„W meczach derbowych jest za dużo motywacji, ale za mało piłki”, mówił jakiś czas temu Ireneusz Mamrot. Tak się złożyło, że debiut nowego szkoleniowca przypadł na Derby Trójmiasta. Dla Arki dzisiejszy mecz miał być nowym otwarciem. Dla Lechii kolejnym spotkaniem w sezonie. A był chyba najlepszym w tym sezonie. A przynajmniej najciekawszym i najbardziej emocjonującym. Po niesamowitym thrillerze z niesamowitymi zwrotami akcji Lechia wygrywa z Arką 4:3!
Ireneusz Mamrot przekonywał, że aby utrzymanie było możliwe, trzeba oczywiście zacząć regularnie punktować. Styl gry nie będzie odgrywał kluczowej roli. Miła dla oka gra w piłkę powinna przyjść z czasem, ale na ten moment trzeba być skutecznym. Przede wszystkim w defensywie, z czym do tej pory Arka miała niemałe problemy. W 26 meczach arkowcy stracili łącznie 37 bramek. Jest to piąty najgorszy wynik w lidze.
Co ciekawe, lechiści również na tym poletku nie wyglądają najlepiej. Stracili tylko cztery gole mniej niż Arka. I co równie ciekawe, podopieczni Piotra Stokowca przed dzisiejszym spotkaniem mieli ujemny bilans bramkowy. Mimo tego, że gdańszczanie nie kojarzą się z przyjemnym dla oka futbolem.
Dzisiaj było inaczej
Wszyscy doskonale pamiętamy styl gry prezentowany przez Lechię w zeszłym sezonie. Wówczas podopieczni Piotra Stokowca starali się jak najszybciej zdobyć gola, by potem za nic w świecie nie dopuścić rywali do swojego pola karnego. Jeśli to się udawało, było to raptem kilka sytuacji. Natomiast gdańszczanie zazwyczaj byli skuteczni do bólu.
Dzisiaj Lechia nie przypominała tej Lechii, do której byliśmy przyzwyczajeni. Od samego początku na spokojnie gdańszczanie szukali okazji do zdobycia bramki. Natomiast arkowcy również nie byli pod tym względem gorsi. Zresztą tempo meczu, nie tylko dla koneserów ekstraklasy, było od samego początku dosyć wysokie. Jak na polskie warunki naprawdę nie można było narzekać.
Aj ten efekt nowej miotły. Jeden z najlepszych ekstraklasowych efektów ever! Zawsze na początku działa aż miło. Z Bartoszkiem zadziałało, teraz z Mamrotem również. Tylko ze Stawowym coś nie pykło… #LGDARK #PropagandaSukcesuEkstraklasy
— Wojciech Bąkowicz (@WBakowicz) May 31, 2020
To, co warto odnotować po pierwszych 45 minutach, to śmiała gra Zé Gomesa. Portugalczyk był jednym z najaktywniejszych piłkarzy na boisku i przynajmniej dwa razy zagroził bramce strzeżonej przez golkipera rywali. Najpierw spróbował swoich sił w 12. minucie kąśliwym strzałem, z którym bez większych problemów poradził sobie Pavels Šteinbors, a chwilę potem podobną próbą popisał się Patryk Lipski. Kilkanaście minut później Portugalczyk miał już na koncie trzy strzały. Z każdym kolejnym uderzeniem piłka lądowała dalej od bramki.
W ekipie gdynian dość dobrze prezentował się młodzieżowiec – Mateusz Młyński. 19-latek bardzo często brał udział w wyprowadzaniu piłki z własnej połowy, z czym przez dłuższy czas Arka miała niemałe problemy. Dopiero w połowie pierwszej odsłony gdynianie wyprowadzili kilka śmiałych ataków, których architektem można było uznać właśnie młodego pomocnika. Dopełnieniem dobrego występu w pierwszej połowie Młyńskiego mogła być 38. minuta, w której młodzieżowiec pomknął lewą stroną i oddał strzał nieznacznie nad bramką.
Rollercoaster emocji
Drugą połowę o wiele śmielej zaczęli gdańszczanie. Efektem tego był rzut karny w 50. minucie, którego bez najmniejszych problemów w dość efektownym stylu wykonał najlepszy strzelec Lechii, Flavio Paixao. Aby było ciekawiej, dziesięć minut później „jedenastkę” na bramkę zamienił Marko Vejinović. Wówczas należało po raz kolejny pochwalić Mateusza Młyńskiego, który został sfaulowany w polu karnym Lechii.
I co najciekawsze – Arka po wyrównaniu wcale nie zamierzała odpuścić. Bowiem gdynianie cały czas parli do przodu, czego efektem był gol na 2:1 autorstwa Adama Marciniaka, który po rzucie rożnym skierował piłkę do bramki rywala. Niedługo później lechiści znów za sprawą Flavio Paixao wyrównali i wydawało się, że mecz zaczyna się od nowa. Do czasu. Do czasu, aż Szymon Marciniak nie odgwizdał dość kontrowersyjnego rzutu karnego dla Arki. Oczywiście Vejinović równie efektownie zamienił karnego na bramkę.
Wówczas niedługo później gola wyrównującego zdobyła Lechia, ale ostatecznie bramka Conrado nie została zaliczona. Chwilka nieuwagi i można było się pogubić, bo w 87. minucie za sprawą gola Zwolińskiego Lechia wreszcie wyrównała. Ostatni rzut karny padł w doliczonym czasie gry. Czwarty. Dla Lechii. Oczywiście wykorzystany przez Paixao, który zaliczył hattricka i dał trzy punkty Lechii! Warto wspomnieć, że mecz trwał jeszcze kilkadziesiąt sekund i Arka mogła wyrównać…
Koniec meczu #LGDARK, a kolega z redakcji (SĘDZIA, który ma ponad 1 tyś. meczów przeprowadzonych) pisze następująco:
"To nie jest karny. Wypaczenie wyniku meczu. W okręgówce sędzia ma za to komis i won do A-klasy"
Wymowne 😬#ekstraklasa
— Kamil Warzocha (@WarzochaKamil) May 31, 2020
Nie dało się ukryć, że ów mecz to prawdziwa ozdoba PKO BP Ekstraklasy. Niesamowity rollercoaster i faktycznie w końcówce spotkania nie można było na moment spuścić wzroku z telewizora, bo wiadomo było, że coś się zaraz wydarzy. Co najpiękniejsze – tylko w trzech niedzielnych spotkaniach padło łącznie dwanaście bramek, co daje niesamowite cztery gole na mecz. Niesamowite. Naprawdę, jeśli można było narzekać na ekstraklasę, to nie w 27. kolejce!