Czy styl faktycznie ma jakieś większe znaczenie? Czy musimy zawsze z góry krytykować naszą reprezentacje? Owszem, mecz z Łotwą do udanych nie należał. Ba, jakkolwiek by patrzeć, to nawet było blisko kompromitacji. Jednak prawdziwych mężczyzn nie poznaje się po tym, jak zaczynają, ale po tym, jak kończą. A podopieczni Jerzego Brzęczka ostatnie zgrupowanie skończyli z kompletem punktów.
Ciekaw jestem, czy fani Liverpoolu mogli być źli na swoich ulubieńców, bo ci w finale Ligi Mistrzów zagrali poniżej oczekiwań. Zgadza się – wygrali, ale jednak w trakcie sezonu „The Reds” potrafili to robić w lepszym stylu. Ciekaw jestem, czy fani Piasta Gliwice mogli być wkurzeni, że w ostatnim meczu w sezonie w zasadzie po zdobyciu bramki oddali pole gry rywalom. To samo kibice „Les Bleus” po „brzydkim” zwycięstwie na zeszłorocznym mundialu w Rosji…
Tylko kogo obchodzi to, w jakim stylu drużyna wygrywa? Nikt już po kilku dniach nie będzie pamiętał, że jego ulubieńcy – co najważniejsze – wygrali, ale w brzydkim stylu. Co to ma w ogóle do rzeczy? Czy my naprawdę chcemy oglądać naszą reprezentację strzelającą i tracącą ogrom bramek? Przecież byłby to futbol radosny. Znany chociażby z B-klasowych boisk, na których bramek co mecz pada niesamowicie dużo, ale nie ukrywajmy, nie ma to nic wspólnego z prawdziwym, profesjonalnym futbolem.
Dzisiaj na pierwszy ogień idzie taktyka. Piłkarze mają wytyczne, gdzie mają biegać, jak w poszczególnych sytuacjach mają się zachowywać i też co mają robić na przykład po zdobytej bramce. A jak wiadomo, po zdobyciu gola najlepiej jest się bronić. W końcu po co ryzykować, skoro my już bramkę strzeliliśmy. Najlepszą opcją jest wyczekiwanie na błąd rywala i szybka kontra.
Słabi rywale, nie zawsze tacy słabi
Nam się wydaje, że jesteśmy pępkiem świata. Kiedy podejmujemy słabą drużynę, jak na przykład w piątek Macedonię, musimy wygrać wysoko. Owszem, musimy wygrać. Wysoko też byłoby dobrze, ale najważniejsze są trzy punkty. Jeśli będziemy mieć na koniec eliminacji – a jakże – komplet punktów, co jest dość prawdopodobne, to nikt nie będzie zwracał uwagi na bilans bramkowy.
To raz. A dwa, to warto tutaj wspomnieć o tym, z jakim komfortem grają drużyny, które są z góry skazane na porażkę. Drużyny takie jak nasz niedawny rywal, czyli Łotwa, są podwójnie zmotywowane. Chcą sprawić ogromną radość swoim kibicom (których i tak nie mają wielu), a także utrzeć nosa faworytom. A to drugie smakuje najlepiej.
Zresztą chyba coś o tym wiemy. Wystarczy odwołać się do meczów z Niemcami. Z uwagi, że ci zawsze byli, są i najprawdopodobniej będą piłkarską potęgą, to każdy chciałby z nimi wygrać. A co najlepsze – eksperci po naszym zwycięstwie nad sąsiadami z zachodu przekonywali, że następny mecz z reprezentacją Szkocji będzie trudniejszy. A dlaczego? Bo w meczu z Niemcami nic nie musieliśmy. My tylko mogliśmy. Ze Szkocją natomiast graliśmy z podniesionymi czołami, niesamowicie naładowani po zwycięstwie nad odwiecznymi rywalami. Efekt? Z Niemcami wygraliśmy, a ze Szkocją trzy dni później zdobyliśmy raptem punkt.
Wiary nigdy za wiele
Tak więc nie pozostaje nam nic innego, jak po prostu kibicować naszym Orłom. To, że wygrali, ale w brzydkim stylu, nie powinno mieć dla nas znaczenia. Chociaż nie od dzisiaj wiadomo, że na drugi dzień po meczu naszej reprezentacji wypowiada się 40 milionów ekspertów…
Cieszmy się z tego, co mamy, ładny futbol jest dobry, ale w meczach Ligi Mistrzów, w której grają dla nas neutralne drużyny. Jednakże kiedy grają nasi, to wypadałoby po prostu cieszyć się ze zwycięstwa. Nawet jednobramkowego zwycięstwa nad Macedonią, która już z góry skazana jest na porażkę, a która, to niewykluczone, może utrzeć nam nosa. Ponieważ to futbol. Tylko i aż futbol.
A jak wiemy, piłka nożna jest nieprzewidywalna. A żeby nie dać się tej nieprzewidywalności, najlepiej nie ryzykować. Ja osobiście będę zadowolony, jak po strzeleniu szybkiej bramki podopieczni Jerzego Brzęczka będą co najwyżej kontratakować. Byleby nie ryzykowali pochopnie, a co za tym idzie – grali bezpiecznie z tyłu.