W grupie D Ligi Mistrzów Barcelona minimalnym nakładem sił pokonała Kopenhagę. W spotkaniu Panathinaikosu i Rubinu Kazań można było odnieść wrażenie, że drużyny przede wszystkim nie chcą przegrać. Skoro tak sobie życzyły, to skończyło się bezbramkowym remisem.
Panathinaikos – Rubin Kazań 0:0
Pierwsza połowa to klasyczny mecz walki bez stuprocentowych sytuacji podbramkowych z lekką przewagą gości w środku pola. Wśród graczy Rubinu zabrakło, choćby na ławce rezerwowych, Rafała Murawskiego. W 23. minucie pierwszą dogodną okazję miała ekipa z Rosji, kiedy to minimalnie chybił po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Siergiej Karnilenko. Pięć minut później groźnie uderzał z narożnika pola karnego Aleksandr Rjazancew. W ostatnim kwadransie pierwszej odsłony próbował dwukrotnie strzelać na bramkę PAO Ałan Kasajew, ale niecelnie. Wśród gospodarzy najaktywniejszy był Djibril Cisse, który oddał nieznacznie niecelny strzał, a kolejny, został zablokowany przez defensywę Rubinu.
Pierwszą ciekawszą sytuację w drugiej połowie zobaczyliśmy dopiero w 64. minucie, kiedy to w zamieszaniu podbramkowym strzelał Kasajew, lecz Tzorvas zachował się bez zarzutu. Wcześniej obserwowaliśmy jedynie grę w środku pola z lekką przewagą futbolistów z Aten. Kolejne minuty to gra od pola karnego do pola karnego bez sytuacji pod obiema siatkami. Na kwadrans przed końcem ciekawą akcję lewą stroną przeprowadzili goście, lecz ostre dośrodkowanie Kasajewa w ostatniej chwili wybili na spółkę bramkarz i obrońca Panathinaikosu. Dwie minuty później Cisse zdobył gola po wrzutce z rzutu wolnego. Arbiter słusznie nie uznał bramki, francuski napastnik był bowiem na spalonym. Szczęście dopisało gościom z Rosji, ponieważ ofsajd był minimalny, a interwencja golkipera z Kazania bardzo niepewna i spóźniona. W doliczonym czasie gry mecz rozkręcił się. Najpierw spotkanie na swoją korzyść próbowali rozstrzygnąć piłkarze z Tatarstanu. Jeden z najlepszych piłkarzy na boisku, Rjazancew, znalazł się z piłką na 15. metrze i płaskim strzałem w długi róg próbował pokonać Tzorvasa. Ten jednak kontrolował lot piłki, która nieznacznie przeszła obok lewego słupka. Chwilę potem w zamieszaniu pod bramką gości piłka cudem nie znalazła drogi do siatki. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego piłka przeleciała bowiem przez całe pole karne, a próbującemu zamykać akcję Garcii nie udało się trafić głową. Niedługo po tej sytuacji arbiter zakończył mecz, w którym mieliśmy dużo walki i niewiele sytuacji pod bramkami. Remis w pełni zasłużony.
FC Barcelona – FC Kopenhaga 2:0 (1:0)
Od początku spotkania widać było, kto jest faworytem tego pojedynku i kto lepiej umie grać w piłkę. Już w piątej minucie David Villa trafił w poprzeczkę, a sześć minut później Lionel Messi zdobył bramkę, lecz w pozycji spalonej. Duńczycy utrzymali wynik remisowy jedynie do 19. minuty, kiedy to ładnym uderzeniem lewą nogą w okienko siatki Johana Wilanda na prowadzenie gospodarzy wyprowadził Messi. Kolejne minuty to przewaga piłkarzy z Katalonii. Groźnie strzelał Villa, a drugiego, lecz nieuznanego przez arbitra, gola strzelił Messi. Grano wyłącznie do jednej bramki, a piłkarzom z Kopenhagi nie udało się stworzyć choćby jednej dogodnej sytuacji do jej strzelenia.
Drugie 45. minut rozpoczęło się zgodnie z oczekiwaniami od ataków Barcelony, lecz bez jakiejkolwiek groźnej sytuacji pod bramką drużyny z Danii. Pierwszą stworzyli goście za sprawą Dame N`Doye, który oddał potężny strzał w poprzeczkę, a dobitka Cesara Santina była niecelna. Wstępną groźniejszą sytuację Barcelona stworzyła dopiero w 72. minucie, kiedy niebezpieczny strzał Villi obronił Wiland. Ciekawiej zrobiło się pod koniec meczu. Najpierw zaatakowali goście i strzał Kvista z trudem sparował nad poprzeczkę, zastępujący dziś Valdesa, Pinto. Już w doliczonym czasie gry swoją drugą bramkę zdobył Messi, który wykończył zespołową akcję strzałem z kilku metrów. Zwycięstwo Barcelony w tym spotkaniu jest jak najbardziej zasłużone, lecz widać było, że piłkarze z Katalonii chcieli tego dokonać jak najmniejszym nakładem sił.