Dziesięć lat w jednym klubie to szmat czasu. Po takim czasie, dorobku i zasługach dla drużyny ciężko wyobrazić sobie piłkarza wtapiającego się z powodzeniem w inny skład.
Patrząc dziś na Andreę Pirlo, dostrzegamy, że nie wpisuje się on w kanon współczesnego piłkarza. Na tle wymuskanych, zmieniających fryzury w trakcie przerwy piłkarzy – modeli można odnieść wrażenie, że odbiega nieco obecnym standardom. Zawodnik z nieco przymrużonym spojrzeniem zza dużego zarostu jest żywym memento tego, co w futbolu jest najważniejsze. A tych, którzy uważają boiskowego perfekcjonistę za nudziarza, odsyłam do lektury autobiografii, którą zawodnik przekazał w ręce fanów w zeszłym roku.
Znaleźć dziurę w całym
Zanim książka, z kartezjuszowską parafrazą w tytule, ujrzała światło dzienne, niewiele wiedzieliśmy o prywatnym życiu naszego bohatera. A ten sam stronił od zwracania na siebie uwagi poza boiskiem. Czasem w żądnych sensacji mediach pojawiały się krzykliwe tytuły informujące nas o rzekomych skandalach z Pirlo w roli głównej. Po zagłębieniu się w treść dowiadywaliśmy się o separacji z żoną (małżonka, Deborah Roversi, z którą Andrea ma dwójkę dzieci, miała być ponoć odstawiona w kąt na rzecz Valentiny Baldini), bądź o upojeniu alkoholowym, którego świadkiem byliśmy podczas celebrowania przez Juventus Turyn scudetto tuż przed mundialowymi emocjami.
Pytanie tylko, czy istnieją pary, które nie przeżywają trudnych chwil, a świętowanie takiego triumfu, nawet przy alkoholu, nie jest rzeczą naturalną?
Sam o sobie
Nowe światło na „kryształowego” zawodnika daje nam wyżej wspomniana biografia. „Myślę więc gram” to obowiązkowa pozycja dla fanów włoskiego futbolu. Zawiera ona nie tylko wspomnienia z dzieciństwa, nie zawsze usłaną różami drogę do kariery, ale także prywatne smaczki z życia Pirlo oraz jego kolegów, posiadających często wielkie nazwiska. Pirlo, posiłkując się Allesandro Alciato, rozbraja nas swoją szczerością, konkluzjami oraz… poczuciem humoru. Przenikliwość, z jaką autor percypuje środowisko piłkarskie, jest nad wyraz interesująca. Co ciekawe, wielu recenzentów z całego globu okrzyknęło autobiografię Włocha mianem najlepszej książki sportowej. Czego by nie mówić, trzeba samemu przeczytać, a za zachętę niech posłuży kilka cytatów:
– Parę razy w życiu faktycznie się upiłem. Na tyle solidnie, by prawie zacząć myśleć o ekshumacji szalika Interu albo pióra z grawerem Milanu, by stanąć przed lustrem i widzieć w sobie wysokiego blondyna o niebieskich oczach. Zazwyczaj najlepszym momentem na przekraczanie granic jest ten poprzedzony odniesionymi sukcesami. Porażki nie zasługują na toasty ani na to, by opijać je w towarzystwie przyjaciół. Osobiście bardziej przytomny jestem, kiedy coś pójdzie nie tak. Kiedy przegrywasz, masz czas na myślenie i refleksje. Kiedy wygrywasz, pierwszeństwo ma pijacka czkawka – tak autor pisze o alkoholowej eksperiencji.
– W trakcie mojej kariery miałem styczność z wieloma szkoleniowcami, ale to Conte najbardziej mnie zaskoczył. Potrzebował tylko jednego przemówienia z wieloma naprawdę prostymi słowami, by podbić nie tylko mnie, ale i cały Juventus. Razem przylecieliśmy na planetę Juventus. Zaprezentował się nam podczas pierwszego dnia przedsezonowych przygotowań – na siłowni w Bardonecchi. On miał już ogień w żyłach i poruszał się jak żmija. „Chłopaki, ten skład jest po dwóch siódmych ligowych pozycjach z rzędu. To jest szalone, szokujące. Nie po to tu jestem, więc czas skończyć z byciem do niczego” – coś o Juve.
– Playstation jest, zaraz po kole, najlepszym wynalazkiem ludzkości. Odkąd istnieje, gram Barceloną (pomijam mały „skok w bok” na samym początku, kiedy to grałem Milanem). Klasykiem z czasów Millanello były moje pojedynki z Nestą: przyjeżdżaliśmy wcześnie rano, o 9:00 jedliśmy śniadanie, po czym zamykaliśmy się w pokoju i graliśmy aż do 11:00. Później trening, obiad i z powrotem do konsoli, tym razem do 16:00. Życie było pełne poświęceń. Nasze pojedynki aż kipiały adrenaliną – o formie spędzania wolnego czasu z przyjacielem z boiska.
Pirlo to jednak nazwisko bezsprzecznie kojarzone z zielenią murawy. To tutaj „Il Professore” pokazuje swoje największe atuty. Doskonałym przykładem jego perfekcji oraz niesamowitej dokładności są występy dla drużyn takich jak AC Milan czy Juventus Turyn.
Czerwono-czarna przeszłość
W składzie tej pierwszej drużyny „Pianista” rozegrał 399 spotkań! W barwach AC Milan wpisywał się na listę strzelców 41 razy, a w 37 sytuacjach był współautorem bramek, obsługując kolegów z zespołu. Biorąc pod uwagę rolę zawodnika na boisku oraz ilość strzelonych goli z rzutów wolnych, to imponujący wynik. Pirlo prowadził grę, dzielił piłki między kolegów z taką szerokością widzenia pola gry, jakby sam Światowid zstąpił na piłkarską zieleń. Podania były kierowane na centymetry, a rzuty wolne wykonywane z precyzją snajpera. To procentowało w wycenie pomocnika. W szczytowym momencie kariery jego cena na rynku transferowym wynosiła 36 milionów euro.
Wraz z kolegami z byłej drużyny zdobywał takie trofea, jak: mistrzostwo Włoch, Puchar Włoch, Puchar Europy, Superpuchar Włoch, Superpuchar Europy czy zwycięstwo w klubowych mistrzostwach świata. Do wszystkich tych sukcesów Andrea przyłożył swoje nogi. A kibice ubierający czerwono-czarne barwy nie wyobrażali sobie innego scenariusza, jak ten, w którym „Dyrygent” kończy karierę w koszulce w właśnie takich kolorach. Jak się okazało chwilę póżniej, o żadnym końcu w wypadku tego człowieka mówić nie można. Wręcz przeciwnie.
Dlaczego więc drużyna, w której piłkarz spędził dekadę, postanowiła zakończyć tak owocną współpracę?
Panie Galliani, co pan wyprawia?
Powodów było kilka. I ten, o którym najczęściej rozpisywały się media, czyli aspekt finansowy, miał tutaj chyba najmniejsze znaczenie. Sam Pirlo do tego rodzaju zarzutów odnosi się tymi słowami:
– Nadal myślałem, że jestem w stanie dać tam z siebie to, co najlepsze. Tamtego wiosennego popołudnia 2011 roku nie dyskutowaliśmy o pieniądzach. Nigdy. W trakcie tych 30 minut z Gallianim nie poruszyliśmy tematów ekonomicznych. Chciałem być po prostu uważany za ważnego zawodnika, centrum projektu, a nie za piłkarza u schyłku kariery.
Przyczyny takiego stanu rzeczy były inne. Jedną z nich były kontuzje, z którymi gracz borykał się podczas swojego ostatniego sezonu w barwach „Rossonerich”. Najpierw było uszkodzenie mięśnia uda, którego nabawił się w meczu z Romą, te wykluczyło go na ponad sześć tygodni. Dwa miesiące później podczas treningu przygotowawczego do 1/8 finału Ligi Mistrzów doznał urazu stawu skokowego. Wprawdzie wrócił na koniec sezonu, przyczyniając się do zdobycia osiemnastego tytułu mistrza Włoch przez drużynę z Mediolanu, najwyraźniej jednak włodarze klubu zinterpretowali jego zastępstwa w składzie jako jedną z przyczyn tego sukcesu.
Następną sprawą była chęć przesunięcia Pirlo na lewą stronę pomocy przez ówczesnego (co ciekawe obecnego) trenera piłkarza, Massimiliano Allegriego. Zawodnik, który najlepiej czuje się jako środkowy rozgrywający, niespecjalnie był zadowolony z takiego obrotu spraw.
Długość kontraktu, którą zaproponowano w wypadku pozostania „Maestro” w Milanie, również była kością niezgody. Do tego doszły gorzkie słowa Gallianiego, który, trudno powiedzieć czy z odwagi, czy z głupoty, stwierdził, że Pirlo nie jest już wystarczająco dobry, żeby grać w zespole, którego celem są trofea. Jak bardzo się mylił, najlepiej wiedzą kibice „Starej Damy”.
Galliani, kiedy wręczał na pożegnanie długopis z wygrawerowanym logiem Milanu, miał powiedzieć:
– Upewnij się, że nie użyjesz go do podpisania kontraktu z Juventusem – nomen omen panie Galliani.
Zmiana klubu, czyli druga młodość
Zanim Pirlo trafił pod skrzydła Antonio Conte, upominały się o niego inne potęgi. Najczęściej zainteresowanie wartościowym pomocnikiem płynęło z Wysp. Manchester City oraz Chelsea Londyn to drużyny, które widziały piłkarza w swoim składzie. Transfery te ponoć blokował sam Berlusconi.
Ostatecznie więc zawodnik został we Włoszech, trafiając do „Juve”.
Tam, gdzie pamiętano niezbyt dobrze radzących sobie Melo czy Aquilaniego, szybko stał się cennym nabytkiem. W systemie 3-5-2 jako cofnięty rozgrywający mógł pokazać pełnię swoich możliwości. Jak ogromnej wartości nabytkiem stał się dla „Bianconerich”, widać na przykładzie sukcesów, które już z drużyną osiągnął. Juventus, zdobywając trzy ostatnie tytuły mistrza Włoch z rzędu oraz dwa Superpuchary Włoch, doskonale wie, jaki udział w tym sukcesie ma „Il Profesore”. Wirtuozeria, z jaką rozgrywa piłkę oraz 85% dokładnych podań to tylko jedne z atutów „Mistrza”. Po tym, jak ze składu odszedł człowiek legenda, Alessandro Del Piero, to on właśnie przejął rolę głównego wykonawcy rzutów wolnych. Kolejną umiejętnością bezcenną na boisku jest takie kierowanie zespołem za pomocą podań, aby wydobyć z kolektywu to, co najwartościowsze.
Zawodnik w składzie „Le Zebre” rozegrał do tej pory 146 spotkań. Siedemnaście razy wpisał się na listę strzelców, a 35 razy zaliczył asystę (co ciekawe, tylko o jedną mniej w porównaniu do wszystkich występów w Milanie). Ile meczów „pokierował”, doprowadzając drużynę do zwycięstwa, to już zupełnie inna rzecz. W obecnym sezonie „Juve” ponownie pewnym krokiem zmierza do zdobycia kolejnego mistrzowskiego tytułu w kraju, ale także ma szanse osiągnąć sukces w Lidze Mistrzów.
Panowie szanujmy legendy
Czego by nie mówić o obecnej dyspozycji AC Milan oraz ich konkurentów z Juventusu Turyn, jedno jest pewne, na kondycje obu drużyn bez wątpienia wpłynął transfer zawodnika.
Czy pozbycie się tak rasowego gracza ze składu było zbyt pochopną decyzją?
Czy warto było piłkarzowi z takim talentem trochę zaufać?
Czy gracz ma rzeczywisty wpływ na sukcesy obecnego chlebodawcy?
Czy ostatecznie pomocnik zachwyci nas jeszcze swoim talentem?
To wszystko pytania retoryczne.
Ale jeśli ktoś nie zna na nie odpowiedzi, odsyłam go na boiska Serie A, gdzie nasz bohater wciąż rządzi i dzieli, bez wytchnienia zapisując swoją piłkarską historię złotymi literami.
To jest jedyny pomocnik, którego cenię wyżej od Xaviego. Oczywiście Lampard i Gerrard też mają lepsze statystyki niż Pirlo i Xavi ale Włoch i Hiszpan mają "to coś".