Bogusław Łobacz – były kierownik Legii Warszawa i fanatyk „Wojskowych” od niemal 50 lat (WYWIAD)


Porozmawialiśmy z byłym kierownikiem drużyny Legii Warszawa

25 listopada 2019 Bogusław Łobacz – były kierownik Legii Warszawa i fanatyk „Wojskowych” od niemal 50 lat (WYWIAD)
Łukasz Laskowski / PressFocus

Fanatyzm nie kojarzy nam się zbyt dobrze. Jednakże są na świecie ludzie, którzy nic złego nie czynią, ale na których ze względu na ich wielką pasję, słowo "fanatyk" to za mało. Udało nam się porozmawiać z Bogusławem Łobaczem – byłym kierownikiem drużyny Legii Warszawa, który na mecze "Wojskowych" regularnie uczęszcza od niemalże 50 lat.


Udostępnij na Udostępnij na

Jak sam przekonuje z Legią był od zawsze. Również w wojsku! W poniższej rozmowie opowiada o tym, jak wspomina swoją pracę, którą traktował na równi z rodziną, a może nawet ponad nią. Opowiada o strasznej biedzie w pracy i trudnościach, które dzisiaj byłyby nie do pomyślenia. Czy Aleksandar Vuković to odpowiednia osoba na stanowisku trenera? Dlaczego Legii nie udaje się tak jak przed laty wojować w europejskich pucharach? Którego obecnego piłkarza darzy największą sympatią? Zapraszamy do lektury!

***

Tęskni Pan za czasami, kiedy był kierownikiem drużyny?

Tęsknić, nie tęsknię. Fajnie się pracowało. Swą pracę uwielbiałem, choć bywało różnie, raz wesoło, a raz pod górkę. Będę szczery, życie idzie naprzód… To są świetne wspomnienia, ale czy tęsknota? Bardziej może tęsknota za wynikami, to znaczy, chciałbym, aby Legia grała w europejskich pucharach, tak jak wtedy w Lidze Mistrzów!

Mówił Pan, że bywało pod górkę. To prawda, że w tamtym okresie musiał Pan przygotowywać piłkarzom kanapki?

Tak. Miało się ograniczony budżet, w którym się musiałeś obracać i w związku z tym, by uniknąć, że tak powiem, marży razem z żoną robiliśmy zakupy, a potem kanapki. Takie trochę dzisiaj to może się wydawać siermiężne, ale tak… Były takie czasy.

Można powiedzieć, że Legię traktował Pan na równi z rodziną?

Szczerze mówiąc, czasami może i bardziej. Bywałem tak skupiony na pracy w klubie, że momentami zapominałem o tym, że mam rodzinę. Na tej zasadzie, że wpadasz do domu, zamieniasz torbę ze sprzętem i jedziesz na zgrupowanie. Po prostu. Daleki byłem od takich trosk i kłopotów codzienności. Miałem małe dziecko i trochę tego żałuję, że te pierwsze lata dojrzewania syna gdzieś mi wtedy umknęły, przeszły między palcami. Także mogę powiedzieć, że momentami z racji pracy i obowiązków w klubie, całkowitemu poświęceniu się Legii, troszkę zapominałem o rodzinie. Może to trochę źle zabrzmi, ale nawet w 70 procentach oddawałem się Legii, a 30 procent mnie było dla rodziny…

Czyli jednak Pańskie przywiązanie do Legii było momentami ponad rodziną?

Coś takiego przychodzi dopiero po latach. Chłodne przemyślenia i analizy całej przeszłości, tak naprawdę zdajemy sobie z tego sprawę później. Jak człowiek dojrzeje. Dziś mogę powiedzieć, że w pewnym momencie nie było to w porządku w stosunku do rodziny. Było to nawet jej kosztem.

Zmieniając delikatnie temat. To prawda, że jeszcze przed tym, jak został Pan kierownikiem drużyny, dojeżdżał przez jakiś czas na mecze karetką?

Zgadza się. (Śmiech) To było tak… Jak to mówię, ja całe życie byłem z Legią i w wojsku również byłem w Legii. W wojsku byłem na Fortach Bema, a nie na łazienkowskiej, więc jak wypadła służba, to aby być w porządku, czyli na służbie to po prostu korzystało się z karetki, która była wojskowa i „legijna”, i która dojeżdżała właśnie z Fortów Bema na mecze. Grzechem było nie skorzystać. Byłem niejako sanitariuszem…

Przejdźmy do bardziej piłkarskiej kwestii. Podtrzymuje Pan zdanie, że rywale Legii zwykle robili wszystko, by ta nie zdobyła mistrzostwa? 

Ja zawsze tak mówię, że nas nie lubią. To jest jakiś taki trend, że tak powiem, ogólnoświatowy, że nie lubi się drużyn ze stolicy. Choćby na przykład w Niemczech nie trawią Bayernu…

Także we Francji nienawidzi się PSG.

Dokładnie. A wracając do pytania… Jak ktoś miał „lżej” zagrać, to na pewno nie dla nas. Nie lubią nas i tyle.

Chyba nie odkryję Ameryki, mówiąc, że tak jest do dzisiaj?

Wiesz… Nam zrobiono, co zrobiono, czyli odebrano tytuł mistrza Polski. Natomiast na inne rzeczy patrzy się przez palce. Wszyscy są przekonani, że Legii dookoła wszyscy pomagają, a moim zdaniem jest to największa bzdura, jaka może być. Straszna głupota, że niby Legia zawsze musi być lepsza. My zawsze to mówiliśmy, jeszcze jak Władek Stachurski pracował, że musimy wygrać i strzelić jedną bramkę więcej, by być spokojnym o wynik. 

Przejdźmy do miłych akcentów Pana pracy. Ulubiony okres to zapewne sezon 1990/91 i Puchar Zdobywców Pucharów?

Tak. A to dlatego, że ja pamiętam taką sytuację, kiedy my naprawdę mieliśmy ogromne kłopoty sprzętowe. Do tego dochodziły kłopoty z boiskiem, kiedy to zimy były zupełnie inne niż teraz, więc przygotowywanie się do wiosennych meczów, to były grzęzawiska i tak naprawdę wyszukiwanie boisk najmniej rozmiękniętych, to była katorga. Było bardzo ciężko, ale to moim zdaniem w chłopakach wzbudziło straszną złość. Jak pamiętam, jakaś telewizja włoska narobiła o nas pełno materiałów, jak my utaplani w błocie biegamy w sprzęcie takim, który daleki był od europejskich standardów. Dobry sprzęt to był wtedy marzenie. I oni zatytułowali jedno ze zdjęć „czy Sampdoria ma prawo przegrać z tym zespołem?” 

Patrzyli na was z góry?

To było takie jednoznaczne, że oni po prostu byli wypasieni. Jak im się podczas meczu koszulka porwała, to nie było problemu. Tam w magazynie w Genui każdy z zawodników miał po piętnaście koszulek. To są takie rzeczy, które dzisiaj się wydają niemożliwe, ale tak… Były niestety takie czasy. Były czasy strasznej biedy i każdy sukces, jeżeli do niego doszedłeś ciężką pracą, uporem, sportową złością i to przy ograniczonym budżecie, to oczywistym jest fakt, że to zostanie w pamięci. Zresztą to był przecież półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów. I ja do dzisiaj mówię, że mimo, że Manchester strasznie z nami jechał, szczególnie w rewanżu, to mimo wszystko w rewanżu z nami nie wygrali. Mało tego, gdyby w Warszawie Marek Jóźwiak nie dostał czerwonej kartki, a to nie było takie proste, bo tej kartki dostać nie powinien, ale logicznym był fakt, że to Manchester musiał pójść dalej, a nie my…

Z Sampdorią też graliście przeciwko sędziemu…

Tam sędzia robił wszystko, by nam przeszkodzić. Przecież Maciek Szczęsny nie dotknął wtedy Włocha, wykonał tylko ruch ręką, a tamten wykonał teatralny gest… Mimo wszystko jakoś sobie daliśmy radę właśnie silnym charakterem, uporem, no i to też dzięki Jóźwiakowi w bramce. W końcu to jedyny bramkarz, który bramki nie puścił w tym turnieju. 

W obecnych czasach stać Legię na powtórkę z historii w europejskich pucharach?

To jest tak. Zmieniła się mentalność zawodników. Dzisiaj wydaje się, że zawodnicy wiedzą czego chcą, szczególnie u młodych widać, że podchodzą do tego wszystkiego trochę inaczej. Więcej trenują, uczą się języków, bardziej dbają o siebie. Natomiast, to co mnie najbardziej boli, to… To czy się to komuś podoba czy nie, choć dla mnie to jest przegięcie, że jak wiesz, często prowadzę zbiórki charytatywne dla dzieciaków, ale nie tylko. Potrzebne są czasami setki tysiące, a może nawet miliony złotych, a na przykład jakiś piłkarz gdzieś na świecie taką sumę uzbiera w miesiąc. 

Problemem są pieniądze?

Chodzi mi o to, że u nas w kraju jest tak, że młodego piłkarza musisz sprzedać. Musisz go sprzedać po to, aby żyć. A niestety w ten sposób nie dochowamy się niewiadomo czego w klubowej piłce. A tak funkcjonuje dzisiaj futbol.

W Legii widać to jak na dłoni. Latem odszedł świetny Szymański, a lada dzień może odejść Majecki…

Dokładnie. Ja chciałbym dożyć takich czasów, że nie będziemy musieli sprzedawać na przykład za pięć milionów zdolnego piłkarza. Dajecie piętnaście, to się zastanowimy. Na tej zasadzie. I wtedy też mamy wiekszą możliwość jakiegoś manewru.

Miał Pan obawy przed tym, czy aby na pewno Vuković jest odpowiednią osobą na stanowisku pierwszego trenera?

Nie, absolutnie. Ja należałem do tych, którzy uważali to za dobry ruch. Wszyscy mi zarzucają, że to kolega, ale ja cenię w nim to, że ma Legię w sercu. A ciężko w dzisiejszych czasach wymagać tego choćby od zawodników. Natomiast Vuko jest takim człowiekiem, który ma takiego samego, przepraszam za wyrażenie, pier***ca, na punkcie Legii jak ja. I ja to bardzo cenię. Mówienie, że on powinien gdzieś najpierw popracować, to tylko zbędne gadanie. Jeśli nie masz za dużo kasy. Jeśli wydałeś sporo pieniędzy na trenerów, którzy okazali się być pomyłkami, jeśli musisz zrobić jakiś program oszczędnościowy, to musisz zaufać, temu chłopakowi. Ja uważam, że nie dość, że Vuko osiągnie sukces, to będzie takim trenerem, który za chwile będzie bardzo, ale to bardzo cenionym przez tych, którzy po nim do niedawna jechali. 

Też mam takie wrażenie. Zwłaszcza, że tak jak Pan powiedział, Legia potrzebuje ludzi utożsamiających się z klubem. Sa Pinto oraz Jozakowi tego brakowało.

Ja po to wymyśliłem hasztag „więcej Legii w Legii”, by pokazać, że praca w takim klubie jakim jest Legia, nawet na moim przykładzie, powinna być na pierwszym miejscu. Może zabrzmi to nieładnie, ale nawet kosztem rodziny. Trzeba się poświęcić. Jeśli chcesz osiągnąć sukces w tym sporcie, to niepotrzebne są ci jakieś tam słupki czy wyliczenia, bo futbol jest nieobliczalny i możesz kupić gwiazdę za piętnaście baniek, która złapie kontuzje na pierwszym treningu i się okaże, że już jest niepotrzebna. Wszystkie założenia biorą w łeb. Ale jak masz w serduchu swój klub i potrafisz zasuwać na maksa. Tak jak Jędrzejczyk po ostatnim meczu powiedział, trzeba po prostu zapier***ać. 

Podobnie jak Vuković po ostatnim meczu w zeszłym sezonie…

Dokładnie tak. I kończąc swoją myśl – wtedy są wyniki. Trzeba harować i się poświęcać. Taki jest futbol.

A jak Pan skomentuje obecny sezon w wykonaniu Legii. Jest listopad, a Legia już wspięła się na fotel lidera, co w ostatnich latach tak wcześnie się nie zdarzało (przyp. red. wywiad przeprowadzono przed startem 16. kolejki). Mecz z Lechem był przełomowy?

Zawsze jeżeli dostajesz w łeb, a jesteś w stanie się podnieść, to jest dobry znak. Cieszy mnie bardzo, że zespół jest przede wszystkim doskonale przygotowany fizycznie, choć takim naprawdę największym sprawdzianem będą mecze kończące ten rok…

Jak rozumiem, ulubioną Pana zupą od tego czasu jest „Rosołek”?

Nie, wcale nie! (Śmiech). Ja wolę flaki. Mógłbym jeść codziennie… Wiem do czego zmierzasz. Lubię jak młodzi się rozwijają. Natomiast ja zawsze najbardziej szanowałem młodych, szczególnie bramkarzy. Zawsze miałem z nimi dobre kontakty. 

Radosław Majecki jest zapewne Pańskim ulubieńcem?

Zgadza się. Ja zawsze mówię, że bramkarz jest najbardziej wredną pozycją, bo wiadomo, że napastnik może mieć 26 sytuacji i przynajmniej jedną z nich wykorzysta i jest bohaterem. A bramkarz może grać znakomicie, przytrafi mu się jeden błąd i wszyscy będą po nim jechali. 

Na koniec niech mi Pan powie, gdzie powędruje mistrzostwo kraju w sezonie 2019/2020?

Jako legionista nie zakładam innego scenariusza, ale wiem też, że trzeba być cierpliwym. Jeśli chcemy wrócić na te normalne tory, a wydaje mi się, że powoli po tych nijakich sezonach, niekoniecznie dobrych zmianach, może wreszcie gdzieś to wszystko się ustabilizuje. Nie chciałbym tylko, abyśmy zaczynali kolejną rundę będąc inną drużyną. 

Obawia się Pan nadchodzącego okienka transferowego?

Wiesz, ja bym dał tej młodzieży poczekać. Jak sprzedawać, to za dobre pieniądze. Ja bym dał młodym zrobić wynik, aby dopiero z wynikiem, z sukcesem ich sprzedawać. Po prostu podbić cenę na maksa…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze