Andre Villas-Boas przed niedzielnym szlagierem wypowiadał się o Manchesterze United w samych superlatywach. Portugalczyk wspomniał także, że jedzie na Old Trafford po zwycięstwo, lecz zdaje sobie sprawę z tego, że łatwiej w słownych gierkach pokonać jego rodaka – Jose Mourinho, niż wywieźć trzy punkty z „Teatru Marzeń.
Chelsea nie gra źle. Wiedzą to wszyscy, którzy śledzą poczynania tego zespołu pod wodzą żółtodzioba Villasa-Boasa. OK, może nie do końca nowicjusza, ale wygrana Ligi Europy to nie to samo, co ostateczne zwycięstwo w Premiership. I dlatego Chelsea nadal szuka boiskowej tożsamości. Wie o tym również zagubiony Fernando Torres zrzucający odpowiedzialność za swoją bardzo słabą grę na kumpli z szatni. Według Hiszpana trzon drużyny tworzą piłkarscy emeryci, nie nadążający za jego pomysłami i zbyt wolno wykładający futbolówkę pod jego szybkie i młode nogi. Jednak wystarczy spojrzeć na dokonania Ryana Giggsa z ostatniej kolejki Ligi Mistrzów, żeby stwierdzić, iż Torres plecie trzy po trzy. Wbrew temu, co prezentuje Torres, Villas-Boas wie, że bez niego i jego przebłysku geniuszu nie podbije Old Trafford i nie zawstydzi sir Aleksa Fersgusona w jego 2054. meczu jako menedżer na ławce United. Villas-Boas w podobnej roli wystąpił zaledwie 95 razy i musi się jeszcze wiele uczyć. Kto jak kto, ale Ferguson to stary lis, tylko czekający na zamęt w szatni Chelsea. Niemniej, zachowanie 33-letniego Villasa-Boasa wobec swego hiszpańskiego podopiecznego było… pouczające. Torresowi nie tylko nie spadł włos z blond czupryny, ale Hiszpan przeciw Bayerowi Leverkusen wypracował kolegom dwie bramki i walnie przyczynił się do pierwszej wiktorii w Champions League. Villas-Boas liczy z jego strony na jeszcze więcej w Manchesterze.
„Czerwone Diabły” to zdecydowani faworyci tego meczu. 16 goli w ostatnich trzech spotkaniach musi robić wrażenie – nawet jeśli United grali z ekipami pozbawionymi obrony na poziomie (w obecnej formie) Premiership jak Bolton i Arsenal. Niemniej, pomeczowa kanonada musi dodawać pewności siebie i wywierać presję na rywalach. Tylko czy najlepsza ofensywa nie zostanie sprowadzona do parteru przez najlepszą defensywę?
Piękny słoneczny dzień w Manchesterze. Na murawie Old Trafford od pierwszych sekund niebiesko pod bramką Davida de Gei. W 3. minucie meczu młody bramkarz nogami wybronił strzał z woleja jednego z zawodników Chelsea. Dobry początek dla „The Blues”. Ta akcja na pewno nie zwiastowała tego, co wydarzyło się w 8. minucie. Wayne Rooney dośrodkowuje z rzutu rożnego i Smalling głową pokonuje Petra Cecha. Fantastyczne uderzenie w samo okienko bramki czeskiego golkipera. Chwilę później bliski szczęścia był Fernando Torres. Anderson podał piłkę wprost pod nogi Hiszpana, a ten popędził do przodu, ograł obrońcę i uderzył płasko tuż obok słupka. Obiecujący początek wielkiego hitu ligi angielskiej prowadzonego w szybkim tempie i bez przebierania w środkach. Sędzia Phil Dowd od początku meczu pozwolił na męską, fizyczną grę nietolerującą efektownych i aktorskich fikołków.
Gol Smallinga uspokoił grę „Czerwonych Diabłów”, pozwalając na kontrolowanie meczu krótkimi podaniami, by za chwilę jednym krossem przenieść ciężar gry z jednej strony na drugą. Nani i Ashley Young od samego początku prezentowali się lepiej niż ich rywale z ataku Chelsea.
W 26. minucie Torres podał wzdłuż bramki do Ramiresa, ale ten, mając przed sobą całą bramkę, kopnął piłkę wprost w leżącego de Gee. Ramires musiał trafić do bramki, pytając w tym samym momencie, w który róg kopnąć, żeby było trudniej. Chelsea nie odpuszcza, ale brakuje jej dokładności i zimnej krwi. Manchester spokojnie wyczekuje i pozwala wyszumieć się takim młokosom jak Sturridge, Ramires, Mata. Ten ostatni to etatowy reprezentant Hiszpanii, lecz w starciu z Manchesterem jego doświadczenie nie miało żadnego znaczenia. Przed Matą jeszcze wiele pracy na treningach z nowymi kolegami.
Nani otrzymuje futbolówkę posłaną z drugiej strony boiska. Świetne przyjęcie, biegnie, drybling i potężna bomba z 35 metrów prosto w okno. Cech nawet nie drgnął i skruszony musiał po raz drugi wyciągać piłkę z siatki. Dwa ciosy, w tym jeden przebłysk nietuzinkowych umiejętności nokautują Chelsea już w pierwszej połowie. Posiadanie piłki, ilość strzałów i sytuacji w podobnej liczbie, lecz mądrość taktyczna Fergusona wyprzedziła myśl dużo młodszego Villasa-Boasa.
Tuż przed przerwą Wayne Rooney robi to, czego nie potrafił Ramires. Anglik dołożył nogę do podania Naniego i United prowadzą już 3:0. Warto podkreślić rewelacyjne zachowanie młodego Jonesa walczącego o futbolówkę. Manchester prowadzi zasłużenie 3:0 i bardziej prawdopodobne, że na tym nie poprzestaną w kolejnych 45 minutach. Powtórki z Arsenalu jednak nie było.
Kibice nie zdążyli usiąść, gdy Fernando Torres otrzymał świetne prostopadłe podania od wprowadzonego po przerwie Nicolasa Anelki i rewelacyjną podcinką przerzucił piłkę nad de Geą. Chelsea szybko złapała kontakt i mecz nabrał jeszcze większych rumieńców. Torres może przez wiele tygodni być cieniem samego siebie, jednakże w takim meczu musiał błysnąć. Villas-Boas wiedział, co robi, głaszcząc swojego podopiecznego.
W 55. minucie Nani znów popędził z futbolówką i kropnął na bramkę Cecha. Piłka odbiła się od poprzeczki, ale pierwszy do niej dopadł właśnie Portugalczyk, którego podciął od tyłu Bosingwa i United otrzymali szansę na gola z 11 metrów. Rooney położył piłkę na wapnie, podbiegł do niej i pośliznął się jak John Terry w finale Ligi Mistrzów w Moskwie. Rooney spudłował i wynik nadal był sprawą otwartą. Szczególnie w sytuacji, gdy piłkarze Chelsea rozkręcali się z każdą akcją i szybciej wymieniali podania. Kluczem do zwycięstwa była druga linia, tego dnia dziurawa z obu stron. Wiele miejsca na szybkie kontrataki i akcje indywidualne zaowocowały zmianami, jakich dokonał w 63. minucie Ferguson. Szkot wprowadził na murawę Antonio Valencię i Michaela Carricka odpowiedzialnych za uporządkowanie gry i jeszcze większą ilość akcji ofensywnych. Jeden gol mógł dobić Chelsea i Feguson doskonale o tym wiedział, desygnując zwłaszcza Ekwadorczyka. Villas-Boas szybko odpowiedział na działania rywala i posłał w bój utalentowanego Romeo Lukaku.
W 72. minucie Torres znów błysnął dryblingiem przed polem karnym i oddał kąśliwy strzał, de Gea stanął na wysokości zadania, lecz odbił piłkę przed siebie, dzięki czemu Hiszpan poprawił z woleja, ale minimalnie chybił. Kilka minut później Evra posłał futbolówkę w pole karne, Rooney znów dołożył stopę, lecz piłka wturlała się w słupek, do której dobiegł Chicharito. Meksykanin chybił z ostrego kąta z dwóch metrów i padł na ziemię po bardzo ostrym wejściu Ashleya Cole’a. Kontuzjowanego Hernandeza zastąpił Dimitar Berbatow.
W 83. minucie Torres wybiegł sam na sam z de Geą i balansem ciała położył go na ziemię. Kilka metrów do pustej bramki, strzał z lewej nogi, komentatorzy krzyczeli gol, kibice Chelsea skaczą z radości i… pudło. Jeśli pudło może być piękne, to właśnie było takie w tym momencie. Akcja gości i Torresa przypominała piłkarską poezję. Na koniec nieoczekiwane zakończenie z piłką w trybunach.
Chelsea pozbierała się w drugiej połowie i zagrała o niebo lepiej. Podopieczni Villasa-Boasa stworzyli wiele sytuacji, jednak marnowali na potęgę. Na pocieszenie fani „The Blues” obejrzeli Torresa z jak najlepszych czasów. No może poza skutecznością. Reszta na medal, tak jak cały mecz. Hit nie zawiódł w żadnym momencie i dał kibicom mnóstwo radości wspaniałymi bramkami i równie wielkimi kiksami.
Nani otrzymuję futbolówkę posłaną z drugiej
strony boiska. Świetne przyjęcie, biegnie, drybling
i potężna bomba z 35 metrów prosto w okno.
relacje piszemy w czasie przeszlym, a nie
terazniejszym
MU drugi sezon z rzedu bedzie mistzrem...
To spotkanie nas nie zawiodło.Ciekawe widowisko
zakończone zwycięstwem MU!
Man United zmierzają po kolejnego mistrza Anglii!