Po zeszłotygodniowej przerwie na rozgrywki FA Cup, czas na powrót do rywalizacji w Premier League. Zapowiada się ciekawy weekend, z kilkoma ciekawymi starciami i jednym meczem na szczycie.
I właśnie to spotkanie, zdecydowany hit kolejki, rozegrane zostanie jako pierwsze. O 13:45 na Stamford Bridge Chelsea podejmie Everton. Oba zespoły ostatnich okresów nie mogą z pewnością zaliczyć do najbardziej udanych. Co prawda Chelsea prowadzi w tabeli, ale z minimalną przewagą, której nie zdołała powiększyć na stadionie West Bromu, choć niemal do końca prowadziła, by ostatecznie tylko zremisować. Następnie przyszła porażka z Manchesterem City i odpadnięcie z Pucharu Anglii. A w perspektywie „The Blues” mają podróż przez pół Europy i grę na gorącym stadionie Galatasaray w środku tygodnia. Poza tym Everton to dla londyńczyków niewygodny rywal, jeden z trzech, z którym przegrali w tym sezonie.
Z drugiej strony „The Toffees” też mają swojej kłopoty. Oni z kolei awansowali dalej w FA Cup, ale za to w lidze nieco jakby spuścili z tonu. Podopieczni Roberto Martineza grają w kratkę. U siebie wygrywają z każdym, jak leci, ale już poza własnym stadionem jakaś tajemnicza moc musi odbierać im siły, bo na wyjeździe w tym roku jeszcze nie wygrali, a w ostatnich dwóch spotkaniach przegrali. Ulegli Liverpoolowi, a następnie Tottenhamowi. Teraz czeka ich trzeci trudny wyjazd z rzędu i na pewno nie będą faworytem. Tym bardziej, że lista kontuzji w zespole jest bardzo długa, a obejmuje nazwiska Lukaku (i tak by nie zagrał), Oviedo, Gibsona, Alcaraza i Kone. W Chelsea niedostępny jest już od dłuższego czasu van Ginkel, kontuzji nabawił się też David Luiz. Być może do gry wróci już John Terry, ale jego występ stoi pod znakiem zapytania.
O 16 tradycyjnie najwięcej, bo pięć spotkań. I już o tej porze będziemy prawdopodobnie znali układ pierwszej trójki. Bo trudno sobie wyobrazić, żeby Manchester City albo Arsenal straciły punkty u siebie odpowiednio ze Stoke czy Sunderlandem. „Citizens” będą chcieli sobie powetować porażkę z Barceloną i nie zdziwcie się, jeśli rozniosą rywali. Tym bardziej, że do gry być może wróci już Sergio Aguero. Na przystawkę przed Camp Nou „Potters” nadają się znakomicie. Natomiast dla londyńczyków spotkanie z „Czarnymi Kotami” będzie przyjemną odskocznią, swego rodzaju przerywnikiem w niezwykle trudnym obecnie dla nich terminarzu. Później znowu przyjdzie im się mierzyć z rywalami dużo mocniejszymi, dlatego ten mecz muszą wygrać, jeśli chcą myśleć o mistrzostwie. Na swoje nieszczęście Arsene Wenger nawet nie może dać pograć rezerwowym. A to z powodu kontuzji. Leczą się obecnie Vermaelen, Diaby, Gibbs, Walcott, Ramsey i Källström. Mimo takich osłabień Sunderland po prostu nie może być trudną przeszkodą dla londyńczyków.
Oprócz tego Cardiff zagra z Hull, WBA podejmie Fulham, a West Ham zmierzy się z Southampton.
O 18:30 Crystal Palace podejmie Manchester United. Goście długo ostatnio odpoczywali, bo w FA Cup już dawno nie grają, więc mogli się dobrze przygotować do meczu na przełamanie złej passy. Jednak wcale tak być nie musi. Londyńczycy bowiem u siebie w tym roku zremisowali 1 stycznia, a później już tylko wygrywali. Co prawda Stoke, Hull i WBA to nie jakieś tuzy, ale zespół jest na fali wznoszącej. Natomiast po United można spodziewać się wszystkiego. Zresztą jeśli remisuje się u siebie z ostatnim zespołem w tabeli, to chyba przegrać można z każdym. Tym bardziej, że David Moyes musi też myśleć o tym, co przed nim. A ledwo piłkarze wezmą prysznic po meczu i już będą musieli lecieć aż do Grecji, gdzie we wtorek mecz z Olympiakosem. Liga Mistrzów to ostatnie rozgrywki, gdzie MU może coś w tym sezonie zdziałać, dlatego może kilku kluczowych piłkarzy usiądzie na ławce. Kto wie? Nie zagrają tylko Jonny Evans oraz Nani. U gospodarzy gotowi do sprawienia niespodzianki są wszyscy co do joty.
W niedzielę o 14:30 Liverpool podejmie Swansea. Tu faworyt może być tylko jeden i naprawdę trudno spodziewać się, że byli podopieczni sprawią Brendanowi Rodgersowi psikusa. „Łabędzie” już nie latają tak wysoko i pięknie jak w zeszłym sezonie. Co prawda zamykają górną połowę tabeli, ale bliżej im do strefy spadkowej niż do dziewiątego miejsca. A już na wyjazdach w ogóle grają słabo, zdobywając tylko 12 punktów w 13 meczach. Dodając do tego Liverpool, rozjeżdżający na Anfield każdego, raczej należy oczekiwać zwycięstwa piłkarzy w czerwonych strojach. Będą podrażnieni odpadnięciem z Pucharu Anglii. Ale to z drugiej strony dla nich dobrze, ponieważ teraz mogą skupić się tylko i wyłącznie na lidze. I mogą namieszać. Do pierwszego miejsca tracą już tylko cztery punkty, a i z Chelsea, i z Manchesterem City zagrają u siebie. Kto wie, mistrzostwo na Anfield? To wydaje się najbardziej realne od pięciu lat. No ale w tym celu trzeba wygrywać takie mecze jak ze Swansea. Nawet, jeśli brakuje takich piłkarzy jak Lucas, Sakho, Enrique czy Coates.
O tej samej porze Newcastle będzie starało się przełamać ostatnio fatalną passę i ograć Aston Villę.
Na koniec Norwich podejmie Tottenham. Londyńczycy zagrają w tym spotkaniu po fatalnym meczu na Ukrainie, przegranym z Dnipro 0:1. Tym jednak nie do końca można się sugerować, bo piłkarze, którzy biegali po murawie w Dniepropietrowsku w większości nie zagrają na Carrow Road, przynajmniej od pierwszej minuty. Ruddy’ego na przykład nie będzie straszył nietrafiający do pustej bramki Soldado, tylko strzelający ostatnio regularnie Adebayor. Tottenham będzie więc faworytem, a Norwich, jak to Norwich, może zagrać świetnie, a może też przegrać. Ostatnio piłkarze z Carrow Road są w słabej formie i oprócz mini sukcesików, w postaci choćby zatrzymania Manchesteru City, ponoszą same porażki. W niedzielę również nie będą faworytem, co jednak nie oznacza, że nie mogą sprawić niespodzianki.