Każdy z nas pewnie zna chociaż jedną rozpieszczoną jedynaczkę, której wszystko wolno, dostaje to, czego zapragnie, ale nie daje nic w zamian. Rozkapryszona, arogancka, wymagająca. Trudno jej dogodzić. A rodzice chuchają i dmuchają, aby niczego jej nie zabrakło. Trochę tak postrzegam Cracovię, która dojrzewa pod skrzydłami Janusza Filipiaka, traktującego ją nie jako klub, ale właśnie jak niezbyt utalentowaną córkę, której nigdy nie opuści. Nie będzie jej kochał za coś, ale pomimo wszystko.
Filipiak nie jest jednak ojcem idealnym. Nerwy puszczają mu wielokrotnie. Są to jednak chwilowe słabości, a później znowu padają sobie w ramiona. Prezes kupuje kolejnych zawodników, snując utopijne wizje przyszłości. Zwalnia tabuny trenerów, fundując im rollercoaster. Jest porywczy, choleryczny, ale widać, że mu zależy. Nie oszukujmy się, na polskiej piłce nie można zarobić. Jemu to jednak nie przeszkadza. Jest tak zaangażowany, że mu to nie przeszkadza. To musi być miłość. Inwestuje, próbuje, eksperymentuje, ale jeszcze ani razu nie powąchał sukcesu, nawet się do niego nie zbliżył.
Prowadzi dobrze prosperującą firmę informatyczną, ale piłka nożna chyba na zawsze pozostanie jego przekleństwem. Leży na dnie szuflady z niespełnionymi marzeniami. Zagląda do niej sporadycznie, a później sięga głęboko do sakiewki, aby wyłożyć kolejne tysiące na zawodników, których wciskają mu rezolutni menedżerowie.
Dla człowieka sukcesu to musi być cios. 62. najbogatszy Polak w Polsce, a nie potrafi doprowadzić swojego klubu do triumfu w śmiesznej ogórkowej lidze. Ale u niego tacy zawodnicy jak Rymaniak mają jak u Pana Boga za piecem. Nie prezentują zbyt dużych umiejętności, jednak i tak zawsze znajdą u niego ciepłą posadkę. Piłkarski raj, w którym nie mają prawa narzekać. Chlebodawca jest bardzo hojny, ale również nieszczęśliwy. Szczególnie że prowadzi prywatny pojedynek z rywalem zza miedzy, Bogusławem Cupiałem, który pompuje w Wisłę olbrzymie nakłady finansowe. Kraków to specyficzne miasto pod wieloma względami, nie tylko kibicowsko-chuligańskimi.
Wisła to jednak nieco inna para kaloszy. Cupiał posmakował dzięki niej wielu mistrzostw kraju, dotykał przez szybę Ligi Mistrzów, bawił się na europejskich pucharach. Era Wisły zakończyła się brutalnie. Utrzymuje się na wodzie, ale widać dno. Jest sztucznie utrzymywana przy życiu. Cupiał jednak nie spocznie, póki nie otworzy bram do raju, w którym grają hymn Champions League. Już dwukrotnie był w ogródku, witał się z gąską, ale za każdym razem odbijał się od ściany. Najpierw greckiej, a później cypryjskiej. Były to przeszkody do pokonania. Tym bardziej bolało. Po drodze Wisła spotykała się z Barceloną czy Realem, więc posmakowała wielkiej piłki. Dostała palec, jednak ona pazerna chciała całą rękę. Przez lata traktowała Cracovię lekceważąco. Hierarchia w Krakowie była jasna. Najpierw Wisła, później długo, długo nic i… dopiero z oddali widać było „Pasy”.
Dzisiaj trudno w to uwierzyć. Po wielkiej Wiśle zostały tylko wspomnienia. Chwyta się wielu ostatnich desek, żeby pozostać w ekstraklasowym świecie żywych. Wczoraj była bliska wywiezienia kompletu punktów z trudnego terenu w Szczecinie. Któż by pomyślał za czasów Kasperczaka, żeby potraktować to jako sukces. Rzeczywistość bywa jednak brutalna. Wisła po sześciu meczach sezonu 2015/2016 ma siedem oczek, a Cracovia po spotkaniu z Jagiellonią ma szansę wskoczyć na fotel lidera. Piłkarskie życie bywa przewrotne. Z czasem szkolni cwaniacy stają się pośmiewiskiem. Role się odwracają. Raz pod Wisłą, raz nad Wisłą.