17 lat temu Wisła Kraków wpadła w ogromną pułapkę finansową o nazwie Bogusław Cupiał. Początki związku Cupiał–Wisła były wspaniałe, żeby nie powiedzieć bajkowe. Wszyscy byli przeszczęśliwi, a przy Reymonta panował szeroko pojęty dobrobyt. Do czasu. Obecna sytuacja „Białej Gwiazdy” miała być przestrogą dla innych klubów...
Co prawda, gdyby nie pieniądze tego przesympatycznego właściciela Wisły, być może historia ekstraklasy potoczyłaby się zupełnie inaczej. Dzięki hojności pana Cupiała „Armia Białej Gwiazdy” stała się potęgą ligi, zdobywając w ciągu 15 lat osiem tytułów mistrzowskich. Nazwiska takie, jak: Żurawski, Szymkowiak, Kuźba czy Gorawski znała cała Polska. Dziś nie jest tak różowo. Czasy hossy się zakończyły, przyszedł moment na (dłuższe?) chwile bessy. Wisła aktualnie jest pogrążona w tak głębokim kryzysie, że opłaty za usługi firmy ochroniarskiej są nie lada wyzwaniem. Na dodatek trzeba uregulować wszelkie kary, które w ostatnim czasie spadły na Wisłę jak grom z jasnego nieba, no i przede wszystkim ciągle trzeba spłacać właściciela.
Historia tego klubu miała być ostrzeżeniem dla pozostałych ekip ekstraklasy, by nie stać się maszynką do zdzierania z siebie pieniędzy. Są jednak drużyny w Polsce, które lubią balansować na krawędzi ostrza noża.
Spokojnie, to tylko wielomilionowy dług!
W niedawnym wywiadzie prezes „Kolejorza” Karol Klimczak oznajmił ze stoickim spokojem, tak jakby nic się nie stało, że Lech jest zadłużony na kilkanaście milionów złotych. Podobno ten fakt nie miał nikogo zdziwić, jest to bowiem znana(?), według pana prezesa, nowina. W rzeczywistości jednak w szoku było 3/4 Poznania, 1/2 Wielkopolski oraz 1/3 Polski.
https://twitter.com/PrzemoSoczynski/status/543337520193630208
Efektem tego deficytu budżetowego w skarbnicy „Kolejorza” było ogromne wykładanie pieniędzy, które miało miejsce w zamierzchłych czasach. Jednakże z jakiego okresu są to wydatki , jakiej wielkości i czy jest szansa na ich spłatę jeszcze w tym stuleciu, tego nie wie nikt. Klimczak zagrał z kibicami w ciuciubabkę, wprowadzając przy Bułgarskiej wyłącznie chaos.
Z kilku względów trudno jest mi uwierzyć w to, że tak wielki klub jak Lech Poznań może być zadłużony po uszy. Po pierwsze, nie przypominam sobie, kiedy poznaniacy wydawali bajońskie sumy na transfery czy na pensje zawodników. Od zawsze „Niebiesko-biali” kojarzyli nam się ze skąpym klubem, nieprzeznaczającym zbyt wiele funduszy na graczy. Ogólnie Wielkopolanie, a w szczególności mieszkańcy Poznania, słyną z oszczędności. Po drugie, jeśli ktoś miał rozdawać pieniądze, to z pewnością były to zespoły nabywające nazwiska z poznańskiego rynku. „Kolejorz” od czasu fuzji ze sprzedaży zawodników wzbogacił się o blisko 25 milionów euro, czyli o ok. 110 mln złotych. Oczywiście trzeba uwzględnić transfery w drugą stronę, ale one nie przekraczają 10 mln euro.
Gdzie się więc podziały te grube miliony złotych? Na co zostały przeznaczone? W Poznaniu nie brakuje głosów, że znaczna część pieniędzy wędruje do kieszeni Rutkowskich, którzy uczynili sobie z Lecha skarbonkę bez dna.
PS Gdyby „Kolejor”z nie sprzedał Teodorczyka, nie otrzymałby licencji na kolejny sezon. Ciekawie.
Pożyczamy, pożyczamy…
Lech w tym sezonie nie zakwalifikował się do europejskich pucharów, przez co odpowiednie głowy musiały nieco zmodyfikować budżet. Brak awansu jest równoznaczny z brakiem wpływów z dnia meczowego (szacuje się, że jest to ponad milion złotych za spotkanie u siebie), z praw do transmisji oraz z bonifikat za ewentualne punkty. Rutkowskim koło nosa przeszły ogromne miliony złotych. Postawa w lidze również nie porywała fanów do wspierania swoich pupili, dlatego też frekwencja na Inea Stadionie była w tym sezonie żenująca.
Wszystko to przełożyło się na budżet transferowy, którego aktualnie Lech nie posiada. Studnia głęboka, lecz wody w niej brak. A spragnionych fanów trzeba napoić w trybie natychmiastowym. Kibice „Kolejorza” nie należą do tych, którzy z pokorą przyjmą drugie miejsce w tabeli, smacznie zajadając słonecznik. W Poznaniu oczekuje się przede wszystkim „majstra”. Od pięciu lat czeka się na ten sam moment, który miał miejsce 15 maja 2010 roku. Lecz jak go zdobyć, skoro w wielu formacjach odczuwalny jest brak „tego czegoś”? I tutaj koło się zamyka, jeśli bowiem w „tytce” posucha, to transferów nie będzie, a w konsekwencji czego – brak tytułu mistrzowskiego.
Na pomoc przyszedł jednak on – Jacek Rutkowski. Ostatni raz widziany w Poznaniu podczas meczu z Juventusem Turyn. Człowiek legenda, z tą różnicą, że naprawdę istnieje. Nie angażuje się zbytnio w sprawy klubowe, a jeśli już to robi, to nie sposób przejść obok nich obojętnie. I tak było tym razem. Rutkowski bez żadnych próśb, błagań, pogróżek przekazał Lechowi 10 mln złotych. Tak po prostu. Inaczej, pożyczył Lechowi 10 mln złotych, z uwzględnieniem że te pieniądze zostaną przeznaczone w całości na zakupy. Kiedy te pieniądze mają zostać właścicielowi zwrócone, tego nie wiadomo, lecz jedno jest pewne, właściciel firmy Invesco SA będzie chciał otrzymać je z pewną nawiązką.
Prezes Jacek Rutkowski pożyczy pieniądze na transfery Lecha Poznań http://t.co/qKiPy2i0Wb
— Sport Poznań GW (@Sport_Poznan_GW) November 26, 2014
A co będzie, jeśli…?
Czy będzie to nawiązka w postaci mistrzostwa Polski, czy w postaci godnego procentu, z pewnością nie będzie to miało większego znaczenia. Ale co się stanie, jeśli po wydaniu wszystkich pieniędzy na transfery „Kolejorz” nie osiągnie tego minimum, czyli nie awansuje do Ligi Europy? Wtedy będziemy mówić o początku końca w Poznaniu. Dług powiększy się o tę pożyczkę, a dodatkowego wpływu gotówki znów nie będzie. Aby przetrwać, trzeba będzie zacząć sprzedawać swoich najlepszych piłkarzy, by móc zacząć nowy sezon z licencją na grę w T-Mobile Ekstraklasie.
Poznaniacy staną się ligowym średniakiem z długiem nie do spłacenia. Za niedługi czas mogą podzielić los krakowskiej Wisły. Kolejne sezony mogą stać się uporczywym siedzeniem nad arkuszem kalkulacyjnym z ołówkiem w ręku niż na analizowaniu potencjalnych nabytków, które mogłyby wzmocnić „Niebiesko-białych”. Być może wtedy akademia Lecha na coś się przyda. O ile będzie jeszcze istnieć…