Angielska herbata: kluby bezdomne – nie tylko polski problem


Znienawidzony właściciel, domowe spotkania na obcym obiekcie i podział wśród kibiców. To nie Polska, to rzeczywistość Coventry City

28 stycznia 2020 Angielska herbata: kluby bezdomne – nie tylko polski problem
www.coventrytelegraph.net

W czwartej rundzie Pucharu Anglii Coventry City zmierzyło się z Birmingham City. Nie było w tym nic dziwnego jeśli nie liczyć miejsca rozgrywania spotkania. Mecz odbył się na St Andrew’s Stadium – obiekcie należącym do drużyny gości, który od zespołu z Birmingham wynajmuje Coventry City. Klub zmuszony do gry na wygnaniu, co podzieliło kibiców i tylko nasiliło nienawiść do właściciela „The Sky Blues”.


Udostępnij na Udostępnij na

Temat klubów bezdomnych w Polsce powraca niczym bumerang. Najczęściej przy okazji procesu przyznawania licencji na grę w Ekstraklasie. Stadiony niektórych z beniaminków w ostatnich latach nie spełniały nawet minimalnych wymagań. To nie przekreśliło jednak marzeń wspomnianych zespołów o grze na najwyższym poziomie w kraju. Głównie dlatego, że zainteresowani szybko znajdowali obiekt zastępczy. Grożenie degradacją szybko się wtedy kończyło, a na patologię po raz kolejny przymykano oko.

Tym sposobem Sandecja Nowy Sącz grała Niecieczy i Mielcu, a w bieżącej kampanii Raków Częstochowa gości przyjmuje w Bełchatowie. W każdym przypadku działacze szumnie zapowiadali intensywną renowację własnych obiektów lub nawet budowę nowego. Tak, na deklaracjach się kończyło.

Patologia związana z klubami grającymi domowe mecze na wyjazdach trwa jednak w najlepsze i jak się okazuje, nie jest tylko polskim problemem. Nie, w Anglii urosła nawet do większych rozmiarów. Choć dotyczy tylko Coventry City to futbol napisał scenariusz, który sprawił, że jest i śmiesznie, i smutno.

Coventry City gościem w nowym domu

Nieudane negocjacje między włodarzami klubu, angielskim funduszem hedgingowym Sisu, a właścicielem obiektu mające na celu przedłużenie wynajmu, sprawiły że Coventry City wyprowadziło się z Ricoh Areny. „The Sky Blues”, by uniknąć srogich sankcji musieli znaleźć nowe miejsce rozgrywania domowych spotkań. Na najbliższe sześć lat. Władze klubu rozważały kilka opcji, lecz ostatecznie wybrano St Andrew’s Stadium, oddalony od Ricoh Areny o ponad 30 kilometrów w sąsiednim Birmingham.

Mimo niewielkiej odległości decyzja podzieliła kibiców. Wyprowadzka z dotychczasowego obiektu została odebrana jako zamach na dziedzictwo klubu. Bardziej radykalni sympatycy Coventry City szybko zadeklarowali, że nie będą wspierać zespołu na obiekcie Birmingham City. Frekwencja na „domowych” meczach „The Sky Blues” w porównaniu do poprzedniego sezonu mocno podupadła. Nawet mimo faktu, że zespół Marka Robinsa w bieżącej kampanii ma spore szanse na awans na zaplecze Premier League. To jednak za mało dla kibiców walczących o powrót ukochanej drużyny do swojego miasta. Coventry City ma grać w Coventry.

Kolejne apele o bojkot i troskę o następne pokolenie kibiców „The Sky Blues” zalewają Internet. Być może nie przyniosłyby większego efektu, gdyby nie wynik losowania czwartej rundy Pucharu Anglii. Coventry City w roli gospodarza na St Andrew’s Stadium miało podjąć Birmingham City. Tak, sytuacja rodem z polskiej ekstraklasy. Tym bardziej, że oba kluby uzgodniły podział puli biletów na pół. Jednak by było ciekawiej, zakończenie rywalizacji bezbramkowym remisem zagwarantowało powtórkę. Tym razem Coventry City do meczu na St Andrew’s Stadium przystąpi w roli drużyny przyjezdnej.

Cała sytuacja tylko sprawiła, że o problemach „The Sky Blues” zaczęto mówić więcej. Władze klubu obiecują, że głównym celem jest jak najszybszy powrót do Coventry. Oczywiście deklarując także chęć budowy nowego obiektu, co bliźniaczo przypomina wypowiedzi działaczy Sandecji Nowy Sącz czy Rakowa Częstochowa. Pytanie czy z podobnym efektem…

Kilometry osłabiają miłość od klubu

Wydawało się, że podobne historie są niechlubną wizytówką polskiej ekstraklasy. Przypadek Coventry City pokazuje jednak, że patologie związane z bezdomnymi klubami mają miejsce nawet w angielskim futbolu. W każdym z przypadków szkoda głównie kibiców. Ludzi, którzy często poprzez lokalny patriotyzm od najmłodszych lat wspierają klub. Gra na banicji, pozbawienie możliwości wspierania zespołu we własnym mieście, wystawia miłość sympatyków na próbę. Próbę, której wielu nie sprosta.

Jedni odejdą, przyjdą inni? Być może, ale grając przez lata domowe spotkania na wyjeździe to mało prawdopodobne. Identyfikowanie się z zespołem najmłodszych kibiców będzie utrudnione. Przez kilometry, które jak powszechnie wiadomo, często osłabiają miłość do klubu. Czasem wręcz do stopnia, kiedy uczucie znika na zawsze.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • Kolejna odsłona samotnej walki Jürgena Kloppa z angielską federacją. W powtórzonym spotkaniu Pucharu Anglii z Shrewsbury Town zespół z Anfield Road ma zagrać w rezerwowym składzie. Wszystko dlatego, że termin meczu ustalono w przerwie miedzy rozgrywkami. Urlop to według Niemca urlop, więc menedżer nie zamierza zmieniać decyzji o wysłaniu podopiecznych na tygodniowy odpoczynek. Pytanie czy krucjata szkoleniowca Liverpoolu nie zaprzepaści szansy „The Reds” na zdobycie kolejnego trofeum.

  • Koniec przygody Christiana Eriksena z Tottenhamem Hotspur stał się faktem. Duńczyk w trakcie prawie siedmiu lat spędzonych w Londynie nie wygrał nic, dochodząc do ściany. Na transfer zanosiło się od dobrych kilkunastu miesięcy, więc transakcja nikogo nie dziwi. Może poza kierunkiem, bo Serie A i Inter nie są raczej gwarancją rozwoju kariery.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze