Przedstawiamy wam kolejną recenzję jakże popularnych w ostatnim czasie biografii piłkarskich wydanych przez Sine Qua Non. Po Xavim, Ibrahimoviciu i Giggsie czas na malutkiego barcelońskiego geniusza futbolu i jego perypetie z Diego Maradoną i złymi ocenami.
„Messi – historia chłopca, który stał się legendą”. Luca Caioli właśnie tak zatytułował swoją biografię asa Barcelony. Po lekturze książki chciałbym zaproponować inne możliwe wersje. „Caioli – historia człowieka, który na siłę szuka każdego możliwego podobieństwa Messiego do Maradony”, „Messi – historia chłopca, który nie ma wad” lub „Messi – laudacja z elementami ubóstwienia”. Publikacja warsztatowo jest nienaganna. Włoch może i wypuszcza w świat dziesięć książek dziennie, ale w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że odwala chałturę. Jest dobrym dziennikarzem, ma dobre kontakty, szerokie dojścia. Został obdarzony lekkim piórem, sporym talentem piłkarskim i – niestety – żądzą zarabiania dużych pieniędzy. Gdyby poświęcił Messiemu więcej niż kilka miesięcy, gdyby przeanalizował jego postać tak, jak powinien, otrzymalibyśmy porządną książkę.

A teraz… Jedno wielkie rozczarowanie. Liczyliśmy na ucztę z kilku dań, na wymyślne arcydzieła literackiej kuchni, a dostaliśmy całkiem spory, przeraźliwie słodki tort, którego nie da się zjeść. Grubo ponad 300 stron słodzenia, zupełnie jakby autobiografię napisał nie obiektywny w teorii dziennikarz, ale mama Leo Messiego. Wszyscy wiemy, że Argentyńczyk to człowiek do bólu skromny, spokojny i nieśmiały. Nie trzeba nam o tym przypominać na każdej stronie. Nie trzeba też cały czas wspominać, że wychowanek Barcelony jest małomówny. Każdy to wie! Czytając biografię, mamy ochotę krzyczeć „Caioli, przestań, do cholery, się powtarzać! Caioli napisz coś ciekawego”. Ale Caioli nas chyba nie lubi, bo ciągle powtarza to samo.
Historia Messiego rozpoczyna się gdzieś w Rosario, gdzieś na jakimś betonowym boisku. Starszy brat Leo potrzebuje jednego zawodnika do składu, więc woła „La Pulgę”. Tak raczej pro forma, wiedząc przecież, że chłopczyk nie lubi futbolu. Ale niespodziewanie Leo się zgadza. I od razu coś widać. To nie jest jeden z tych wielu dzieciaków. To jest ktoś szczególny. Potem zaczyna się bajkowa opowieść. Pierwsze treningi, przejście do Newell’s, masa goli, cudowne początki. I ten jeden nieczysty akord – wzrost. Messi jest za niski. Lekarz mówi, że potrzebna jest terapia hormonalna. Dramat. Ojciec „La Pulgi” szuka rozwiązania. Znajduje je w Barcelonie. Jest rok 2000. Tylko wiecie co? To wszystko można przeczytać na stronach Wikipedii. To jest najcięższy grzech autora tej biografii. Większość tego, co pisze, to suche fakty. Mało jest ciekawostek, anegdotek i rzeczy, które pozwoliłyby na bohatera publikacji spojrzeć w inny sposób. Gdy Caioli nie ma o czym pisać, wstawia przeraźliwie długie i przeraźliwie nudne fragmenty niezwiązane z Messim. Historia Newell’s, statystyki kolegów Argentyńczyka czy kulisy transferu Di Stefano może i są ciekawe, ale na pewno nie na tyle, by wpychać je na siłę w miejsca, gdzie nie pasują.
O ile samo opowiadanie historii w biografii gwiazdora Barcelony mocno kuleje, o tyle trzeba pochwalić jeden pomysł Luki Caioliego – krótkie wywiady. Co drugi rozdział ma właśnie taką formę. Kilka pytań do jakiegoś ciekawego zazwyczaj człowieka. Raz jest to trener, który prowadził Messiego w czasach gry w Rosario, raz boiskowy kolega (Zambrotta, Zabaleta), raz dziennikarz (Santi Segurola z „Marki”). Najciekawsze są jednak wypowiedzi futbolowych autorytetów, to właśnie one sprawiają, że ta książka nie jest aż taka słaba. Jorge Valdano fajnie tłumaczy, co według niego odróżnia piłkarza dobrego od wybitnego. – Wielki piłkarz nie czuje scenicznego strachu. Kontekst, waga meczu, nie ma dla niego żadnego znaczenia. Podobnie oczekiwania, które sam wygenerował – twierdzi „El Filosofo”. Carlos Bilardo bardzo przekonująco argumentuje, dlaczego Leo Messi nie może być jeszcze porównywany z Diego Maradoną, a Alfio Basile mówi o tym, co można zrobić, by „La Pulga” był jeszcze lepszy. Gdyby nie te przerywniki, pewnie mało kto przebrnąłby przez to zbiorowisko faktów i nieciekawych ciekawostek.
Głównym zarzutem wobec autora biografii musi być to, że przystąpił do jej pisania z gotowymi tezami. Nie pozwolił, by rdzeń publikacji sam się wyklarował. Miał garść argumentów i po prostu dopasował do nich fakty, wypowiedzi i wszystko inne. Chyba nie zdradzę zbyt wiele treści książki, pisząc, o co mi chodzi. Najbardziej w oczy rzucają się porównania do Maradony. To jest jakiś koszmar. Wszędzie Maradona. W każdym wywiadzie pytanie o niego, w każdym rozdziale nawiązanie do niego, zupełnie tak, jakby autorowi zapłacono, żeby za wszelką cenę udowodnił, że Leo to po prostu nowy Diego. Gole z Getafe (po rajdzie przez pół boiska) i z Espanyolem (po zagraniu ręką) to koronne dowody. Jeśli ktoś zdobywa takie bramki, to po prostu automatycznie staje się następcą Maradony. Przy okazji – gratulacje dla Hatema Ben Arfy, któremu brakuje już tylko gola ręką, by móc być nazywanym nowym Diego. Pan Caioli posunął się do tego, że nawet w meczowym komentarzu trafienia Messiego z Getafe doszukuje się podobieństw do słów sprawozdawcy starcia Argentyny i Anglii. Niebywale zabawna sprawa. Kolejną rzeczą, którą autor chce udowodnić, jest to, że Leo nie ma wad. Gdy nie da się uniknąć napisania o asie Barcelony czegoś niezbyt pozytywnego, trzeba to zasypać górą pochwał. Tak jest za każdym razem, gdy wypowiadają się nauczyciele trzykrotnego zdobywcy Złotej Piłki. Mówią, że chłopak miał bardzo słabe oceny, a raz nawet nie zdał do następnej klasy. To jest ciekawe, prawda? Chcielibyśmy przeczytać o tym więcej. Ale niestety nie możemy, bo autor zamiast tego serwuje nam długi wywód o tym, że może i stopnie „El Rosarino” miał przeciętne, ale za to był bardzo grzeczny, dobrze ułożony i nigdy nie sprzeciwiał się wychowawcom.
Krótkie podsumowanie. Jeśli, drogi czytelniku, zdecydujesz się na zakup biografii Leo Messiego, otrzymasz książkę przesłodzoną, nieobiektywną, jednowymiarową i niedopracowaną, ale jednak mimo wszystko wartą przeczytania. Po lekturze nie doznasz olśnienia, nie zaczniesz lepiej pojmować świata, pewnie o wszystkim szybko zapomnisz, ale raczej nie będzie żałował. Głównie dlatego, że samo czytanie, niezależnie od tego, czy mówimy o Szekspirze czy o ulotce z pizzerii, jest przyjemne. I tego nie jest w stanie zmienić nawet maniakalne nawiązywanie do Diego Maradony.
Oczywiście może się okazać, że chwilę po przeczytaniu ostatniej strony wstaniesz, połamiesz krzesło, na którym siedziałeś, rozpalisz na środku pokoju ognisko i książkę spalisz. I wtedy nikt, nawet wezwani przez zaniepokojonych sąsiadów strażacy, nie będzie zdziwiony.
Podobne odczucia, jak autor tego artykułu miałem po
przeczytaniu książki Iniesty. Flaki z olejem.
O ile ksiazki o CR i Rooneyu ujda w tloku,takie
opowiastki na jeden wieczor,to ta o Messim to
tragedia,podobnie jak reszta barcelonskich,i nie
chodzi tu o jakies animozje klubowe,ksiazki sa nudne
i przeslodzone.
ej da się te książki przeczytać bez mdłości?
Niektore owszem,chocby ta Ibrahimovica czy Casillasa.
Jak juz pisalem,ta CR tez ujdzie,ale po ksiazke
Messiego,Iniesty czy te Sekrety szatni Barcy to
siegaj tylko jak jestes fanatykiem Barcy, bo tresc to
glownie wychwalanie jeden przez drugiego
Aaa spac mi sie chce!:D
I MESSIEGO!
spinacze :/
najlepsza byla biografia IBRY ;)
Żal bierze za grę się wziąć trzeba ,a nie
książki będą pisać....
Wszystkie te książki to po prostu strach....
Moim zdaniem pisanie biografii piłkarzy jeszcze
kontynuujących swoje profesjonalne kariery mija się
z celem. To jest zwykłe nabijanie kasy do kieszeni
ale marketing rządzi się swoimi prawami. Bez sensu.
Popieram :)
Wołabym do końca życia siedzieć w szkole , niż
to przeczytać.
I tak jeszcze nie skończyłeś gimnazjum więc
trochę Ci zostało ;)
zapraszam na stronę GOAL.PL
Czytałem kilka biografii:
Massi,Ibry,Giggsa,Iniesty,CR,Mourinho i musze
powiedziec ze Biografia Jerzego Dudka moim zdaniem
miazdży wszystkie...Super ksiażka ktora
przeczytałem 3 razy :))
Mam 19 lat i skończyłem LO , wiec masz pecha.