Między Odrą i Bugiem tytułowy slogan niebezpiecznie zbliża się do realizacji. Wszystko wskazuje na to, że już niebawem biało-czerwoną koszulkę przywdziać będzie mógł absolutnie każdy, kto piłkę kopać potrafi - niezależnie od narodowości i koloru skóry. Ścieżka to może i obiecująca. Fakt. Ale też cholernie niebezpieczna, a ślepy sprint jej śladem niechybnie zaprowadzi nas na ziemię jałową, z której nie będzie już powrotu.
Rogera i Hernaniego w kadrze nie chcę – powiem wprost. Bo co to za rodacy? Umówmy się: zawitali jakiś czas temu na nasze ziemie i po za kilkuletnim stażem absolutnie nic ich z Polską nie łączy. Szacunek? Przywiązanie? Bzdury. Taki Olisadebe to był przynajmniej swojak, bo z naszą dziewczyną stanął przed ołtarzem. A Roger i Hernani? Ich więź z piastowską glebą jest niewyraźna i bardzo delikatna. Nietrudno o jej zerwanie. Chociaż z drugiej strony… skoro naturalizować mogą inni, to dlaczego nie my? Śpieszę z wyjaśnieniem – inni robią to z sensem.
Owszem, ja również zżymam się i nie mogę przeboleć, że Miroslav Klose i Lukas Podolski miast noszenia na piersi dumnego orła zdecydowali się walczyć pod niemiecką banderą. Faktem niezaprzeczalnym pozostaje jednak to, że obaj za naszą zachodnią granicą odebrali podstawy wychowania i obca jest im nie tylko natura, ale nawet myśl nacji rodzimej. Naturalnie więc bicie serca poprowadziło ich ku drużynie niemieckiej i nie można do nich żywić o to absolutnie żadnych pretensji.
Z innej strony jawi nam się przykład nieszczęśnika Eduardo da Silvy. Ten, choć wydany na świat w Kraju Kawy, na własną markę i debiut w reprezentacji seniorów cierpliwie pracował latami, przebijając się przez gąszcz chorwackich kadr juniorskich. Podobne przykłady, realizujące przynajmniej jeden z przytoczonych warunków, moglibyśmy mnożyć jeszcze długo, raz po raz skutecznie kompromitując multikulturowe wykłady jaśnie oświeconego Leo, którego Roger, tudzież Hernani, w żaden sposób nie mogą wpasować się w przytoczone schematy.
Warto w tym momencie warto poddać pod rozwagę jeszcze jedną kwestię: gdzie kończy się cwaniactwo, a zaczyna oszustwo? W tym wypadku nie mam żadnych wątpliwości, że granice przyzwoitości są bliskie przekroczenia. Holender selekcjonerem jest znakomitym – to fakt niezaprzeczalny. Nie czyni go to jednak prorokiem i człowiekiem nieomylnym. Owszem, chcąc zapewnić biało-czerwonym sukces na europejskim czempionacie ma on prawo imać się metod wszelakich, na kompletną samowolkę i jawną nieuczciwość Beenhakkerowi pozwolić jednak nie można.
Wyjdźcie z drewnianego pudełka – apelował do przeciwników adopcji Rogera Holender w czasie konferencji prasowej podsumowującą porażkę polskich ligowców z zagranicznymi gwiazdami Orange Ekstraklasy.
Wychodzę więc i spoglądam… Beenhakker znów ma rację! Wszak istnieją dziś w Europie nacje, które hurtowo przyjmują w swe szeregi naturalizowanych kopaczy, marząc przy tym o budowie futbolowej potęgi. Prym wiedzie wśród nich Azerbejdżan, co prowadzi nas do narodzin kolejnego sakramentalnego pytania: czy ekipa zza Kaukazu aby na pewno stanowi odpowiedni wzorzec dla 40-milionowego państwa, które w XXI wieku już po raz trzeci wybiera się w podróż na wielką piłkarską imprezę? Śmiem wątpić. Jeśli w kierunku takiej Europy zamierza nas poprowadzić Leo, to ja wysiadam.