Asier Illarramendi po powrocie do rodzinnego klubu „odżywa” i wreszcie mówi się o nim pozytywnie, co dla niektórych może być lekkim zaskoczeniem. Jego droga od przyjścia do stolicy Hiszpanii aż do minionego sezonu była naprawdę kręta i wypełniona licznymi potknięciami. Czy stać go na kolejny wyjazd i podbój europejskiego klubu?
Gdy w 2013 roku Florentino Perez ogłosił, że nowym zawodnikiem „Królewskich” będzie Asier Illarramendi, wszyscy łapali się za głowę. Nie mogło być inaczej, bo przecież Real wydał na wtedy raczej anonimowego piłkarza aż 32 mln euro! Co prawda Asier grał już wtedy w młodzieżowych reprezentacjach, zbierał też szlify w La Liga, ale ta cena była jak z kosmosu. Od razu został faworytem w kategorii na najbardziej przepłaconego piłkarza ligi, a działo się to podczas okienka transferowego, w którym sternicy Realu chcieli nieco odmłodzić szatnię: odeszli choćby Ricardo Carvalho i Kaka, a w ich miejsce przyszli młodzi, głodni gry: Isco, Carvajal czy Bale.
Pierwsze miesiące tylko potwierdziły, że dla Hiszpana Real Madryt to za wysoka półka. Nie dość, że konkurencja była ogromna, to jeszcze on sam nie dawał powodów do częstszego stawiania na jego osobę. Optymiści liczyli, że być może do tego transferu rękę przyłożył Zinedine Zidane i sam zawodnik w końcu odpali, stając się objawieniem sezonu, tak jak w przypadku Raphaela Varane’a. Nic takiego jednak się nie stało, a fani „Królewskich” zaczęli nawet podejrzewać, czy nie gra on aby z powodu sumy, za jaką przyszedł do Madrytu. Miarka ostatecznie przebrała się w meczu z Borussią Dortmund, gdy Carlo Ancelotti po fatalnym występie zmienił go już w przerwie. Był to początek końca…
Po dwóch latach przygoda „Illarry” z „Los Blancos” dobiegła końca. Syn marnotrawny wrócił w swoje rodzinne strony, do klubu, który go wychował i ukształtował. Wrócił, aby się odbudować i być może po latach znowu spróbować gry w lepszym klubie. Sociedad wydał na niego nie tak mało, bo aż 15 mln euro. Nie chcę być złośliwy, ale wtedy większość madridistas odetchnęła i powiedziała sobie: Nareszcie! Biedny w tym wszystkim był sam zawodnik, który po prostu został rzucony na zbyt głęboką wodę. Kto wie, jak rozwinąłby się, gdyby wybrał mniejszy klub?
Por última vez en mi otra casa. Despidiéndome de amigos que siempre serán especiales. Os deseo lo mejor pic.twitter.com/xvPJa9nQqY
— Asier Illarramendi (@illarra4) August 28, 2015
Po raz ostatni w moim drugim domu. Żegnam się z przyjaciółmi, którzy zawsze będą wyjątkowi. Życzę wam wszystkiego najlepszego.
Szybko trzeba było zapomnieć o przykrym okresie i wrócić do rzeczywistości. Przychodził do zespołu z Kraju Basków może nie jako gwiazda, ale na pewno zawodnik z doświadczeniem zebranym w Lidze Mistrzów, od którego młodzież może się wiele nauczyć. Ówczesny trener, David Moyes, nie stawiał jednoznacznych deklaracji i obietnic na ten sezon. Gdyby udało się wywalczyć europejskie puchary, byłoby świetnie, jeśli nie, świat by się nie zawalił. Do poukładanej defensywy dojść miała siła ofensywna, która dałaby możliwość gry o wyższe cele. Nawet szkocki szkoleniowiec miał wiele do wygrania, bo jego kontrakt kończył się już w czerwcu i w przypadku stagnacji musiałby szukać sobie nowej roboty. Pomóc w tym miały transfery „Illary”, czyli balans w środku pola, i Jonathasa, gwarancji bramek.
Sezon dla „Txuri Urdin” rozpoczął się słabo, żeby nie powiedzieć bardzo słabo. Miejsce niedaleko strefy spadkowej, częste remisy przeplatane porażkami to nie to, czego życzyli sobie fani tej ekipy przed rozpoczęciem rozgrywek. Strzelone bramki też były wielkim problemem, gdyż zespół Illarramendiego po ośmiu kolejkach miał tylko sześć goli na koncie! Słaba forma ostatecznie doprowadziła do zmiany szkoleniowca. Po przegranej 0:2 z Las Palmas klub rozwiązał kontrakt ze Davidem Moyesem. Nowym trenerem Asiera został Eusebio Sacristan, a pierwszą jego misją było wyciągnięcie drużyny z marazmu, w jaki popadła.
Wracając do samego Asiera, jednego nie możemy mu odmówić. Stabilności. Tak, równa forma przez niemalże cały sezon to duży atut, szczególnie w środku pola. Doświadczenie, które zebrał w stolicy Hiszpanii, pomogło unikać prostych, niewymuszonych błędów. Można powiedzieć, że jest kluczowym zawodnikiem, który łączy atak z obroną, Inigo Martineza z Carlosem Velą, czyli szkieletu zespołu. Potwierdzają to także statystyki. Liczba odbiorów 3,1 na mecz to poziom najlepszych defensywnych pomocników, jak choćby Grzegorza Krychowiaka. Pod tym względem wciąż jeszcze młody zawodnik jest najlepszy w swojej drużynie. Skuteczność podań też nie jest tragiczna, choć do liderów pod tym względem wiele mu jeszcze brakuje.
Najważniejszą statystyką jest chyba liczba minut. Dość powiedzieć, że Hiszpan spędził na boisku 2577 minut, co jest czwartym wynikiem w drużynie, a wyprzedzają go tylko najlepsi: Rulli, Vela i Martinez. Po tym wszystkim możemy chyba wnioskować, że spełnia on oczekiwania i powoli zespół odbudowuje swoją renomę w La Liga. Choć ten sezon, przez fatalną pierwszą rundę, można spisać na straty, Asier powinien chodzić z głową uniesioną wysoko, czekając na następną kampanię, być może nawet na walkę o puchary. Pomimo całkowitego oddania się swojemu klubowi Asier Illarramendi nie zapomina o swoich kolegach z Madrytu. Przy niedawnej potyczce z Barceloną mówił, że zrobi wszystko, aby ta straciła tytuł na korzyść „Królewskich”, a już dzisiaj zagra przeciwko swoim byłym kolegom.
– Oczywiście, że chcę, żeby ligę wygrał Real, ale nie chcę, by wygrał tutaj. To prawda, madrytczycy już mają trudną sytuację, ponieważ nie zależą od samych siebie. Przed nimi jest „Barca” i Atletico, do końca pozostało mało meczów. Bardzo trudno będzie im wygrać tę ligę, ale chciałbym, żeby tego dokonali – Asier Illaramendi przed dzisiejszym meczem z „Królewskimi”.