Czterdzieści lat tułaczki. Piach i wiatr prosto w oczy. Wiele niepowodzeń i upadków. Jednak każdy upadek czegoś ich nauczył. Beer Szewa wie, co to znaczy czekać. Tamtejsza społeczność mieszkająca na pustyni Negew nie traciła nadziei. Jej członkowie wciąż wierzyli, czasami naiwnie, ale los w końcu wynagrodził wszystko z nawiązką. Warto było być cierpliwym. Hapoel Beer Szewa doszedł do swojej ziemi obiecanej w 2016 roku, zdobywając upragnione mistrzostwo, które smakowało jak najlepszy izraelski falafel.
Historia zespołu z pustyni Negew, który utarł nosa Maccabi Tel Awiw, podzieliła Izrael. Drużyna ostatecznie przezwyciężyła słabsze chwile, a jej perypetie brzmią momentami jak z odcinka „Supa Strikas”. Po latach tułaczki – także po niższych ligach – Hapoel wrócił na tron w wielkim stylu. Nie brakowało przy tym wielu zwrotów akcji i wręcz niewyobrażalnych dla polskiego fana sytuacji. To wszystko jednak powoduje, że każdy mieszkaniec Beer Szewy zapamięta dzień 21 maja 2016 roku na zawsze. To wtedy na ulice miasta wyszło 100 tysięcy mieszkańców, aby świętować tytuł i pokazać wyższość nad Maccabi.
Hapoel Beer Szewa – duma pustyni Negew
Zanim zaczniemy opowiadać o tym, co się działo podczas tego legendarnego już sezonu, warto wspomnieć choć słówko o stadionie Hapoelu. To właśnie na początku rozgrywek 2015/2016 otwarto nowy 16-tysięczny obiekt Turner Stadium. Zastąpił on stary i, jak mówią kibice z Beer Szewy, najbrzydszy na świecie stadion Vasermil Stadium. Fani męczyli się na nim blisko 50 lat.
Otwarcie nowego stadionu tchnęło w kibiców nowe życie. Pozwoliło im uwierzyć w lepsze jutro, które nadeszło nadspodziewanie szybko. Turner Stadium leży na przedmieściach Beer Szewy i jest oczkiem w głowie mieszkańców. Miejscowa społeczność tak długo czekała na nowy obiekt, że stał się on od razu miejscem kultu. W mistrzowskim sezonie na każdym ze spotkań notowano komplet publiczności. Na meczu z Lechem atmosfera z pewnością również będzie gorąca.
Musimy również wiedzieć, że Hapoel Beer Szewa ma za sobą cały region. W Wielkopolsce żyje się Lechem, w okolicach pustyni Negew wszyscy żyją Hapoelem. Tam nawet burmistrz jest byłym zawodnikiem „Czerwono-białych”, jego kierowca również grał w drużynie. Były już burmistrz miał z kolei w klubie syna. To zespół, który ma za sobą całe miasto i nie tylko.
Angela Merkel futbolu
Cała akcja reaktywacja Hapoelu rozpoczęła się w 2007 roku, kiedy Alona Barkat jako pierwsza kobieta w Izraelu została właścicielką klubu. Przejęła ona zespół tonący w długach i znajdujący się w drugiej lidze. Jakby tego było mało, fani stawali się coraz bardziej rozgoryczeni słabymi wynikami. Warto dopowiedzieć również, że wspomniana właścicielka Hapoelu jest żoną bogatego przedsiębiorcy inwestującego w dziedzinie high-tech.
Między innymi dlatego na początku traktowała Hapoel jak zabawkę. Miała pieniądze, więc zainwestowała je w klub, ale nijak nie przekładało się to na wyniki. Popełniła prawie każdy możliwy błąd, ale wyciągała też wnioski. Z roku na rok klub z Beer Szewy wyglądał organizacyjnie coraz lepiej, aż doszedł do mistrzostwa. Poniższy filmik, na którym Barkat cieszy się z mistrzostwa z piłkarzami w szatni, ukazuje, jak cały region żyje piłką. Sama właścicielka mogła przy okazji spełnić swoje marzenie, bo jak wspomina, to dla niej coś więcej niż tylko klub.
Sama historia Alony Barkat jest bardzo ciekawa. Swego czasu w związku z tym, że była w bliskich relacjach z ówczesnym właścicielem Maccabi Tel Awiw, rozważała nawet współpracę z tym klubem. Na szczęście kilka lat później za namową swojego przyjaciela kupiła Hapoel Beer Szewa, z którego kilkakrotnie odchodziła. W 2010 roku jej grupa zrezygnowała w związku z atakami na trenera, a w 2019 roku opuściła klub ze względu na brak porozumienia z zawodnikami w sprawie obniżenia kontraktów z powodu pandemii. Za każdym razem jednak powracała, a po zwycięstwie nad Interem w Lidze Europy niemiecki „Bild” nazwał ją „Angelą Merkel futbolu”.
Hapoel Beer Szewa – „Kiedyś tam wrócę”
Swoje piętno na klubie odcisnął również obecny trener Hapoelu, czyli Elyaniv Barda. Być może niewielu wie, ale w przeszłości był to jeden z najlepszych piłkarzy Izraela. Zdobył z Genkiem mistrzostwo Belgii, po którym powiedział, że na swój ostatni sezon wróci do macierzystego klubu. Jak obiecał, tak zrobił – przyjechał nawet na dłużej. Co ciekawe, kazał sobie ówcześnie wpisać premię na przypadek zdobycia mistrzostwa. Wówczas wszyscy to wyśmiali, ale Barda chyba czuł w kościach, co może się stać.
Jego przejście napędziło karuzelę. Trzeba wiedzieć, że Beer Szewa to główne miasto zaniedbanego regionu o słabym wizerunku. W Izraelu pojawiają się nawet żarty, że Bóg zaraz po stworzeniu Negewu i Beer Szewy spojrzał na pustynię, kurz, brzydkie, nieznośne miasto i doszedł do wniosku, że łatwiej będzie wymyślić ludzi kochających to miejsce, niż uczynić je pięknym. Mało kto chciał mieszkać pośrodku pustyni, gdzie jest naprawdę mało perspektyw.
Dzięki Bardzie udało się ściągnąć innych reprezentantów Izraela i mocnych zagranicznych graczy. O sile mistrzowskiej drużyny decydowali Maor Melikson, Anthony Nwakaeme, Maor Buzaglo, Maharan Radi i John Ogu. Przyjście Bardy w 2013 roku spowodowało, że Hapoel Beer Szewa był lepiej postrzegany przez innych. Automatycznie stał atrakcyjniejszym kierunkiem dla innych piłkarzy.
Walka z Maccabi
Wszystkie te czynniki spowodowały, że Hapoel Beer Szewa się odradzał, aż przyszedł sezon 2015/2016. Oczekiwania były duże, ale wszyscy liczyli się z tym, że ciężko będzie zdetronizować Maccabi z o połowę większym budżetem. Barak Bakhar poukładał jednak drużynę tak, że już od pierwszych kolejek wiadomo było, że zespół z pustyni postawi się bogatszemu rywalowi i nie odpuści do końca. Największym problemem okazał się Eran Zahavi, który w barwach zespołu z Tel Awiwu zdobył 35 bramek w 36 spotkaniach. Ciężko było przeciwstawić się takiej maszynie.
Zespół Bakhara prezentował się tak znakomicie, że zanotował nawet serię 17 zwycięstw i 2 remisów w 19 spotkaniach. Kluczem do sukcesu była gra pomocników, którzy dyrygowali na boisku. Później jednak przyszedł dołek spowodowany kontuzjami i Maccabi zmniejszyło stratę w tabeli do zaledwie jednego punktu. I właśnie w tym momencie rozpoczęły się prawdziwe „piłkarskie jaja”. Dla Hapoelu każda wygrana była tymczasem jak mistrzostwo świata – studzono nastroje.
To Izrael czy Palestyna?
Maccabi na własne życzenie narobiło sobie kłopotów. Niby niepozorny Puchar Izraela z izraelsko-arabskim zespołem Bnei Sakhnin, a tak naprawdę to zwycięskie spotkanie miało druzgocące skutki w niedalekiej przyszłości. Tal Ben Haim zdobył bramkę w ostatnich minutach spotkaniach, ale po tym jak piłkarze Bnei wybili piłkę ze względu na leżącego piłkarza. Maccabi zignorowało gest fair play.
Piłkarzom z Tel Awiwu nie uszło to jednak płazem. Zamiast uspokoić sytuację i przeprosić, podnieśli wszystkim temperaturę i stali się wrogami publicznymi numer jeden. Sytuację podsycał nawet ówczesny trener Maccabi Peter Bosz, nielubiany zresztą przez izraelskie środowisko piłkarskie. Pech chciał, że kolejny mecz ligowy Maccabi również rozgrywało z Bnei Sakhnin, i to na ich terenie. Spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0, a miejscowi fani oszaleli i zaczęli skandować „Beer Szewa, Beer Szewa”, prowokując rywali.
Nerwy puściły młodemu bramkarzowi Maccabi Predragowi Rajkoviciowi, który popchnął na ziemię trenera Bnei, by później razem z kolegami z drużyyi owinąć się w izraelskie flagi. W kraju, w którym wciąż trwają konflikty narodowościowe, było to zachowanie, które odbiło się szerokim echem. Eran Zahavi po meczu udzielił wywiadu, w którym pytał się, czy to Izrael, czy już Palestyna. Tym sposobem najbogatszy, najbardziej uprzywilejowany, najbardziej powiązany politycznie i największy klub w Izraelu został znienawidzony. Za to Hapoel zaczął być postrzegany jako ten mały Dawid, który bije Goliata.
Czterdzieści lat przez pustynię – Hapoel Beer Szewa na drodze do ziemi obiecanej
Izraelici do swojej Ziemi Obiecanej maszerowali 40 lat. Hapoel Beer Szewa również czekał 40 lat na wymarzony kres wędrówki, jakim było mistrzostwo. Ta biblijna fraza i porównanie bardzo często pojawiają się we wspominkach kibiców z pustyni Negew. Przed Hapoelem zostały dwa mecze, w których zespół musiał zdobyć tylko dwa punkty. Przedostatniego meczu nie udało się jednak nawet zremisować i na świętowanie musiano czekać do ostatniej kolejki.
„Czułem stres. Wiedziałem, że dla niektórych to kwestia życia i śmierci”. Jeśli trener używa takich słów, to tylko pokazuje wagę spotkania. Mecz – nomen omen – z Bnei Sakhnin udało się jednak wygrać i zdobyć mistrzostwo po 40 latach. Maccabi Tel Awiw próbowało grać w swoją grę, odwołując się w sądach i sugerując, jakoby izraelsko-arabski klub podłożył się rywalowi. Kibice z Tel Awiwu z kolei nie wytrzymali i w mediach społecznościach próbowali wylać swoją złość, atakując Hapoel takimi komentarzami jak ten: „To nieszczęśliwi, smutni ludzie żyjący na pustyni”.
Tym sposobem Hapoel Beer Szewa zdobył pierwszy tytuł mistrzowski od 40 lat. Ugrał 83 punkty, co oznaczało, że był jedną z najlepszych drużyn w historii Izraela. Klub skarcił Maccabi Tel Awiw i rozpoczął marsz po kolejne mistrzostwa. „Robotnicy” królowali jeszcze przez dwa lata, a obecnie wciąż należą do czołówki ligi, lecz w ostatnich latach to Maccabi Hajfa nie daje szans rywalom. Tak jak Hapoel Beer Szewa spełnił marzenia swoich kibiców w 2016 roku, tak niech Lech Poznań utrze na pustyni Negew nosa 16-tysięcznej żywiołowej publiczności. Wygrywając, „Kolejorz” praktycznie zapewni sobie awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji.