Marko Bajić − pomocnik Lechii Gdańsk. Na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżnia. Trener Lechii, Tomasz Kafarski widzi go w pierwszym składzie i dopóki ma wyniki, nikt nie będzie dyskutował z jego punktem widzenia. Lecz jeśli się uważnie przyjrzymy Serbowi, to zobaczymy obraz piłkarza, który ma ogromne serce do gry lub jest wyjątkowo nielubiany przez sędziów.
Bajić nie ma pewnego miejsca w pierwszym składzie Lechii. Rolę wojownika numer jeden w zespole z ulicy Traugutta odgrywa Łukasz Surma, który jest sercem, duszą, a może też mózgiem i płucami zespołu Tomasza Kafarskiego. Lecz Serb to człowiek niezbędny w taktyce młodego szkoleniowca, gdyż jest ekspertem od zadań specjalnych. Zawsze jest do dyspozycji, gdy trzeba kogoś zastąpić, czy to w obronie, czy w pomocy, swoją walecznością potrafi poderwać zespół do walki, wchodząc na ostatnie minuty meczu, nie oszczędza się, nie żałuje swoich kości i boi się, że zrobi krzywdę rywalowi. Kibice muszą go za to szanować, bo na pewno zostawia na boisku sporo zdrowia. A jak się zaczęła jego przygoda z Ekstraklasą? No cóż, jego początki nie są wzorem do naśladowania przez młodych adeptów futbolu.
Marko Bajić przyjechał do Polski w 2008 roku. Do kraju nad Wisłą ściągnął go z zespołu Maxima Modrica Ryszard Wieczorek, ówczesny szkoleniowiec Górnika Zabrze. Serb miał być piłkarzem, który zastąpi w pierwszym składzie Jerzego Brzęczka i będzie stanowił o sile drużyny walczącej o mistrzostwo Polski w 2012 roku. Jego debiut przypadł na mecz z Lechem Poznań i miał miejsce 24 lutego 2008 roku. 23-letni wówczas pomocnik zastąpił w 73. minucie Piotra Gierczaka, lecz swoją grą nie oczarował kibiców zespołu z ulicy Roosevelta. W kolejnym meczu ligowym z Ruchem Chorzów również nie zachwycił nikogo swoją grą, za to zaistniał w protokole sędziowskim, gdyż zobaczył dwie żółte i w efekcie czerwoną kartkę. Do końca sezonu zawodnik, który miał być kreatorem gry, skupił się na kolekcjonowaniu kartek i w sumie zebrał ich aż sześć, dokładając kolejną w Pucharze Ligi. W kolejnym sezonie Bajić poszedł na całość, bo już w pierwszych czterech meczach zobaczył cztery żółte kartki (dwie żółte i czerwona w meczu z Ruchem). Potem odpoczął od gry w pierwszym składzie i powrócił, żeby w następnych trzech spotkaniach zobaczyć kolejne trzy żółte kartki. Pauza spowodowana nadmiarem kartek nie zmieniła podejścia piłkarza, bo gdy powrócił na mecz z Ruchem, to znów ujrzał żółty kartonik i z rozpędu łapał kartki w dwóch kolejnych spotkaniach. W sumie w jedenastu meczach Marko Bajić zobaczył dziesięć żółtych kartek! Ten wyczyn zasługuje na wpis do księgi Guinnessa.
W 2009 roku Serb opuścił Zabrze i zamienił śląski klimat na świeże nadmorskie powietrze. W Lechii Gdańsk stał się innym zawodnikiem, bo w pierwszym półroczu pobytu w Gdańsku zobaczył tylko jedną żółtą kartkę (w meczu derbowym z Arką Gdynia, w którym wszedł na boisko w 90. minucie meczu). Rok później w 21 spotkaniach Serb zobaczył tylko trzy żółte kartki, ale też raz został wyrzucony z boiska. Kto był wówczas rywalem Lechii? Oczywiście Ruch Chorzów. Bajić wytrzymał na boisku zaledwie 17 minut i sędzia pomachał mu na do widzenia czerwonym kartonikiem. W bieżącym sezonie Bajić wystrzega się kartek, uzbierał ich zaledwie cztery w meczach ligowych i dołożył jedną w Pucharze Polski, nawet udało mu się uchronić przed gniewem sędziego w meczu z Ruchem (po raz drugi w karierze) i Arką Gdynia, jednak kiedy został odesłany na mecz drużyny rezerw z Regą Meridą Trzebiatów, to wytrzymał zaledwie 25 minut, nim został usunięty z boiska.
Podsumowując jego dorobek w meczach derbowych, dochodzimy do ciekawych wniosków: Bajić dostał pięć żółtych i dwie czerwone kartki, a emocje związane z Wielkimi Derbami Śląska towarzyszą piłkarzowi nawet po odejściu z Górnika, o czym świadczy kolejna czerwień w meczu z chorzowianami. Ciekawi jesteśmy, czy waleczne serce Serba będzie się wyrywać do nieczystej walki 1 maja, kiedy to Lechia Gdańsk spotka się w meczu derbowym z Arką Gdynia. Na pewno sam zawodnik będzie żył tym spotkaniem na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego.