Dekadę temu zakończyła się wieloletnia angielska dominacja w europejskich pucharach. Czasy chwały przeminęły. Nowa rzeczywistość przyniosła jedynie wstyd i zazdrość, gdy seryjnie triumfowały zespoły z Hiszpanii. Po latach niepowodzeń w końcu jednak coś drgnęło. Kluby z Premier League znów zachwycają w europejskich pucharach, dumnie zmierzając po zwycięstwo w obu międzynarodowych rozgrywkach.
Występy w europejskich pucharach są wyznacznikiem siły każdej z lig. To powszechne stwierdzenie. Przez ostatnią dekadę usilnie jednak na Wyspach negowane. Powątpiewano w jego sens, bo w obliczu bolesnego upadku z piedestału nic innego nie pozostało. Tłuste lata, gdy kluby angielskiej ekstraklasy rządziły i dzieliły w europejskich pucharach, dobiegły końca. Przedstawiciele Premier League jedynie z zazdrością mogli przyglądać się sukcesom zespołów z La Liga. Hiszpanie kolekcjonowali europejskie trofea niczym dawniej dzieci pokemony. Anglicy stali z boku jedynie z irytacją, że znów się nie udało. Nawet wielkie pieniądze i głośne transfery nie pomagały. Kolejne lata niepowodzeń (z wyjątkiem paru przebłysków) sprawiły, że Premier League spadła na drugie miejsce. To La Liga przez ekspertów uznawana była za najlepszą ligę świata. Argument był oczywisty – sukcesy w europejskich pucharach. Tym bardziej że często odnoszone kosztem zespołów z angielskiej ekstraklasy.
W sens stwierdzenia o wyznaczniku siły konkretnej ligi poprzez dokonania w międzynarodowych rozgrywkach można jednak wątpić. To nie matematyka. Nie ma wzoru, który rozwiałby wszelkie wątpliwości. Pokazał prawdę czarno na białym. Już Amerykanie, kupując Liverpool, chcieli wdrożyć cyferki i filozofię moneyball. Nie skończyło się to happy endem. Jednak nawet jeśli ktoś zaneguje wartość stwierdzenia umieszczonego na wstępie, to nie może zaprzeczać faktom. A fakty są takie, że angielskie kluby w europejskich pucharach przez dekadę głównie się kompromitowały. Aż do teraz.
Czary-mary wygrają puchary?
Obecny sezon zaczął się jak zawsze. Ot, kluby z czołowej szóstki poznały rywali w europejskich pucharach. Siódmy szczęśliwiec, Burnley, skończył przygodę na kontynencie, zanim na dobre zaczął. Standard. Tyle że z biegiem czasu dało się zauważyć różnicę. Sześć angielskich klubów awansowało do fazy pucharowej europejskich rozgrywek. Nierzadko z pierwszego miejsca w grupie. Kompromitacji w fazie zasadniczej też było jak na lekarstwo. Sytuacja w ostatniej dekadzie wręcz niespotykana. Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy całe grono zameldowało się w ćwierćfinałach europejskich rozgrywek, eliminując po drodze prawdziwych potentatów – Bayern czy PSG. Ktoś mógłby pomyśleć, że angielskie kluby w końcu wyszły z ciemnej piwnicy. I słusznie.
Szczególnie w Lidze Mistrzów widać pełen obraz udanego dotąd sezonu zespołów z Premier League. Połowa stawki to angielskie drużyny. Los zestawił dwie z nich w jednej parze. Można dywagować, czy to dobrze czy źle. Jednak dzięki temu pewne jest, że Anglicy będą mieli przynajmniej jednego półfinalistę. A na dzień dzisiejszy wydaje się, że byłoby to absolutne minimum w obliczu niezłego losowania Liverpoolu. Gorzej z Manchesterem United, choć już z PSG był skazywani na pożarcie. Patrząc na dotychczasowe poczynania angielskich drużyn w Lidze Mistrzów, wydaje się, że szansa, by trofeum wróciło na Wyspy, jest największa od lat.
Inaczej przedstawia się sytuacja w Lidze Europy. Brak zwycięstwa w całej edycji Arsenalu bądź Chelsea będzie sporym zaskoczeniem. O tym, że poziom tych rozgrywek znacznie odstaje od Ligi Mistrzów, nikogo raczej przekonywać nie trzeba. Dlatego powinnością angielskich klubów wydaje się zdobycie trofeum. To też pokazuje, jak na tle całej stawki dotychczas prezentowali się przedstawiciele Premier League. Co prawda Arsenal kluczył krętą drogą, lecz Chelsea wysyłała kilka razy jasny sygnał, że celem jest ostateczne zwycięstwo. Celem nie tyle możliwym, ile wręcz bardzo prawdopodobnym. Losowanie sprawiło, że teoretycznie także w tych rozgrywkach batalia o trofeum może być wewnętrzną sprawą angielskich klubów. Sytuacja, która od lat nie miała miejsca.
Przeciwieństwo brexitu
W przeciwieństwie do politycznej sytuacji Wielkiej Brytanii kluby Premier League w końcu powróciły do Europy. Dołączyły do walki o trofea w międzynarodowych rozgrywkach. Niespodziewanie, lecz w naprawdę dobrym stylu. Wygranie obu europejskich rozgrywek przez angielskie kluby wydaje się jak najbardziej możliwe. To niebywałe, tym bardziej że letnie okno nie zwiastowało obecnej sytuacji. Przecież Arsenal i Chelsea to zespoły w przebudowie. Tottenham Hotspur nie zrobił żadnego wzmocnienia latem. Natomiast na Old Trafford dopiero co zamknęli okna po wietrzeniu szatni po legendarnym trzecim sezonie Jose Mourinho. A mimo tych trudności każdy z tych klubów liczy się w walce o europejskie trofeum.
To pokazuje obecną siłę angielskich zespołów reprezentujących kraj w międzynarodowych rozgrywkach. Przez ostatnie lata większość z nich europejskie rozgrywki w kwietniu oglądała już tylko w telewizji. Teraz jest inaczej. Kluby Premier League znów zaczęły się liczyć w walce o ostateczne zwycięstwo. Pytanie, czy po dekadzie do europejskich pucharów powróci angielska dominacja. Odpowiedź będzie można otrzymać jednak zapewne dopiero za parę lat. Wszystko jednak jest obecnie na dobrej drodze, by tak się stało.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Spieszmy się cieszyć angielską ekstraklasą, bo tak mało jej zostało. Przynajmniej dla Huddersfield Town, które wypuszczając z rąk zwycięstwo nad West Hamem United, zrobiło kolejny krok ku degradacji. „Teriery” punktują z częstotliwością pojawiania się komety Halleya, a to stanowczo za rzadko. Każda kolejka przybliża Huddersfield Town do oficjalnej degradacji. W misji utrzymania „Terierów” w Premier League nie pomógłby chyba nawet sam Tom Cruise. To misja niemożliwa, która niemożliwą pozostanie.
- Rozgrywki Pucharu Anglii skutecznie zakłóciły minioną kolejkę angielskiej ekstraklasy. Przyniosły jednak niemałe emocje. Niespodziewanie do grona półfinalistów dołączył Wolverhampton Wanderers kosztem Manchesteru United. „Wilki” są największą sensacją bieżącego sezonu. Na Molineux Stadium budują prawdziwe fundamenty pod realną walkę z czołową szóstką. Istne imperium „Wilków”. Rywalizacja o czołowe lokaty w przyszłym sezonie powinna być jeszcze ciekawsza. Być może z Wolverhamptonem Wanderers w środku batalii o miejsca gwarantujące grę w europejskich pucharach.