Bramkarz z autobusu


W całej historii polskiej piłki nożnej mieliśmy wielu znakomitych bramkarzy. Zaczynając od Edwarda Szymkowiaka, przez Kostkę, Tomaszewskiego, Młynarczyka, a kończąc na Matysku, Dudku czy Borucu. Bramka polskiej reprezentacji zawsze miała mocną obsadę. W moim tekście nie zajmę się jednak żadnym z wymienionych zawodników. O nich napisano i powiedziano już pewnie wszystko. Skupię się na golkiperze nieco zapomnianym, który od lat żyje i pracuje w Belgii. Chodzi o Aleksandra Kłaka, srebrnego medalistę z Barcelony, wychowanka Dunajca Nowy Sącz, któremu wróżoną ogromną karierę, lecz na drodze do jej spełnienia stanęły pech i poważne kontuzje.


Udostępnij na Udostępnij na

Niewielu polskich piłkarzy może pochwalić się medalem igrzysk olimpijskich. Takich osób jest dokładnie 50. W całej historii polskiej piłki zdobyliśmy trzy medale – złoty i dwa srebrne. W wywalczeniu tego ostatniego, srebra z Barcelony, ogromny udział miał bohater niniejszego tekstu. W turnieju kwalifikacyjnym 1991 roku, zarówno do młodzieżowych mistrzostw Europy, jak i do igrzysk olimpijskich, Polacy w grupie zmierzyli się z Anglią, Turcją i Irlandią. Podopieczni Janusza Wójcika wygrali wszystkie spotkania, a Kłak wystąpił w pięciu z sześciu meczów i puścił zaledwie dwie bramki. W ćwierćfinale polska kadra olimpijska zmierzyła się z reprezentacją Danii. W pierwszym pojedynku w Aalborgu ponieśliśmy druzgocącą klęskę. Wynik został ustalony już do przerwy – 5:0. W tym spotkaniu Kłak zagrał tylko dziesięć minut. Podczas interwencji przy pierwszym golu uderzył niezaleczonym barkiem w słupek i musiał na noszach opuścić boisko. W pojedynku rewanżowym dwa tygodnie później już wystąpił, a Polacy zremisowali 1:1. Jednak mimo porażki w dwumeczu z Duńczykami dzięki ówczesnym zasadom kwalifikacji do igrzysk i sprzyjającym wynikom innych spotkań polscy piłkarze po 16 latach awansowali na igrzyska.

Na turnieju w Barcelonie los do grupy z Polakami przydzielił Włochów, Amerykanów i Kuwejtczyków. Nasi rodacy wygrali grupę z pięcioma punktami na koncie. Włochy i Kuwejt podopieczni Wójcika pokonali bez straty bramki, a z Amerykanami zremisowali 2:2. Oczywiście we wszystkich meczach grupowych w pełnym wymiarze czasowym grał Olek. W ćwierćfinale i półfinale polscy piłkarze odprawili Katar i Australię, odpowiednio 2:0 i 6:1. W obu tych spotkaniach zawodnik ówczesnego Pegrotour Dębica nie musiał za bardzo się wykazywać. Dopiero w finale zmuszony był do pokazania pełni swoich umiejętności. I właśnie tak było. Mimo pechowej przegranej w ostatniej minucie 2:3 Kłak pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie, a przy golach Hiszpanów nie miał szans na skuteczne interwencje. Polska kadra olimpijska w Barcelonie przegrała tylko jeden mecz, niestety ten najważniejszy. Niemniej jednak, srebrny medal olimpijski był niewyobrażalnym sukcesem polskiej piłki, a Aleksander Kłak zapisał się w historii kompletem występów w pełnym wymiarze czasowym.

Niedawno minęło 20 lat od barcelońskiego sukcesu. Mimo iż wielu ówczesnych znawców tematu zapowiadało, że szykują się tłuste lata dla polskiego futbolu, historia pokazała, że do porównywalnego sukcesu żadna drużyna, czy to reprezentacyjna, czy klubowa, nawet się nie zbliżyła. Autor olimpijskiego sukcesu natomiast, czyli Janusz Wójcik, został zdyskwalifikowany na cztery lata za ustawienie meczów w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Cóż, zagmatwane są losy bohaterów.

Również Kłak zamieszany był w pewne niesympatyczne wydarzenie. Nie z własnej winy jednak. Tuż przed igrzyskami wraz dwoma innymi zawodnikami został oskarżony o zażywanie niedozwolonych środków dopingujących. Jak wspomina Janusz Wójcik w swojej książce, całe to zamieszanie spowodowane było nieprzychylnością pewnych osób z PZPN-u, które doniosły odpowiednim służbom o możliwym dopingu. Jednak jak pokazały badania, przeprowadzone najpierw w kraju, a potem w laboratorium olimpijskim, ani Kłak, ani pozostali dwaj piłkarze nie stosowali żadnych niedozwolonych środków.

Po sukcesie olimpijskim Wojciech Kowalczyk wypowiedział słynne już zdanie „Zmieniamy szyld i jedziemy dalej”. Rzeczywiście tak się stało. Zdecydowana większość olimpijczyków debiutowała i w późniejszym czasie stanowiła o sile dorosłej reprezentacji. Nie do końca tak było z Kłakiem. Owszem, zadebiutował u trenera Strejlaua już w listopadzie 1992 roku w zwycięskim 1:0 meczu z Łotwą rozgrywanym w Iławie. Wystąpił również w kolejnych pięciu spotkaniach towarzyskich oraz w eliminacyjnym meczu do mistrzostw świata w 1994 roku w słynnym pojedynku z San Marino, w którym to wygraliśmy po golu zdobytym ręką przez Jana Furtoka. Jeżeli chodzi o występy z orzełkiem na piersi w owym czasie, to by było na tyle.

Dopiero gdy po upływie niespełna czterech lat trener srebrnej drużyny z Barcelony obejmował pierwszą reprezentację Polski, Olek wrócił do kadry. A tak komentował fakt zatrudnienia na stanowisku selekcjonera Janusza Wójcika w jednym z wywiadów: – Jest inaczej niż wcześniej. Wójcik żartuje, wprowadza luźną atmosferę. A jednocześnie potrafi zmobilizować piłkarzy. Na boisku czujemy, że jest z nami. Co się może zmienić w reprezentacji złożonej z graczy, którzy dotąd nic z nią nie osiągnęli? Wszystko. Do tej pory przegrywaliśmy, teraz będziemy wygrywać. Niech pan spojrzy na trenera. Pięć minut go widziałem, a już wiem, że jest ten sam co w Barcelonie. Śmieje się, ale jest twardy i pewny tego, co robi, co chce zdobyć. Nam ta wiara się udziela. Mówię panu, jak on potrafi zmobilizować piłkarzy! Oj, potrafi. Mówi pan, że trener nie gra. Właśnie, że gra. Jest jak dwunasty zawodnik. Przekona się pan, gdy spojrzy na niego podczas meczu. Bo ławka rezerwowych jest częścią boiska.

I jeszcze fragment z książki Janusz Wójcika na temat stosunku Olka do kadry: – Podobnie zachował się Kłak z belgijskiego Royalu Antwerpia powołany w miejsce Dudka (mogłem powołać Grześka Szamotulskiego z Legii, ale jego oglądałem na miejscu, więc raz jeszcze chciałem sprawdzić Kłaka, bo mało miał okazji do pokazania się w meczu z Węgrami). Kłak powiedział trenerowi i prezesowi w Antwerpii, że dla niego najważniejsza jest reprezentacja. Zrozumieli i nie miał problemów z przyjazdem. Dostał zgodę na każdorazowy wyjazd, gdy tylko dostanie powołanie.

Przytoczone fragmenty obrazują, jakie były relacje między selekcjonerem a Kłakiem. Jednak jak pokazała przyszłość, Kłak rozegrał tylko cztery spotkania w kadrze Janusza Wójcika. Wszystkie cztery pojedynki przypadły na drugą połowę 1997 roku. Ostatnim meczem Olka w reprezentacji było przegrane 0:3 spotkanie z Gruzją w Tbilisi na zakończenie nieudanych eliminacji do francuskiego mundialu. W kolejnych meczach towarzyskich i eliminacjach do Euro 2000 Wójcik nie stawiał już na swojego ulubieńca z Barcelony. Spowodowane było to przede wszystkim nieustanymi kłopotami Kłaka ze zdrowiem oraz coraz lepszą formą Adama Matyska, który w kadrze Wójcika na stałe zdobył bluzę z numerem jeden. Bilans Aleksandra Kłaka w pierwszej reprezentacji Polski to 11 występów i 675 rozegranych minut.

Mogłoby się wydawać, że jako wicemistrz olimpijski będzie miał otwarte drzwi do wielkiej międzynarodowej kariery. Nie wszystko jednak potoczyło się tak, jakby chciał tego Kłak. Niedługo po igrzyskach srebrny bramkarz był na testach w wielkim Olimpique Marsylia. Kontrakt był już przygotowany, ale kiedy już do uzgodnienia zostały ostatnie szczegóły, sprawy mocno się skomplikowały i do sfinalizowania umowy nigdy nie doszło. Klub został ukarany zakazem transferów za korupcję i zdegradowany do niższej ligi. O przeprowadzce nie było mowy, a Kłak pozostał w Poznaniu. Dokumenty potwierdzające owo wydarzenie do dziś były bramkarz przechowuje w domu na strychu. Były też inne propozycje z renomowanych klubów, zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. W Blackburn, z którym Kłak miał już wstępną umowę, nie dostał pozwolenia na pracę, a gdy Dick Advocaat z PSV oficjalnie oznajmił, że jest zainteresowany sprowadzeniem Polaka, ten w meczu ligowym złamał nadgarstek.

A wszystko zaczęło się na Podkarpaciu. Po spędzeniu niecałych siedmiu lat w Iglooplolu Dębica Aleksander Kłak w styczniu 1993 roku zmienił klub na Olimpię Poznań. W stolicy Wielkopolski rozegrał 15 meczów w ekstraklasie i po kolejnym pół roku przeszedł do Górnika Zabrze. Na Śląsku spędził dwa sezony, rozgrywając 37 spotkań ligowych. Ze względu na ogromne problemy organizacyjno-finansowe Górnika Kłak zdecydował się na transfer do trzeciej ligi niemieckiej, w której podpisał amatorski kontrakt. Wyjazd ten, bardzo ryzykowny, a wręcz mogący się wydawać krokiem w tył polskiego bramkarza, otworzył mu drzwi na Zachód. W owym czasie Olek przechodził testy w takich klubach jak MSV Duisburg czy FSV Mainz. Koniec końców, Kłak zdecydował się na transfer do Belgii, z którą związał swoje późniejsze życie, zarówno zawodowe, jak i osobiste.

Po transferze do Royalu Antwerpia w 1996 roku Kłak szybko zdobył uznanie kibiców. Niestety, jak w przypadku całej kariery naszego bohatera, coś musiało pójść nie tak. Choroba niemieckiego szkoleniowca, Georga Kesslera, i kłopoty finansowe klubu przełożyły się na problemy sportowe. Dodatkowo Kłakowi przytrafiła się seria przewlekłych kontuzji, które spowodowały, że Polak grał coraz rzadziej. Kłak spędzał więcej czasu na stołach operacyjnych niż na boisku. W sumie przeszedł 11 poważnych zabiegów! Przez sześć sezonów spędzonych w Belgii Kłak rozegrał jedynie 43 mecze. Na zakończenie kariery związał się jeszcze z holenderskim De Graafschap, w którym w czasie dwóch sezonów rozegrał 16 spotkań. Jego karierę zakończyła kolejna kontuzja. Na trzy miesiące przed końcem kontraktu nie wytrzymały więzadła krzyżowe w kolanie. Kłak musiał poddać się operacji, co jednocześnie wiązało się z zakończeniem uprawiania profesjonalnego sportu. Ostatni oficjalny mecz rozegrał 28 sierpnia 2008 roku.

Kontrakt w Holandii był przygotowaniem do piłkarskiej emerytury i do przyszłego trenowania bramkarzy. To właśnie w Kraju Tulipanów Kłak zdobył pierwsze szlify trenerskie, pomagając trenować młodzików w szkółce bramkarskiej GKS Edwina Susebeeka. Zapoznał się wówczas z niekonwencjonalnymi metodami szkoleniowymi, które pomogły mu odnosić sukcesy w przyszłej pracy trenerskiej. Po przygodzie w Holandii Kłak powrócił do Belgii i żeby nie tracić kontaktu z futbolem, zajął się szkoleniem młodych bramkarzy Royalu Antwerpia. I wcale nie bez sukcesów. Dwóch wychowanków Kłaka podpisało profesjonalne kontrakty z pierwszą drużyną, a kolejny czeka w kolejce.

Zastanawiacie się pewnie, jak Aleksander Kłak zarabia na życie? Pewnie część z Was wie, bo było o tym głośno w mediach. Srebrny medalista z Barcelony jest zawodowym kierowcą autobusu. Już pięć lat wozi ludzi po ulicach Antwerpii. Jak twierdzi sam Kłak, mimo nie do końca spełnionej piłkarskiej kariery jest człowiekiem szczęśliwym. Jest zadowolony ze swojej pracy i sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków kierowcy. Tak jak kiedyś wywiązywał się ze swoich obowiązków bramkarskich.

Komentarze
~;;;; (gość) - 13 lat temu

Myślałem, że chodzi o jakiegoś nowego bramkarza
Chelsea. Jestem zawiedziony.

Najnowsze