Kojarzycie takie nazwiska jak Rudnevs czy Tonew? Z pewnością. Obaj wypatrzeni przez skautów Lecha trafili ostatecznie do Poznania, by za konkretne pieniądze przejść dalej – do Niemiec czy Anglii. Ale nie zawsze w Poznaniu było tak różowo...
Zimowa przerwa w rozgrywkach T-Mobile Ekstraklasy nierozłącznie wiąże się z dziesiątkami (setkami?) plotek o zainteresowaniu przez polskie kluby zawodnikami z zagranicy. To duet klasyczny. Jedno bez drugiego wręcz nie istnieje – jak Kulfon bez Moniki, jak Kargul bez Pawlaka. Nie inaczej jest w tym roku, gdzie już ponad półtora miesiąca przed wznowieniem rozgrywek na dobre rozhulała się karuzela nazwisk. Lech nie jest pod tym względem wyjątkiem – ponoć w kręgu zainteresowań poznańskich włodarzy znalazło się aż trzech piłkarzy z ligi bułgarskiej. Mowa o Antonie Karaczankowie, Davidzie Caiado i Vanderze Sacramento. Próżno szukać wśród polskich dziennikarzy ekspertów od tamtejszego futbolu, więc potencjalnych piłkarzy „Kolejorza” możemy oceniać jedynie dzięki mało wiarygodnym filmom znalezionym na YouTube (może oprócz Caiado, który grał już w Polsce przed kilkoma laty). Jednakże komentujący te transfery kibice, nie mają wątpliwości co do jednego – poznańscy skauci mają bałkański rynek w jednym paluszku, więc należy im ufać. Fani przypominają nazwiska Semira Stilicia czy Aleksandra Tonewa. Czy jednak siatka szperaczy Lecha zawsze była nieomylna w swoich raportach? Czy rynek południowo-wschodni od lat był na tyle dobrze wyeksplorowany przez „Kolejorza” i jego ludzi? Przyjrzałem się transferom Lecha z krajów Europy Wschodniej i Bałkanów z ostatnich pięciu lat. Wnioski? Wysnujcie je sami.
Strzał w dziesiątkę
Aleksandar Tonew (CSKA Sofia, Bułgaria) – 350 tys. €
Jeśli, porównywany do Tonewa, Karaczankow okazałby się takim wzmocnieniem jak Aleks, to najbardziej uradowanymi osobami w Poznaniu byliby… skarbnicy Lecha. Bułgar przychodząc na – nomen omen – Bułgarską, kosztował raptem 350 tys. €, a dwa lata później „Kolejorz” zainkasował za swojego asa 3,2 mln € od angielskiego Aston Villa. Paradoksalnie, liczby Tonewa nie rzucają jakoś na kolana, choć jego dorobek można uznać za przyzwoity – w 62 spotkaniach strzelił osiem bramek i zanotował pięć asyst. W przypadku jego sprzedaży do AV trudno oprzeć się wrażeniu, że włodarze wycisnęli z transferu Aleksa więcej, niż to było możliwe. Przecież ledwie miesiąc przed ostatecznym pożegnaniem z Poznaniem do klubu miała wpłynąć oferta opiewająca na 2 mln funtów z Celtiku. Cierpliwość została nagrodzona – skauting święcił swoją wielką chwilę, a zarząd zacierał ręce. Sam Tonew w Anglii kariery, póki co, nie robi – dotychczas zanotował szesnaście występów w barwach klubu z Birmingham, z czego tylko raz kibice oglądali go w pełnym wymiarze czasowym. Zero goli, zero asyst.
Artjoms Rudnevs (Zalaegerszegi, Łotwa) – 600 tys. €
Kolejny transfer z serii WWW – „wypatrz, wypromuj, wytransferuj”. Tym razem to po Łotyszu w Poznaniu zostały piękne wspomnienia kibiców (vide – cudowna przygoda w LE), dorobek 45 bramek w 73 meczach i około trzech milionów w europejskiej walucie. Fani „Kolejorza” długo zastanawiali się – co by było, gdyby na sprowadzenie Rudnevsa zdecydowano się kilka tygodni wcześniej? Czy udałoby się wtedy przejść Spartę Praga i awansować później do fazy grupowej Ligi Mistrzów? Tego już się raczej nie dowiemy, bo Artjoms do wielkopolski wracać nie zamierza, choć doniesienia o możliwym wypożyczeniu Łotysza z HSV do Lecha pojawiają się równie często, co rachunki w skrzynkach pocztowych. Plotki raczej abstrakcyjne i jedynie niebezpiecznie rozbudzające wyobraźnię fanów.
Semir Stilić (FK Zeljeznicar Sarajevo, Bośnia i Hercegowina) – 600 tys. €
Choć wielu określa go mianem „człapaka”, który boiskowy sprint traktował jako zło konieczne, to nie sposób zmarginalizować jego wkładu w najnowszą historię Lecha. Ponad jedenaście tysięcy minut w niebiesko-białej koszulce zaprocentowało 28 golami i 46 asystami. Najbardziej żal jednak pieniędzy, który Lech mógł na Bośniaku zarobić, bo swego czasu sporo mówiło się o nawet kilkumilionowych ofertach, wpływających do klubu. Koniec końców pomocnik, słynący z zamiłowania do poznańskich dyskotek, trafił do Karpat Lwów za darmo. A kibice wciąż tęsknią za piłkarzem, który z rzutów wolnych trafiał nie tyle w bramkę, co do bramki.
Gergo Lovrencsics (Lombard Papa, Węgry) – 200 tys. €
Historia najnowsza. Niewykluczone, że Węgier odejdzie już latem, choć o realnych ofert póki co nie słychać. Szczerze mówiąc, jestem nieco zdziwiony, że o Gergo mówi się tak mało – w porównaniu do chociażby zeszłorocznych plotek o transferze Tonewa. Wtedy pogłoski, mówiące o potencjalnej sprzedaży Bułgara, pojawiały się w mediach równie regularnie, co zdjęcia biustu Natalii Siwiec na okładkach gazet. Lovrencsicsa najpierw wypróbowano na odpłatnym wypożyczeniu, by po niezłym sezonie ściągnąć go do Poznania definitywnie. Zeszła runda była w jego wykonaniu nienaganna, a więc pozostaje nam tylko czekać, by powtórka na jesień przyniosła Lechowi ligowe punkty, a klubowej skarbonce kolejne pliki „ojro-banknotów”.
Ligowy poziom
Siergiej Kriwiec (BATE Borysów, Białoruś) – 430 tys. €
Solidny – to przymiotnik bardzo często pojawiający się obok jego nazwiska. Przyszedł do klubu jako zawodnik grający za napastnikiem, by później być wystawiany jako defensywny pomocnik lub skrzydłowy. Przyzwoite rozegranie, nie najgorszy w odbiorze, obdarzony przeciętnymi warunkami fizycznymi, dysponował niezłym przyspieszeniem i zwinnością. Zawodnik z rodzaju tych nieprzeszkadzających, czasem niewidocznych, ale dających dużo zespołowi. Lepsza wersja Mateusza Możdżenia (choć – o ile dobrze pamiętam – Białorusina nie próbowano na prawej obronie) trafiła do chińskiego Jiangsu Sainty za pół miliona euro. Ekonomicznie, podobnie jak na boisku, delikatnie in plus.
Jasmin Burić (NK Celik Zenica, Bośnia i Hercegowina) – 70 tys. €
Chyba nikt w 2008 roku nie spodziewał się, że ten, sprowadzony za drobne, golkiper przez pięć lat zaliczy w barwach „Kolejorza” 80 występów. Wysoki, obdarzony niezłym refleksem, pewny w grze na linii i na przedpolu. Niestety, ze skłonnością do urazów. Od czasu przyjazdu do Poznania już czterokrotnie musiał przymusowo oglądać swoich kolegów z trybun. Stosunek kwoty transferu do umiejętności Bośniaka pozwala jednak wystawić skautingowi Lecha całkiem pozytywną ocenę.
Kulą w płot
Vojo Ubiparip (Spartak Subotica, Serbia) – 600 tys. €
Równie pechowy, co po prostu… przeciętny. Wydawało się, że ten sezon może być dla niego przełomowy – strzelał w Lidze Europy, strzelał na polskim podwórku, ale paskudna kontuzja złapana na treningu wybiła mu z głowy na pół roku granie w piłkę. Wcześniej zdecydowanie zawodził – wyłączając obecne rozgrywki Ubiparip, w 58 spotkaniach strzelił raptem siedem goli. Startował razem z Rudnevsem – obaj sprowadzeni mniej więcej w tym samym czasie i za podobne pieniądze. Łotysz dzisiaj jest w Hamburgu, a przed Vojem długa droga, by po powrocie z klubowej kozetki wywalczyć stałe miejsce w wyjściowej jedenastce. Źle zainwestowane pieniądze, które prawdopodobnie już się nie zwrócą.
Strzał w kolano
Gordan Golik (Varteks Varażdin, Chorwacja) – 250 tys. €
Cóż napisać o „piłkarzu”, który po rozwiązaniu kontraktu z Lechem przez rok nie potrafił znaleźć nowego klubu, by ostatecznie wylądować ponownie w Varażdinie, a ledwie po sezonie odejść do klubu drugiej ligi chorwackiej? Za pseudo-zawodnika z Varteksu Lech zapłacił milion złotych. Za taką kwotę można kupić około 40 tys. kilogramów proszku do prania dywanów, 25 tys. składanych krzeseł albo półtora Lovrencsicsa. Z kolei Golikowi można zaproponować zakup znacznie tańszy – podręcznik „Praktyczna szkoła piłki nożnej” hula w Internecie już za 27,90 PLN. Przesyłkę prawdopodobnie dostanie gratis – niech po prostu wyśle wydawcy kompilację swoich zagrań w barwach „Kolejorza”. Dobrzy ludzie powinni się nad tym kopaczem zlitować.
Jan Zapotoka (MFK Dubnica, Słowacja) – 200 tys. €
O Słowaku najwięcej mówiło się, gdy zdesperowany kibic zadzwonił do… wróżbity Macieja i spytał telewizyjnego showmana o to, kiedy Zapotoka wreszcie zacznie porządnie grać w piłkę. Pomocnikowi zza naszej południowej granicy nie pomogły ani wróżby, ani czary, ani solidny trening. Miał być alternatywą dla Semira Stilicia, a okazał się totalnym niewypałem. W środku pola okazał się przydatny… jak narty w łazience. Po roku w Poznaniu wypożyczony do Dubnicy, później bez żalu rozwiązano z nim umowę.
Haris Handzić (FK Sarajevo, Bośnia i Hercegowina) – 170 tys. €
Kolejny kopacz z przypadku z zaciągu sezonu 2008/09. W pierwszej drużynie Lecha wystąpił czterokrotnie, zostawiając za sobą dorobek okrągłego zera po stronie goli i asyst, a dodatkowo obraz nędzy i rozpaczy w oczach poznańskich fanów. Trener Smuda nie owijał w bawełnę i krótkim komentarzem scharakteryzował umiejętności Bośniaka: – „Nic nie umie, to beztalencie”. Cóż, pozostaje się jedynie pod tym podpisać. Ktoś, kto głosował za transferem Handzicia do Poznania powinien honorowo poddać się karze publicznej chłosty. A sam Bośniak na chwilę obecną parodiuje piłkarza w… Vaduz – stolicy Lichtensteinu, zamieszkałej przez pięć tysięcy ludzi.
Fenan Salcinović (NK Celik Zenica, Bośnia i Hercegowina) – 100 tys. €
Podejrzewam, że część czytelników zadała sobie w tym momencie legendarne pytanie Patryka Małeckiego. Przejście Bośniaka do Lecha to prawdopodobnie jeden z najdziwniejszych transferów ostatnich lat. „Kolejorz” wyprzedził krakowską Wisłę i swojego Fabiana Burdeńskiego sprowadził do siebie znacznie wcześniej. Ba! Zapłacił za niego 100 tys. €. Kwota przelana na konto Celika Zenicy okazała się pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Klub, tuż po przylocie Salcinovicia do Poznania, postanowił go wypożyczyć do norweskiego Sandefjordu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bowiem takie praktyki mają miejsce w wielu poważnych ligach świata – sęk w tym, że po rocznym wypożyczeniu Fenan do Polski już nie wrócił. Otóż, Lech podpisał z nim 4,5-letni kontrakt, jednak szybko zreflektował się, że z tej mąki chleba nie będzie i rozwiązano obowiązującą umowę. Tym samym Bośniak w niebiesko-białych barwach nie zaprezentował się ani razu. Ludziom odpowiedzialnym za ten transfer należy zadać pytanie znane ze szkolnych lekcji języka polskiego – „Co autor miał na myśli?”. Bośniak niewątpliwie zasłużył na miano piłkarza-widmo – ponoć coś umiał, ponoć mógł się pokazać, ponoć za wcześnie go skreślono. Cóż, kariery poza Polską nie zrobił, a na jego późniejszej rozkładówce widnieją kluby bośniackie, fińskie i chorwackie.
Świetny artykuł, oby więcej takich!
Najlepsze wiadomości o Ekstraklasie!!! Gorąco
polecam http://ekstra-klasa.com Naprawdę warto