Rywalizacja w Premier League powoli wkracza w rozstrzygającą fazę. Już dawno minęliśmy półmetek rozgrywek i do końca sezonu jest już bliżej niż dalej. Pierwsza lutowa kolejka może mieć niemałe znaczenie w wyścigu o mistrzostwo, bowiem czeka nas jeden hitowy mecz na szczycie tabeli.
Zacznie się ona co prawda nie tym spotkaniem, ale też będzie bardzo ciekawie. Już jutro o 13:45 dwa mecze. W Lonydnie West Ham podejmie Swansea, ale więcej chyba będzie się działo po drugiej stronie kraju. Czekają nas derby Tyneside, w których Newcastle podejmie Sunderland. Choć gospodarze są zdecydowanym faworytem w starciu z jedną z ostatnich drużyn w lidze, to nie będzie łatwo. Mecze pomiędzy tymi zespołami zawsze są pełne emocji i przede wszystkim walki do upadłego. Zresztą w pierwszym spotkaniu to Sunderland okazał się lepszy, ale jutro zdobycie punktów na stadionie rywala przez piłkarzy Gusa Poyeta byłoby niespodzianką.
Kolejne pięć meczów tradycyjnie o 16. Cardiff podejmie Norwich, Fulham Southampton, ale zagrają też zespoły z czołówki. Zmiażdżony ostatnio w derbach Everton tym razem podejmie napędzoną świetnym zwycięstwem z WBA Aston Villę. Roberto Martinez ma problem, bo kontuzjowanych jest aż ośmiu piłkarzy z jego kadry. I to nie rezerwowych, urazy leczą Lukaku, Coleman, Oviedo, Distin, Gibson, Deulofeu, Kone i Traore. Dlatego też, choć miejscowi będą faworytem, to ich wygrana wcale nie jest czymś oczywistym. Villa potrafi zaskoczyć nawet najlepszych, choć niewątpliwie na Goodison Park będzie o to bardzo trudno.
Jeszcze gorszy był środek tygodnia dla Tottenhamu. Londyńczycy znowu poczuli siłę Manchesteru City i aż trudno rozstrzygać czy bardziej boli 0:6 na wyjeździe, czy 1:5 u siebie. Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem, bo już jest kolejny mecz. A rywalem Hull, które u siebie potrafiło sprawić problemu MU czy Chelsea, dlatego to nie będzie spacerek. Co prawda Tim Sherwood ma do dyspozycji prawie wszystkich, pod znakiem zapytania stoi tylko występ Lameli i Townsenda. Zagrać będzie mógł nawet wyrzucony ostatnio z boiska Dany Rose. Komisja Ligi przyznała rację zawodnikowi i anulowała jego czerwoną kartkę. Wśród gospodarzy nie zobaczymy Aluko, Chestera, Dudgeona i przede wszystkim Livermore’a, który nie może grać przeciwko klubowi, z którego jest wypożyczony. Czy „Tygrysy” zdołają chociaż nadgryźć „Koguty”? Zobaczymy, na pewno będzie ciekawie.
O tej samej porze Stoke podejmie Manchester United. Piłkarze Marka Hughesa nie mają ostatnio najlepszej passy. Z pięciu meczów przegrali aż cztery i jeden zremisowali. Porażki z Liverpoolem czy Tottenhamem pewnie były wliczone w rachubę, ale zero punktów na stadionach Crystal Palace i Sunderlandu o niczym dobrym nie świadczy. Tymczasem teraz muszą zmierzyć się z MU. MU wzmocnionym nie tylko transferem Juana Maty, ale też powrotami po kontuzjach van Persiego i Rooneya. Mistrzowie Anglii będą jutro zdecydowanym faworytem, tym bardziej, że nie mogą sobie pozwolić na straty punktów, jeśli chcą jeszcze awansować do kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Nawet brak Vidicia, Naniego i Carricka nie powinien im przeszkodzić w wywiezieniu trzech punktów. Ale, jak wiadomo, Britannia Stadium to na pewno nie jest przyjemny teren i różnie losy na boisku mogą się potoczyć.
To by było na tyle, jeśli chodzi o sobotę. W niedzielę o 14:30 West Brom podejmie Liverpool. Dla klubu z Merseyside pojedynki z tym rywalem bywały w ostatnich latach naprawdę trudne. Zdarzyło im się kilka niespodziewanym porażek akurat z WBA i to zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. Można wręcz stwierdzić, że w meczach między sobą każda strona wygrywa ostatnio na przemian. Poprzednio wygrał Liverpool, co wskazywałoby, że teraz kolej jutrzejszych gospodarzy. Czy jednak statystyka może mieć coś do powiedzenia w zderzeniu z rzeczywistością, w której po boisku biega formacja ofensywna w osobach Suareza, Sturridge’a, Coutinho i Sterlinga, wspomaganych przez Stevena Gerrarda. Wątpliwe. Strata punktów przez Liverpool byłaby jednak niemałą niespodzianką. I to nawet w sytuacji, gdy Brendan Rodgers nie może skorzystać z takich piłkarzy jak Lucas, Agger, Sakho, Enrique, Coates i Johnson.
O 17 na Emirates Stadium odbędzie się natomiast najpewniej mecz bez historii. Chyba że padnie jakiś wysoki wynik na korzyść gospodarzy. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że Arsenal, nawet jeśli ostatnio z trudem zremisował w Southampton, zostanie zatrzymany przez Crystal Palace. Londyńczycy są na fali wznoszącej po dwóch wygranych z rzędu, ale dwa razy po 1:0 u siebie z Hull i Stoke nie uprawnia jeszcze do tego, żeby myśleć o podbijaniu Emirates Stadium. Podopieczni Toniego Pulisa mają na razie na koncie dwa zwycięstwa i dziewięć wyjazdowych porażek. No i pewnie jako pierwsi w tym sezonie dobiją do dziesięciu, trudno przewidywać inny wynik. Arsene Wenger co prawda nie może wystawić do gry Diaby’ego, Wilshere’a, Walcotta, Ramsyea i Flaminiego, ale nawet takie osłabienia nie powinny przeszkodzić gospodarzom w zwycięstwie.
No i wisienka na torcie. Czy to dobry, czy zły pomysł, żeby takie mecze rozgrywać w poniedziałek o 21, zostawmy na osobną dyskusję. W każdym razie właśnie o tej porze na Etihad Stadium odbędzie się niekwestionowany hit tej kolejki. Choć nie będzie to już (zapewne) mecz lidera z trzecią drużyną, a drugiej z trzecią (po spodziewanym zwycięstwie Arsenalu), to i tak wszyscy obejrzą go z dwustuprocentowym zainteresowaniem. Manchester City podejmie Chelsea i na pewno będzie się działo. Dla londyńczyków to będzie ciężkie 90 minut. MC na swoim stadionie strzela średnio niemal cztery gole na mecz (m.in. cztery w meczu z MU i po sześć w starciach z Arsenalem oraz Tottenhamem) i na razie z 11 meczów wygrał 11. Podopieczni Pellegriniego są poza tym w wyśmienitej formie, ostatnio każdego napotkanego przeciwnika nie tylko ogrywają, ale wręcz rozbijają, aplikując po cztery czy pięć goli.
Z drugiej strony gra Chelsea ostatnio wcale nie powala. Wprawdzie było zwycięstwo 3:1 z MU, ale wcale nie po nadzwyczajnej grze, londyńczycy (a raczej Sameul Eto’o) perfekcyjnie rywala po prostu wypunktowali. Później przyszło mało przekonujące 1:0 ze Stoke, aż w środę niebieski buldożer nie przebił muru z napisem West Ham, choć strzelał na bramkę prawie co dwie minuty. No i ostatnimi czasy regularnie, z akurat tego w Manchesterze stadionu, wyjeżdża bez punktów. Z drugiej strony kto jak nie Mourinho i jego świta mieliby w końcu pokonać City na wyjeździe? Sam Portugalczyk twierdzi, że nawet w przypadku zwycięstwa jego podopieczni na mistrzostwo szans nie mają. Jednak chyba jasne jest, że to tylko gierki słowne, które mają przenieść presję na rywali. I raczej niewielki będą miały wpływ na wynik.
Co prawda City jest w lepszej formie, ale na pewno na korzyść Chelsea przemawia to, że nie zagra kontuzjowany Sergio Aguero. Argentyńczyk napędza atak wicemistrzów Anglii najbardziej ze wszystkich i choć klasy Dżeko oraz Negredo odmówić nie sposób, to przy koledze z numerem 16 na plecach grają oni jeszcze lepiej. Oczywiście w kadrze City jest przynajmniej 10 piłkarzy, którzy w pojedynkę mogą odmienić losy każdego meczu, dlatego też nie można przeceniać znaczenia tej kontuzji. Z Aguero jednak byłoby gospodarzom o zwycięstwo łatwiej. Oprócz niego nie zagrają Javi Garcia, James Milner i Samir Nasri, a po drugiej stronie Marco van Ginkel i Fernando Torres. Tak czy owak, chyba właśnie wygrana City jest najbardziej prawdopodobna, remis jak najbardziej możliwy, a porażka byłaby mimo wszystko małą niespodzianką. Niemal pewne jest tylko to, że zobaczymy futbol na najwyższym poziomie.