Colo Colo Santiago musi liczyć na łut szczęścia. Obecnie zajmuje ono ostatnie miejsce w lidze, które oczywiście grozi degradacją. Według nowych zasad każda inna lokata w strefie spadkowej gwarantuje natomiast utrzymanie. To z pewnością marne pocieszenie dla kibiców najbardziej utytułowanego chilijskiego klubu.
Na całym świecie pandemia koronawirusa mocno przeorganizowała rozgrywki krajowe i międzynarodowe. Nie inaczej jest w Chile. Tamtejsza Primera Division funkcjonuje w systemie wiosna-jesień, ale tym razem zakończy swoje zmagania w lutym przyszłego roku. Tym samym potrwa ona w sumie rekordowych trzynaście miesięcy. Co ciekawe, na kształt rozgrywek miały wpływ zupełnie inne wydarzenia. Przed rokiem w Chile zaczęły się bowiem protesty społeczne trwające w praktyce po dziś dzień.
Były one odpowiedzią na wzrost cen biletów w chilijskim transporcie publicznym. Ostatecznie rządzący postanowili się z nich wycofać, dlatego demonstracje znacząco osłabły. Przez kilka tygodni przybierały one jednak bardzo gwałtowny charakter. Władze Primera Division przerwały z tego powodu ligowe zmagania. Mimo kilku prób nie udało się ich jednak wznowić. Postanowiono więc, że zakończą się one na sześć kolejek przed planowanym finiszem rozgrywek.
Mistrzem Chile został stołeczny Universidad Catolica, natomiast postanowiono nie wyłaniać spadkowiczów. Z tego powodu liga chilijska została powiększona do osiemnastu zespołów. Najgorsza drużyna padnie bezpośrednio do drugiej ligi, z kolei przedostatnia rozegra mecz barażowy. Nie będzie o tym jednak decydowała prosta kolejność w tabeli na zakończenie rozgrywek. Brana pod uwagę będzie bowiem średnia punktów uzyskanych na przestrzeni dwóch ostatnich sezonów. Chile skopiowały tym samym rozwiązanie znane z sąsiedniej Argentyny.
Porażka na każdym froncie
Chyba nikt nie spodziewał się, że powyższy system może okazać się zbawienny dla najbardziej utytułowanego klubu w Chile. Colo Colo ma na swoim koncie dokładnie 32 tytuły mistrzowskie. W poprzednim sezonie zawodnicy zespołu z Santiago zajęli natomiast drugie miejsce w tabeli. Strata do Universidad Catolica była duża, bo wyniosła ostatecznie trzynaście punktów, ale i tak nie był to zły wynik. Zwłaszcza że zdobycie srebrnego medalu mistrzostw Chile gwarantuje występ w Copa Libertadores. Z perspektywy europejskiej nie są to może duże kwoty, lecz sama gra w fazie grupowej to zarobek rzędu trzech milionów dolarów.
Oczywiście każdy kolejny etap oznacza większy zysk. Colo Colo to już jednak nie grozi. Chilijski wicemistrz zajął ostatnie miejsce w swojej grupie, dlatego nie awansował nawet do fazy pucharowej Copa Sudamericana. Udało mu się wygrać jedynie dwa mecze: z brazylijskim Athletico Paranaense i urugwajskim Penarolem Montevideo. Dwukrotnie przegrał na dodatek z boliwijskim Jorge Wilstermann, co chluby w południowoamerykańskich realiach nie przynosi. Ogółem kluby z Boliwii i Urugwaju są zresztą niżej notowane od swoich rywali z Chile.
Kibiców z Santiago porażki w Copa Libertatodes nie mogły jednak dziwić. Colo Colo poza początkiem sezonu cały czas zajmowało miejsca w drugiej połowie tabeli. Na jej dnie znalazło się ostatecznie w ubiegłym tygodniu, gdy przegrało z plasującym się w czołówce CDP Curico Unido. O samej grze „El Cacique” w tym spotkaniu trudno powiedzieć cokolwiek dobrego. Zdaniem chilijskich komentatorów aktualni wicemistrzowie kraju grają wręcz coraz gorzej.
Colo Colo w długach
Słaba postawa to niejedyne złe wieści dla kibiców najbardziej znanej drużyny z Chile. Media donoszą, że Colo Colo znajduje się także w nieciekawej sytuacji finansowej. Jest ona spowodowana kosztami związanymi z pandemią koronawirusa, który odcisnął swoje piętno na wszystkich klubach. Ogółem od ostatniego kwartału poprzedniego roku do końca września „Biało-czarni” stracili blisko półtora miliarda pesos (około 7,3 miliona złotych). Większość kosztów „El Cacique” wygenerowali piłkarze, a dokładniej konieczność opłaty za ubezpieczenie od bezrobocia czy za prawo do korzystania z ich wizerunku.
To zresztą tylko część kłopotów finansowych klubu z chilijskiej stolicy. Colo Colo jest też winne blisko dwa miliardy pesos swoim wierzycielom. Tymczasem są nimi zarówno piłkarze, jak i były trener Mario Salas. Samo odszkodowanie za zwolnienie szkoleniowca wyniosło blisko 480 milionów pesos. Do tego dochodzi 1,2 miliarda pesos zaległości wobec zawodników, którzy z powodu zawieszenia rozgrywek nie otrzymali wynagrodzeń za kwiecień i maj. W sierpniu ugaszono zresztą pierwszy poważny pożar w postaci buntu w szatni. Piłkarzom wypłacono wtedy pół miliarda pesos.
Za złą kondycję finansową Colo Colo obwiniany jest jego prezes Anibal Mosa. To znacząca zmiana, bo dotychczas był on ceniony przez zawodników i kibiców. W klubie obecny jest od ponad dekady, z krótką przerwą od pięciu lat posiada zaś pakiet kontrolny akcji. Mosa początkowo kojarzył się z sukcesami, ale wszystko zmienił właśnie COVID-19. Prezes „El Cacique” zepsuł zwłaszcza relacje z piłkarzami, gdy powołując się na ustawę o ochronie pracy, wysłał ich na bezrobocie. Na dodatek zrobił to niezgodnie z przepisami, dlatego do długów klubu zaliczono wspomniane 1,2 miliarda pesos.
Konflikty
Sam właściciel Colo Colo robi dobrą minę do złej gry. Szybko zapomina bowiem, że kolejne pożary w klubie wybuchają praktycznie co kilka tygodni. Wspomniany sierpniowy konflikt z zawodnikami nie był wszak jedynym. Już na początku listopada Mosa musiał znowu ogłaszać dojście do porozumienia z piłkarzami. Tym razem chodziło o potraktowanie przez klub stopera Matíasa Zaldivii. Argentyńczyk zerwał ścięgno Achillesa, dlatego klub postanowił przerzucić koszty jego utrzymania na ubezpieczyciela. Przez kilka miesięcy 29-letni obrońca miał otrzymywać pensję zredukowaną o 90 proc.
Nietrudno się domyślić, że działania zarządu Colo Colo nie spodobały się nie tylko samemu zawodnikowi, lecz także jego kolegom. Mosa po raz kolejny musiał więc gęsto tłumaczyć się w mediach. Jednocześnie zapewnił o podjęciu dialogu z szatnią. Na początku listopada prezes „Biało-czarnych” mógł ogłosić zażegnanie kolejnego konfliktu. Pojawia się jednak uzasadnione pytanie na jak długo. Władze zespołu z chilijskiej stolicy wciąż są winne piłkarzom zaległe pensje wraz z pieniędzmi za wykorzystywanie ich wizerunku.
https://www.youtube.com/watch?v=m-vSTRh4qyE
Nawet chwilowe zawieszenie broni trudno uznać przynajmniej za mały sukces. Jak już wspomniano, Mosa był dotychczas znany z bardzo dobrego kontaktu z piłkarzami. Pandemia zmieniła to nieodwracalnie, stąd podczas wyjazdów drużyny jest on coraz częściej widywany samotnie. Największym ciosem dla właściciela Colo Colo jest z pewnością utrata głównego sojusznika w szatni. 40-letni Esteban Paredes miał ograniczyć kontakt ze swoim przełożonym do minimum, choć wcześniej nazywał go swoim przyjacielem. Kapitan zespołu nie ukrywa jednak, że musiał wstawić się za swoimi kolegami z boiska.
Ostatnio pojawiły się nawet pogłoski o możliwej rezygnacji Mosy. On sam wykluczył jednak taką możliwość, zrzucając ostatnie niepowodzenia głównie na karb koronawirusa. Ponadto biznesmen twierdzi, że nie należy do osób, które uciekają w sytuacji krytycznej. Jednocześnie Mosa wyraził swoje poparcie dla obecnego sztabu szkoleniowego. Ma on gwarantować walkę do końca, czyli przez najbliższych czternaście ligowych kolejek.
Trudna przeprawa Colo Colo
Za złą postawę Colo Colo w tym sezonie głową zapłaciło już dwóch trenerów. Wpierw zwolniony został wspomniany już Salas. W tym roku poprowadził on „El Cacique” w pięciu ligowych spotkaniach, przegrał cztery z nich. Początkowo uznano ten krok za zbyt pochopny, bo szkoleniowiec w ubiegłym roku zdobył wicemistrzostwo i krajowy puchar. Teraz krytycy Salasa dostali jednak do ręki poważny argument na swoją obronę. Po Colo Colo trenował on przez pół roku peruwiańską Alianzę Lima, która właśnie spadła z tamtejszej ligi.
Problem w tym, że drużyny nie zbawili też dwaj kolejni szkoleniowcy. Paragwajczyk Gualberto Jara poprowadził chilijskiego wicemistrza w siedmiu ligowych spotkaniach, wygrywając tylko jedno i przegrywając trzy z nich. Jak widać, progres nie nastąpił także za kadencji argentyńskiego trenera Gustavo Quinterosa. W dziewięciu spotkaniach Primera Division drużyna pod jego wodzą wygrała dwukrotnie i przegrała pięć razy. Jeśli władze Colo Colo byłyby konsekwentne, Quinteros powinien już pakować walizki. Widać jednak wyraźnie, że problemem nie są kolejni szkoleniowcy.
Na pewno wpływ na postawę drużyny z Santiago miały zawirowania związane z wypłatami, ale nie można uciec od aspektu sportowego. Na niektórych pozycjach „El Cacique” mają po prostu deficyt piłkarzy gwarantujących odpowiedni poziom. Z tego powodu w ostatnim czasie trwają gorączkowe poszukiwania nowych zawodników. W ostatnich dniach do drużyny dołączył Jorge Valdivia, który na początku roku wyjechał do Meksyku. Fani Colo Colo liczą, że uda mu się rozruszać wyraźnie zmurszałą ofensywę.
Na razie „El Cacique” muszą mierzyć się z kolejnym problemem. Spora grupa zawodników ma bowiem kontrakty obowiązujące tylko do końca grudnia, a jak już wspomniano, obecny sezon potrwa do lutego. Zaniepokojenie zaistniałą sytuacją wyraził już zresztą Quinteros. Według szkoleniowca konieczne jest szybkie rozwiązanie sprawy, aby zawodnicy mogli skupić się tylko na walce o utrzymanie. Jak widać, będzie ona niezwykle trudna, bo niemal każdego tygodnia w Colo Colo wybucha nowy pożar.