Holenderski selekcjoner potrafił dla reprezentacji wyciągnąć takich piłkarzy jak Grzegorz Bronowicki czy Paweł Golański. Dostrzegł coś w Michale Pazdanie, który tak naprawdę odpalił później. Beenhakker był pierwszym selekcjonerem w XXI wieku, który nie odpadł po dwóch meczach z wielkiego turnieju. Zaczęliśmy od porażki z Niemcami (0:2), ale później remis z Austriakami (1:1) sprawił, że liczyliśmy się w grze do końca. Niestety wtedy nie wyszliśmy z grupy, bo przegraliśmy w ostatnim starciu z Chorwacją (0:1). Jednak pracę Holendra doceniono i został on na kolejne eliminacje.

Beenhakker dostrzegał problemy naszego futbolu, bo mówił choćby o słabej infrastrukturze. Przy okazji pracy w naszym kraju chciał jeszcze nadać jakąś myśl szkoleniową na kolejne lata. Niestety ci bardziej doświadczeni trenerzy odebrali to jako atak. W Polsce brakowało utalentowanych zawodników, a selekcjoner musiał wzmacniać kadrę drugim naturalizowanym zawodnikiem – Rogerem Pereiro. Brazylijczyk strzelił jedynego gola naszej reprezentacji podczas Euro 2006. Przy okazji tego turnieju szkoleniowiec kadry narodowej wykonał jeszcze jedną ważną rzecz. Na zgrupowanie przed mistrzostwami poszerzył kadrę o paru polskich trenerów. Wśród nich był Adam Nawałka, który potem zdobytą wiedzę mógł wykorzystać przy samodzielnym prowadzeniu reprezentacji. To mogło być fundamentem dla udanej kadencji polskiego trenera.

Kolejne eliminacje Holendra były już zdecydowanie słabsze. Nasza reprezentacja zawodziła, przegrała choćby ze Słowacją, Irlandią Północną czy Słowenią. Beenhakker wycisnął maksa z tamtejszej drużyny, ale zabrakło mu już nowych rozwiązań na kwalifikacje do mistrzostw świata w RPA. Został zwolniony w trakcie eliminacji, ale do dziś pozostawił przyzwoite wrażenie. Jest jednym z dwóch selekcjonerów w XXI wieku, który po braku awansu z grupy w głównym turnieju nie został zwolniony ze stanowiska.

Drugim takim trenerem był Paulo Sousa, który został selekcjonerem mianowanym przez Zbigniewa Bońka w zastępstwie Jerzego Brzęczka. Portugalczyk miał sprawić, że nasza drużyna miała grać bardziej widowiskowy futbol. Wiemy, jak to się wszystko skończyło, ale zostawmy jego końcówkę kadencji. Nasza reprezentacja wyraźnie zmieniła styl gry. To za Portugalczyka zaczęliśmy strzelać dużo goli w eliminacjach. Nasza drużyna grała bardziej poukładany futbol, a dzięki temu przyjemniej oglądało się mecze Polaków z lepszymi ekipami. Choć nie wygrywaliśmy wielu spotkań z takimi drużynami, to było mniej żal porażek po dobrym stylu gry.

Można zarzucać Sousie, że za jego kadencji traciliśmy mnóstwo goli. Jednak to była cena zmiany stylu gry, który u nas od lat bazował na defensywie. Mieliśmy grać ładniej piłką i wychodzić wyżej, przez co płaciliśmy błędami w obronie. Nasi defensorzy tak naprawdę musieli nauczyć się nowego sposobu bronienia. Na samym Euro 2020 niestety nie oczarowaliśmy świata. Zaliczyliśmy wpadkę w pierwszym meczu ze Słowacją (1:2), ale kto wie, co by było, gdyby nie ta czerwona kartka Grzegorza Krychowiaka… Potem rozegraliśmy dobre zawody z Hiszpanią (1:1), a na koniec po boju ze Szwedami (2:3) odpadliśmy z turnieju. Tylko jakie były wtedy nastroje kibiców po odpadnięciu z mistrzostw Europy, a jakie po osiągnięciu 1/8 finału mundialu przez Czesława Michniewicza?

Paulo Sousa został na stanowisku, bo jego praca przynosiła efekty. Zarazem szło mu dobrze w eliminacjach do mistrzostw świata w Katarze, co też działało pozytywnie na chęć kontynuowania współpracy. Psuć się zaczęło coś pod koniec eliminacji, kiedy selekcjoner zaczynał otrzymywać sygnały o lepszym miejscu pracy (kasa, misiu). Jednak wracając do samej oceny pracy Sousy, to był on pierwszym selekcjonerem od Nawałki, który uwolnił potencjał ofensywny naszej drużyny. Niestety za tym nie poszła dobra gra w obronie, ale portugalski trener pokazał, że z naszymi możliwościami (i patrząc na przynależność klubową kadrowiczów) nie musimy się bać ofensywnej gry.

Po nim przyszedł Czesław Michniewicz, który ponownie wrócił do bardziej zachowawczego stylu gry. Przyniósł on sukces w postaci zwycięstwa w barażach o mundial, a potem awans do fazy pucharowej mundialu pierwszy raz od 1986 roku. Jednak polski kibic po wielu latach oglądania gry na kontrę i myśleniu przede wszystkim o obronie chciał zobaczyć coś lepszego.

Fernando Santos – mistrz Europy z Portugalią i bohater reprezentacji Grecji

Dlatego teraz przyszła pora na trzeciego zagranicznego selekcjonera reprezentacji Polski w XXI wieku, który wykorzysta odpowiednio potencjał naszych piłkarzy. Przecież nigdy w historii nie mieliśmy zawodników grających w takich klubach, jak: Barcelona, Juventus, Arsenal czy Napoli. Mamy kim grać w kadrze narodowej, ale do tej pory polscy selekcjonerzy nie potrafili odpowiednio ich wykorzystać. Człowiek z takim CV nie prowadził jeszcze kadry narodowej, dlatego powinniśmy oczekiwać wiele po nowym szkoleniowcu rodem z Portugalii.

***

Obecnie mamy piłkarzy na wysokim poziomie, ale nie do końca nasi trenerzy potrafili wyciągnąć z nich cały potencjał. Nie zawsze też pomysły taktyczne szły za tym, czego oczekiwali kibice i sami zawodnicy. Polscy selekcjonerzy nie zdawali egzaminu na dłuższą metę i zazwyczaj dość szybko kończyli pracę z kadrą narodową, bez zbudowania solidnego fundamentu. Jedynym wyjątkiem był Adam Nawałka, który czerpał z doświadczenia pracy przy Leo Beenhakkerze oraz trafił na zwyżkę formy naszych piłkarzy. Teraz potrzebujemy kogoś, kto uformuje z naszych piłkarzy dobrą drużynę. Fernando Santos ma ogromne doświadczenie i może on zbudować solidne podwaliny na kolejne lata. Szkoda tylko, że nie ma aktualnie w jego sztabie polskiego trenera, który mógłby w przyszłości pójść dalej jego drogą.

Nie chcemy piętnować całkowicie naszych trenerów, bo mamy kilka ciekawych nazwisk. Pojawiają się też nowi, młodzi, którzy przychodzą ze świeżymi pomysłami. Skoro mamy czas, w którym polskich piłkarzy jest coraz więcej poza granicami naszego kraju, to może niedługo przyjdzie moment, w którym i polska myśl szkoleniowa będzie triumfować w kadrze narodowej. Spójrzmy też na naszą piłkę klubową, która zaczyna się powoli odbudowywać na rynku europejskim. Jeżeli na nim nie potrafiliśmy prezentować się w miarę dobrze, to jak mamy oczekiwać od polskiego trenera dobrego prowadzenia kadry narodowej? To jest aktualny problem w naszym kraju, który rozwiązuje się zagraniczną myślą szkoleniową.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze