Od 1985 roku, kiedy to ligą szkocką trząsł jeszcze sir Alex Ferguson, żaden klub nie był w stanie przełamać duopolu gigantów z Glasgow. Od 2012 w kraju kiltu i whisky niepodzielnie rządzi Celtic, co przy degradacji z ligi Rangersów sprawia, że jest ona przez wielu odbierana jako nudna i przewidywalna. Teraz wreszcie jest szansa na przełamanie tego monopolu, a do gry o najwyższy cel w szkockiej piłce po 30 latach wraca Aberdeen.
Fani Celticu z perspektywy takiej możliwej dominacji nad resztą ligi na pewno byli na początku zadowoleni. Brak Rangersów na horyzoncie, po tym jak zostali karnie relegowani do trzeciej ligi za długi i problemy natury finansowej, sprawił, że Celtic miał objąć monopol na szkocką piłkę, reprezentując ją również w Europie.
I tak też połowicznie się stało, bo o ile dominacja w kraju nie podlega wątpliwości, o tyle w Europie jest coraz gorzej. Sprawdza się zasada – z kim się zadajesz, takim się stajesz. Brak poważnego rywala do walki o tytuł mistrzowski spowodował obniżenie się standardów w klubie z Celtic Park. Brak rywalizacji na krajowym podwórku okazał się tak naprawdę zgubny zarówno dla tej uznanej marki, jak i dla całej ligi.
Przedtem oba kluby z Glasgow szły ze sobą ramię w ramię, napędzały się wzajemnie, podnosząc swój poziom. Kibice oczekiwali przecież triumfu nad lokalnym rywalem, więc regularnie się wzmacniano, by tej rywalizacji nie przegrać.
Od momentu zniknięcia Rangersów ze szkockiej ekstraklasy więcej klasowych piłkarzy odeszło z Celticu, niż do niego przyszło, co miało swoje odbicie na rezultatach w europejskich pucharach. Na wyniki w kraju odbicia jeszcze nie miało, bo krajowa konkurencja prezentowała dotąd o wiele niższy poziom, ale za sprawą Aberdeen to może zacząć się zmieniać.
Zespół prowadzony przez 44-letniego Dereka McInnesa jest obecnie na ustach całej Szkocji, bo w ośmiu zaczynających sezon meczach wygrywał za każdym razem. W Europie tylko FC Basel (przy takiej samej liczbie rozegranych spotkań) zaliczyło równie udany start.
Only Basel have made as good a start as Aberdeen this season with eight successive league wins #SSNHQ pic.twitter.com/fpJLCPmBFm
— Sky Sports News (@SkySportsNews) September 21, 2015
Szczytowym osiągnięciem było nie tylko zanotowanie takiej serii, ale przede wszystkim pokonanie obrońców tytułu na własnym boisku. Aberdeen wykorzystało w tym spotkaniu kłopoty z defensywą, jakie przejawia od początku rozgrywek zespół „The Bhoys”.
Sprzedaż Virgila Van Dijka do Southampton pod koniec okienka transferowego oraz powrót Jasona Denayera po wypożyczeniu do Manchesteru City wymógł na Ronnym Deilli budowanie formacji obronnej od początku. Ktoś powie, że norweski szkoleniowiec ma jeszcze w odwodzie Dendricka Boyatę i Efe Ambrose’a, co będzie prawdą, ale żaden z nich nie prezentuje obecnie dobrej formy.
Wygrana z Celtikiem była pierwszą wiktorią Aberdeen nad stołecznym klubem od pięciu spotkań, co można uznać za symboliczne przełamanie.
http://www.dailymotion.com/video/x36mvk2_aberdeen-2-1-celtic_sport
Wspomniany McInnes ma trudne zadanie, ale i szansę na odbudowanie nazwiska po niezbyt udanej przygodzie z angielską piłką, a konkretniej: Bristol City. Wielu ekspertów podkreśla, że praca na stołku trenerskim przy Pittodrie jest wymagająca i wyczerpująca, bo po jakimkolwiek sukcesie pojawiają się automatycznie porównania do klubowej legendy, sir Alexa Fergusona.
McInnes prowadzi klub już trzeci sezon – pierwszy ukoronował zdobyciem Pucharu Ligi, a w drugim zajął miejsce tuż za Celticiem Glasgow. Ze wszystkich trenerów prowadzących klub po Fergusonie żaden nie miał tak wysokiego procentu wygranych spotkań. Innym symbolicznym znakiem jest to, że klub z północy Szkocji nie zaczął tak dobrze sezonu od czasów legendarnego „Fergie’ego”.
Aberdeen w ostatnich latach wydawał więcej niż kluby podobnej do niego wielkości, ale nadal były to małe sumy w porównaniu z tym, co wydawano w Glasgow. McInnesowi udało się zbudować ciekawy zespół piłkarzy utalentowanych, a zarazem zaprawionych w bojach, klasyczną mieszankę młodości z doświadczeniem. Głośno jest szczególnie o młodym defensorze z Pittodrie, Graemie Shinnim. Boczny defensor trafił do klubu latem tego roku z Inverness za pół miliona funtów, a dzisiaj nieoficjalnie mówi się o tym, że ma zostać powołany przez Gordona Strachana na nadchodzące, decydujące mecze eliminacji do Euro 2016.
Bramki zespołu strzeże Danny Ward, znany zapewne tym, którzy bardzo dokładnie śledzą angielską Premier League. Ward jest wypożyczony z Liverpoolu. Szczytem, jaki osiągnął w klubie z Merseyside, był status drugiego bramkarza, co stracił tego lata po przyjściu Adama Bodgana do „The Reds”. W poszukiwaniu minut i niezbędnego ogrania trafił do miasta z największą liczbą milionerów na 100 tys. mieszkańców w Wielkiej Brytanii. Materialnie w tym klubie nie wzbogaci się tak, by stać się jednym z nich, ale przy charakterystycznej grze w Szkocji na pewno nauczy się jak grać jako bramkarz w powietrzu, co może być nawet cenniejsze w dłuższej perspektywie(jako że Simon Mignolet robi to słabo).
Atak stanowią David Goodwillie i Adam Rooney. Pierwszy już w przeszłości błysnął na szkockich boiskach, W Dundee United w sezonie 2010/11 był najlepszym strzelcem i młodym piłkarzem roku. Tak jak jego obecny menedżer, po sukcesie trafił do Anglii, a konkretnie do Blackburn Rovers, gdzie nie udało mu się przebić. Od tamtego czasu szukał stabilizacji i szansy na odbudowanie formy, czy to na wypożyczeniu w Dundee, Blackpool czy Crystal Palace.
Odkurzył go dopiero McInnes i o ile sześć goli w zeszłym sezonie to nie jest wyczyn, którym mógłby się chwalić na prawo i na lewo, o tyle w bieżących rozgrywkach ma już dwa trafienia i dobrze się uzupełnia z Rooneyem.
Ciekawostką jest, że Goodwillie grał w składzie Dundee United, który nieudanie rywalizował ze Śląskiem Wrocław o Ligę Europy w 2011 roku. Szkotowi wówczas udało się pokonać Martina Kelemena, ale jego klub poległ w dwumeczu przez mniejszą ilość goli strzelonych na wyjeździe.
Adam Rooney to z kolei Irlandczyk i najlepszy strzelec zespołu w obecnej kampanii. Nie ma rzecz jasna nic wspólnego z bardziej znanym Rooneyem z Manchesteru, ale może się pochwalić lepszą skutecznością w tym sezonie. Na tyle dobrą, że wreszcie, po tułaczkach po niższych ligach w Anglii, może dostać powołanie do kadry Martina O’Neilla. Wówczas również moglibyśmy go zobaczyć w akcji przeciwko Polakom, bo zarówno Szkoci, jak i Irlandczycy mają z nami mecze do rozegrania w ramach eliminacji do czempionatu we Francji.
Dziennikarz „Guardiana” zajmujący się piłką szkocką Ewan Murray mówił w tym tygodniu w audycji radiowej, że by mówić o możliwości rywalizacji z Celtikiem, Aberdeen powinno dowieźć obecną pięciopunktową przewagę w tabeli do grudnia, ze względu na atut szerszego składu, jakim dysponuje Celtic i który będzie ważnym argumentem w drugiej części sezonu. Nie da się teraz ocenić, czy to się uda – rozum raczej podpowiada, że jest to mało prawdopodobne. W końcu już co sezon oglądamy zespoły, które sprawiają sensację na starcie rozgrywek, zaliczając szybki sprint, by później wpaść w kryzys, uświadamiając sobie, że rozgrywki ligowe to nie sprint, a maraton. Jeśli wie o tym Aberdeen, to możemy być świadkami najciekawszego sezonu w Szkocji od dobrych czterech lat.