Czy Arbeloa zasłużył na królewskie pożegnanie?


9 maja 2016 Czy Arbeloa zasłużył na królewskie pożegnanie?

Alvaro Arbeloa. Piłkarz. Madridista. Człowiek, który królewskiemu klubowi oddał serce. W meczu przedostatniej kolejki La Liga, przeciwko Valencii, Hiszpan po raz ostatni w karierze wybiegł na murawę Estadio Santiago Bernabeu. Jeśli oglądaliście mecz lub śledziliście Twittera, nie mogło wam to umknąć. „Spartanin” został pożegnany jak legenda.


Udostępnij na Udostępnij na

Kariera

Jako młody chłopak trenował w Realu Saragossa. W 2000 roku przeniósł się jednak do cantery Realu, co, jak się później okazało, miało wpływ na całe jego dalsze życie. W 2003 roku trafił do Castilli – drużyny rezerw „Królewskich”. Przez 3,5 roku rozegrał tam 84 spotkania. W międzyczasie wystąpił w dwóch meczach pierwszej drużyny. Przed sezonem 2006/2007 został sprzedany do Deportivo. W Galicji spędził jednak tylko pół roku, w czasie którego rozegrał 20 spotkań. W zimowym oknie transferowym zgłosił się po niego Rafa Benitez. Alvaro przeprowadził się do Anglii. Przez pierwsze pół roku grał niewiele. Później jednak stał się ważną postacią drużyny i jednym z najlepszych prawych obrońców Premier League. To sprawiło, że o „Robocopie” przypomnieli sobie w Madrycie. Alvaro dojrzał, zebrał doświadczenie, Florentino Perez uznał, że to już czas, by Arbeloa wrócił na stare śmieci.

Niemal z miejsca stał się bardzo ważną postacią drużyny Manuela Pellegriniego. Warto przypomnieć, że do klubu przychodził w tym samym czasie co: Cristiano, Kaka czy Benzema. Transfer „Spartanina” nie był tak spektakularny, nie budził takiego zainteresowania mediów czy kibiców. Mimo to odgrywał w drużynie bardzo ważną rolę. Sytuacja nie pogorszyła się w momencie, gdy drużynę objął Jose Mourinho. Można nawet powiedzieć, że było jeszcze lepiej. Alvaro został jednym z ludzi „Mou”. Stał się Marco Materazzim Portugalczyka w Madrycie. Za trenerem skoczyłby w ogień. I trener mu się za to odwdzięczał, okazując mu zaufanie. Gdy z klubu odszedł Mourinho, a jego obowiązki przejął Carlo Ancelotti, rola „Sprtanina” w drużynie zaczęła maleć. Wiązało się to również z powrotem do Madrytu innego prawego obrońcy – Daniego Carvajala. Od tamtej pory Arbeloa nie był już tak ważny na boisku, był jednak jednym z liderów szatni madridistów. Człowiekiem, który za swój klub oddałby życie.

Grafika: Vizzlo.com

 

Białe serce

To właśnie za to pokochali go kibice. Mówisz Arvalo Arbeloa, myślisz Real Madryt. Twitterowe utarczki z Gerardem Pique to tylko wierzchołek góry lodowej. „Robocop” nigdy nie powiedział złego słowa o swoim klubie, zawsze go bronił. Nawet wówczas, gdy więcej czasu spędzał na ławce niż na boisku. Mówił wtedy, że dobro klubu jest najważniejsze, że nie pozostaje mu nic innego, jak walczyć o miejsce w pierwszym składzie. Tak było również wtedy, gdy do klubu dołączył Danilo i wiadome stało się, że Alvaro będzie dopiero trzecim prawym obrońcą. Nie było obrażania się czy skarżenia do mediów. Arbeloa chciał walczyć do ostatniej chwili, do momentu, gdy jego kontrakt z Realem dobiegnie końca. To taką postawą zasłużył sobie na pożegnanie, którego dostąpił 8 maja 2016 roku. Koszulki z jego nazwiskiem na manekinach w klubowym sklepie, wielka koszulka z numerem 17 na sektorze kibiców Realu, podrzucanie oraz szpaler od kolegów z drużyny, przekazanie opaski kapitańskiej przez Sergio Ramosa. Nie można mieć wątpliwości -– Bernabeu pożegnało legendę.

Madryckie pożegnania

Osoby niezwiązane z klubem zapewne dziwią się. Jak to jest, że Arbeloa dostał pożegnanie, jakiego nie dostali między innymi Raul czy Casillas? No cóż. Jeśli przyjrzymy się sytuacji z odejściem legendarnego napastnika – rzeczywiście możemy być zdziwieni. Postawa Raula była tożsama z postawą Arbeloi, do tego można go uznać za jednego z najlepszych piłkarzy w historii klubu. Była konferencja prasowa, jednak nie wszystko wyglądało tak, jak powinno. Na drużynę popłynęła fala krytyki. Florentino Perez postanowił naprawić błąd i w 2013 roku, czyli trzy lata po odejściu byłego kapitana, zorganizował pożegnalny mecz między Realem a ówczesnym klubem Raula – Al Sadd. Hiszpan wystąpił po połowie w każdej z drużyn.

Inaczej wyglądała sprawa Casillasa. Wszyscy pamiętamy spięcia z Mourinho, gwizdy kibiców spowodowane faktem, że Iker podobno przekazywał mediom informacje z szatni. Casillas miał być kretem – kibice tego nie wybaczają. Atmosfera wokół piłkarza, który całą swoją karierę spędził w Madrycie, który wiele razy ratował drużynę swoimi interwencjami, pogorszyła się. Pogorszyła się również jego forma sportowa. W momencie, w którym Raul zauważył, że nie jest w stanie dawać już tak wiele Realowi, odszedł. Iker pozostał w Realu, tworząc niewygodną sytuację. Trudno posadzić legendę na ławce, nawet jeśli jej poziom sportowy nie jest już tak wysoki. W ostatnim sezonie w bramce Realu Casillas był niepewny, często popełniał błędy. Te wszystkie sytuacje, nałożone na siebie, spowodowały, że odejście kapitana sprawiło ulgę kibicom Realu. Madridismo się podzieliło, trudno się więc było spodziewać pożegnania z kibicami zorganizowanego przez klub. Fani nieprzepadający za kapitanem mogliby zepsuć święto. Zorganizowano więc konferencję, na której Casillas był sam jak palec.

https://twitter.com/JaayRM/status/729361675955081218

Sytuacja Arbeloi różniła się nieco od pozostałych. W tym przypadku jeszcze przed zakończeniem sezonu było wiadomo, że „Sportanin” nie przedłuży kontraktu. Klub nie musiał organizować specjalnego spotkania z zawodnikiem. Kibice zorganizowali się sami.

Przy okazji pożegnalnego meczu Arbeloa podarował specjalną koszulkę z dedykacją Florentino Perezowi, jedynemu prezesowi, pod którym grał w barwach „Królewskich”. „Spartanin” napisał na niej: „Dla Presiego. Sprowadziłeś mnie 15 lat temu i kiedy odszedłeś, odszedłem z tobą. A w 2009 roku sprowadziłeś mnie do domu. Jestem wdzięczny na całe życie! Z całą sympatią, AA17”.

https://twitter.com/RMAsh27/status/729412977598693377

Przypadek Arbeloi pokazuje jedną bardzo ważną rzecz. Zwłaszcza jeśli zestawimy pożegnanie jego i Casillasa. Nieważne, jak grasz. Możesz być najlepszym bramkarzem na świecie. Kibice jednak zapamiętają to, jakim człowiekiem byłeś, czy pozostałeś wierny wartościom, do których przywiązanie deklarowałeś, czy to twój klub zajmuje pierwsze miejsce w twoim sercu. Jeśli tak, zyskujesz ich dozgonny szacunek. Jeśli nie, zostajesz sam i muszą ci wystarczyć światła fleszy. Arbeloa przez lata spędzone w Realu udowodnił, że jest człowiekiem honoru, madridistą. Zasłużył na pożegnanie, jakie zgotowali mu kibice i koledzy z drużyny. „Królewskim” z Alvaro w kadrze pozostały jeszcze tylko dwa mecze. Oba z nich o wielką stawkę. Liga jest zależna od Barcelony, jednak wygranie Ligi Mistrzów byłoby najlepszym pożegnalnym prezentem, jaki mogą sprawić kompani z boiska „Robocopowi”, zanim wyjedzie z Hiszpanii, by pokopać jeszcze przez jakiś czas. A później? Możemy być pewni, że Arbeloa wróci do Realu w nowej roli. Klub nie zostawi swojego człowieka.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze